Artykuły

Dariusz Przybylski: Dla Larsa rzucam wszystko

- Mitologia jest dla mnie od dawna inspiracją do tworzenia. Nie ma zapisów muzyki z tamtego czasu, są tylko teksty i można uruchomić wyobraźnię - muzyka współczesna bardzo się do tego nadaje - mówi Dariusz Przybylski, kompozytor, w rozmowie z Mają Staniszewską w Metrocafe.pl.

Ma zaledwie 31 lat. Nad "Orphee" pracował dziewięć miesięcy. To już szósta opera Dariusza Przybylskiego.

Od czego zaczyna się komponowanie opery? Mnie kojarzy się ona z rozmachem, ogromem, Verdim, Mozartem, Wagnerem.

- Mnie także opera kojarzy się z większą formą, choć są i opery kameralne. "Orphee" to jednak pełnospektaklowa i pełnoobsadowa opera z siedmioma solistami, dwoma zespołami wokalnymi i orkiestrą symfoniczną, która trwa 90 minut. Komponować zaczyna się od stworzenia tekstu. On sugeruje muzykę i przebieg dramaturgiczny dzieła.

Ile czasu zajęło skomponowanie "Orfeusza"?

- Założyłem sobie komponowanie dziesięciu minut muzyki miesięcznie, a więc trwało to dziewięć miesięcy. Wcześniej jednak było kilka miesięcy poświęconych przygotowaniu do tematu. Na końcu pozostaje już tylko wykonanie wyciągu fortepianowego dla śpiewaków, którzy z niego uczą się własnych partii, oraz przygotowanie materiałów orkiestrowych.

A dlaczego Orfeusz?

- Mitologia jest dla mnie od dawna inspiracją do tworzenia. Nie ma zapisów muzyki z tamtego czasu, są tylko teksty i można uruchomić wyobraźnię - muzyka współczesna bardzo się do tego nadaje. Mogę tworzyć wyimaginowaną muzykę antyczną! W mitologii jest też baśniowość, oniryczność, nierealność - to, czego szukam w teatrze muzycznym.

Chyba właśnie na tym polega opera - że to coś odświętnego?

- Kiedy słucham oper, najważniejsza jest dla mnie muzyka, dopiero później analizuję jej związki z tekstem i akcją sceniczną. Podczas komponowania to właśnie tekst prowadzi kompozytora i podpowiada rozwiązania formalne, przebieg emocjonalny. Libretto "Orfeusza" składa się z fragmentów różnych tekstów. Razem z reżyserką Margo Zalite postanowiliśmy na podstawie już istniejących dzieł stworzyć oryginalny tekst dramaturgiczny. Osią spektaklu jest konflikt między Eurydyką a Orfeuszem. Orfeusz ucieka przed nią w sztukę, nie potrafi poradzić sobie z życiem, zapomina o życiu i miłości.

Ale to brzmi jak historia bardzo współczesnego związku pracoholika, który zatracił się w swoim świecie.

- Można to i tak odczytywać. Mity są ciągle aktualne i mogą być odnoszone do życia każdego z nas.

Dlaczego tekst jest po francusku?

- Prozodia i melodyjność tego języka były bardzo inspirujące podczas komponowania. Już samo słuchanie mowy w języku francuskim daje mi dużą satysfakcję. Oczywiście współpracowałem z tłumaczami, a w trakcie prób była obecna lektorka, która przygotowywała śpiewaków.

Ambitnie. Ma pan 31 lat, a nie jest to pana pierwsza opera.

- "Orfeusz" jest moją szóstą operą, ale pierwszą tak rozbudowaną. Poprzednia - opera kameralna - została wystawiona w Deutsche Oper Berlin, reżyserką była Margo Zalite. Ta współpraca zaowocowała zaproszeniem Margo do Warszawy.

Jak wygląda codzienność kompozytora muzyki poważnej w Polsce?

- Wolny strzelec to raczej rzadkość, jeśli chodzi o muzykę poważną, gdyż nie ma aż tylu zamówień jak w muzyce komercyjnej. No i pieniądze są mniejsze. Można się ubiegać o stypendia jest program zamówień kompozytorskich Instytutu Muzyki i Tańca. Ale sytuacja idealna, kiedy można tylko komponować to rzadkość nawet w Niemczech czy Francji. Są akademie muzyczne. Ja pracuję w Warszawie, a np. Krzesimir Dębski jest profesorem kompozycji w Poznaniu. W obecnym sezonie jestem kompozytorem rezydentem Filharmonii Gorzowskiej. Polega to na tym, że zostaną w Gorzowie Wielkopolskim wykonane trzy moje utwory na orkiestrę, w tym jeden premierowy.

A zdarzają się zamówienia okazjonalne?

- Zdarzają się. Pisałem utwór dla katedry w Kolonii z okazji wybudowania nowej części organów, który miał wykorzystywać i to niezwykłe wnętrze i nowe głosy dodane do instrumentu. Pisałem też utwór na inaugurację organów w Licheniu w 2003 roku, to największe organy w Polsce. Czasem przychodzą zamówienia za konkretne pieniądze, a czasem się pisze trzy kolejne utwory bez honorarium.

Jak wygląda pana tydzień?

- W poniedziałek i wtorek wykładam na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina, przez resztę tygodnia komponuję, biorę udział w próbach, nagraniach, opracowuję utwory dla wydawnictwa nutowego.

Dziś znanymi kompozytorami w Polsce, poza Krzysztofem Pendereckim, są albo kompozytorzy muzyki filmowej jak Jan A.P. Kaczmarek czy Krzesimir Dębski, albo kompozytorzy muzyki rozrywkowej. O młodych kompozytorach muzyki poważnej nie słyszy się wiele.

- Muzyka filmowa to muzyka użytkowa. Trzeba się podporządkować treści filmu, reżyserowi. Nie jest to muzyka absolutna. Na razie jestem skupiony na moich własnych projektach. Wojciech Kilar pisał głównie muzykę poważną, a przy okazji filmową, Krzesimir Dębski to z kolei również ceniony kompozytor muzyki współczesnej. Zobaczymy.

A jest ktoś, dla którego by się pan zdecydował?

- Gdyby zadzwonił Lars von Trier, rzucam wszystko i piszę. Wiele osób mówi mi, że moja muzyka pasuje do mrocznych filmów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji