Artykuły

Orfeusz spotyka Orfeusza

- Nie uważam, że opera umarła i nie ma sensu pisać oper. Połączenie wokalistyki z orkiestrą, teatrem, literaturą to dla mnie naturalna kontynuacja przeszłości, nie muszę szukać na siłę abstrakcyjnych awangardowych form, żeby się spełnić - mówi Dariusz Przybylski, kompozytor, o premierze "Orphee" w Warszawskiej Operze Kameralnej.

W Warszawskiej Operze Kameralnej we wtorek 15 grudnia premiera "Orfeusza" Dariusza Przybylskiego - opery z francuskim librettem w reżyserii Łotyszki Margo Zalite.

Dariusz Przybylski, rocznik 1984, jest organistą i kompozytorem, wykładowcą Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie, prężnie działa na rynku polskim i niemieckim. Margo Zalite ukończyła reżyserię operową w Wyższej Szkole Muzycznej im. Hansa Eislera w Berlinie. Razem zadebiutowali dwa lata temu na scenie Deutsche Oper utworem "Fali" do wierszy Wisławy Szymborskiej. Razem też stworzyli libretto "Orfeusza" ("Orphee") na zamówienie Warszawskiej Opery Kameralnej i Instytutu Muzyki i Tańca. Wykorzystali fragmenty Biblii, poezji i tekstów dramatycznych Rilkego, Miłosza, Jelinek, a także tekstów kantat i oper Bacha, Vivaldiego i Verdiego.

Anna S. Dębowska: Dlaczego sięgnąłeś po mit Orfeusza?

Dariusz Przybylski: Kiedyś napisałem utwór na fortepian "Orfeusz i Eurydyka" zainspirowany poematem Miłosza, który poeta napisał po śmierci żony. To bardzo muzyczny temat, powstało wiele oper w oparciu o ten mit i to od samego początku istnienia gatunku, jak "Eurydyka" Jacopo Periego, "Orfeusz" Monteverdiego i "Orfeusz i Eurydyka" Glucka.

Dlaczego to jest taki nośny temat?

- Orfeusz to artysta, muzyk, śpiewak, może kompozytorzy szukali w nim swojego odbicia.

A temat miłości tak silnej, że jest w stanie podnieść umarłą z grobu?

- To na pewno też, ale ja inaczej rozłożyłem akcenty. Libretto napisałem z reżyserką spektaklu Margo Zalite. Skupiliśmy się na czymś innym: Orfeusz w swojej sztuce tak się zatracił, że otoczenie przestaje go obchodzić, chce tylko śpiewać, a Eurydyka, choć schodzi na dalszy plan, próbuje go ocalić, później jednak umiera. Stworzyłem partie dla trzech Orfeuszy, młodego (kontratenor - Jan Monowid), w średnim wieku (bas-baryton - Robert Gierlach) i sędziwego (bas - Andrzej Klimczak). Trzech, bo chciałem pokazać artystę na różnych etapach życia. Młody Orfeusz pragnie wszystkiego, sędziwy nie chce już nic. Jest jeszcze alter ego Orfeusza, które kreuje zespół wokalny Pro Modern. Właśnie to alter ego zabija Eurydykę, a więc akcja rozgrywa się trochę w umyśle Orfeusza.

Czyli rywalką Eurydyki jest sztuka? Artysta pracoholik chce się pozbyć uciążliwej damy swego serca?

- Być może Orfeusz chce się pozbyć Eurydyki. Może mężczyzna nie potrafi jej zrozumieć, poradzić sobie z tym drugim człowiekiem? Raczej pragnie tego podświadomie - pozbyć się jej, odsunąć od siebie. On walczy z bogami, których sam sobie stworzył. Cała opera jest oniryczna, nie ma tradycyjnej akcji, chodzi o nastroje, o pewną aurę.

Dlaczego napisałeś tę operę po francusku? To jakaś aluzja do Glucka?

- Chciałem spróbować napisać muzykę do nowego języka, od początku założyłem, że to będzie francuski. Język, jego prozodia, wpływa na kształt linii melodycznej, na brzmienie orkiestry. Napisałem partyturę bardzo zróżnicowaną kolorystycznie, stosuję dużo divisi, brzmienie jest gęstsze, barwne, rozbudowane, co mi się kojarzy z muzyką francuską.

Która to już twoja opera?

- To już szósta moja opera, ale pierwsza pełnospektaklowa. Warszawska Opera Kameralna grała już mój jeden tytuł: "Wasserstimmen". Ważnym doświadczeniem była dla mnie opera kameralna "Fali", która powstała na zamówienie Deutsche Oper w Berlinie. Wtedy poznałem Margo Zalite, która wyreżyserowała tamten spektakl. "Orphee" ma cztery części, trwa 90 minut - pod względem rozmiarów i obsady to największe moje dzieło. Rozbudowana jest orkiestra, zwłaszcza perkusja, która razem z blachą siedzi na scenie, nie w kanale. Jest siedmiu solistów, sześcioosobowy Pro Modern i jeszcze 12-osobowy chór.

Co jest najważniejsze w operze?

- Dla mnie brzmienie, a także czas: chodzi o to, żeby coś się nie dłużyło, żeby napięcie zostało utrzymane, a całość nie była statyczna. Z Margo tworzyliśmy tę operę razem od początku, od planu dramaturgicznego i wyboru tekstów do libretta. Nie jest dziś łatwo znaleźć dobrego librecistę, marzy mi się sytuacja z "Królem Rogerem" Szymanowskiego, które kompozytor napisał z Jarosławem Iwaszkiewiczem, wybitnym poetą.

Zaprzyjaźniłeś się z tym gatunkiem?

- Nie uważam, że opera umarła i nie ma sensu pisać oper. Połączenie wokalistyki z orkiestrą, teatrem, literaturą to dla mnie naturalna kontynuacja przeszłości, nie muszę szukać na siłę abstrakcyjnych awangardowych form, żeby się spełnić.

***

Premiera we wtorek 15 grudnia, godz. 19, Warszawska Opera Kameralna, al. "Solidarności" 76b. Następne spektakle: 16-17 grudnia, godz. 19. Bilety: 40 i 80 zł.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji