Artykuły

Niesceniczny hit?

Akcja skrojona według sensacyjnego wzoru, nie­samowity wątek tożsamości głównych bohaterów, wspaniała obsada, zdawałoby się gwarantują najno­wszej premierze Starego Teatru murowany sukces. Mimo to inscenizację "psychologicznego thrillera" Ronalda Harwooda "Zatrute pióro" przygotowaną przez Krzysztofa Orzechowskiego na Scenie Kame­ralnej śledzimy z narastającym uczuciem niedosytu.

Ów niedosyt nie wynika je­dynie z faktu, iż część widzów od początku wie na czym po­lega główna niespodzianka: że mianowicie ginący tragicz­ną śmiercią krytyk muzyczny Eryk Wells i podejrzewany o zamordowanie go kompozytor Peter Godwin to... jedna i ta sama osoba. Inspiracją do na­pisania "Zatrutego pióra" stały się autentyczne wydarze­nia, jakie rozegrały się w Wielkiej Brytanii w latach trzydziestych. Jednak w sztuce Harwooda nie jest przecież najważniejsze przekonanie się kto kogo zabił i dlaczego. Schizofreniczne rozdwojenie głównego bohatera, który po­czątkowo kreuje, a potem ni­szczy siebie jako muzyka, sta­nowi pretekst do zupełnie ob­cych sensacyjnym fabułom ro­zważań na temat relacji mię­dzy krytykiem a artystą, we­wnętrznej autocenzury twórcy oraz prawdy i fałszu w sztu­ce. Połączenie estetycznych dywagacji z kryminalną in­trygą wydaje się zabiegłem dość ryzykownym. Sceniczny sukces tak pomyślanej sztuki wymaga znalezienia właści­wego tonu, balansowanie na krawędzi zupełnie odmien­nych konwencji.

Autor krakowskiej insceni­zacji najwyraźniej nie znalazł owego złotego środka. Pełne celebracji aktorstwo, zbytnia wierność przegadanemu tek­stowi i panujący na scenie nastrojowy półmrok sprawia­ją, iż punkt ciężkości prze­chyla się w stronę penetracji ciemnych głębin ducha. Przedstawieniu brak tempa, zarów­no znaczące pauzy, jak i po­toki elokwencji bohaterów miast eskalacji napięcia wy­wołują zniecierpliwienie. Ta­deusz Huk dość nieswojo czuje się w roli uzdolnionego schizofrenika Eryka Wellsa. Kreowana przezeń postać nie ma w sobie nic z tajemnicy, a finałowa szamotanina bohatera między swymi dwoma wcieleniami nie wypada zbyt przekonująco. Nie wiadomo dlaczego Aleksander Fabisiak rolę wydawcy Rupperta Gra­ce`a gra z namaszczeniem przy­wodzącym na myśl pracownika zakładu pogrzebowego. Nutę ożywienia wnosi każde pojawienie się na scenie Anny Dymnej, która, jako to­warzyska Peanut błyskotliwie i lekko prowadzi swoje pija­ckie konwersacje. Bawi i wzrusza też Roman Gancar­czyk w roli Larry'ego, przy­jaciela Eryka.

Wierna aż do najdrobniej­szych szczegółów kopia salo­nu sąsiadująca na scenie z wnętrzem wiejskiego domu pozwala na symultaniczne prowadzenie akcji. Niezwykłe realistyczna scenografia, zgo­dna z didaskaliami sztuki, tym bardziej podkreśla rażą­cą chwilami papierowość i sztuczność poruszających się w jej obrębie bohaterów.

Przygotowana przez Har­wooda w maju tego roku światowa prapremiera sztuki nie zachwyciła krytyki. Czyż­by znaczyło to, iż wobec fa­scynującej historii, którą pod­sunęło samo życie, teatr pozo­staje bezradny?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji