Artykuły

Sutener puszcza oko

W Teatrze Miej­skim w Gdyni przy komple­tach na wi­downi grany jest "Ontologiczny dowód na moje istnienie" Joyce Carol Oates, amerykańskiej pisar­ki, poetki, dwukrotnej kan­dydatki do Nagrody Nobla. Przedstawienie wyreżysero­wała kontrowersyjna i utalentowana Agnieszka Olsten.

Foyer teatru zabudowano płytami, tworząc sterylny, ja­sny pokój. Ustawiono białe krzesła, a z tyłu saturator z wodą. Na sali zaledwie 60 osób, tyle jest miejsc.

Widzowie wchodzą, siadają, czekają. Punktu­alnie o godzinie siódmej młoda kobieta zwraca się do siedzącej obok niej dziewczyny. Zaczyna opowiadać o sobie. Okazuje się, że jest to aktorka, Beata Buczek-Żarnecka.

Zniknął podział na wi­downię i scenę. Czemu to służy? Agnieszka Olsten chce, aby widz na własnej skórze poznał tragiczne do­świadczenia bohaterki, Shelly. Ludzie reagują różnie. Jedni uśmiechają się, inni spuszczają głowę.

- Pierwszy raz mam taki żywy kontakt z aktorami - powiedziała Patrycja Marty­niak. - Jestem pod wraże­niem. Zawsze dzieliła mnie od nich rampa sceny. Z bli­ska inaczej wygląda mimika twarzy. Inne są emocje. Jeżeli aktor jest daleko, to bardziej zwraca się uwagę na ręce, gesty niż na oczy, uśmiech.

Miałam okazję siedzieć obok tej pani, która grała Shelly i to było bardzo przyjemne przeżycie.

Beata Buczek-Żarnecka jako Shelly jest wzruszająca lecz nie sentymentalna, świetna w bezradnych ge­stach zaprzeczających sło­wom.

Utrzymanka sutenera na przemian gwałcona, wyszydzana lub głaskana. Wspaniałą kreację stworzył też Dariusz Siastacz, który pozostanie w pamięci jako cyniczny sutener. Jest to prawdziwa perełka aktorska. Zachwycają precyzyjne ge­sty i ruchy postaci, konse­kwentne od początku do końca. Aktor gra świadomy kontaktu z widzami. Krzyczy "Co się tak k.. gapisz" do spe­szonej starszej pani. Puszcza oko. Zmienia się z kata w uwodziciela.

Szuka sojuszników na sali. Poparcia męż­czyzn. Tym razem wybrał Marka Pętlaka. - Forma bezpośredniego zwracania się aktora do wi­dza nie jest mi obca. Nie mam nic przeciwko niej - mówi pan Marek. - Kłopotli­wa byłaby wówczas, gdyby aktor zadał mi jakieś pytanie, na które musiałbym odpo­wiedzieć. Tutaj te granice nie zostały przekroczone i ta for­ma była całkiem sprawna i zgrabna. Nie było to jednak nic nowego.

Większość widzów jest za­fascynowana. Nieliczni wychodzą. Niektórzy są rozcza­rowani. - Spektakl nie był tak kon­trowersyjny jak się spodzie­wałam - przyznaje Alicja Za­jączkowska. - Pierwsza część, dopóki bohaterka nie weszła do łazienki, była mę­cząca. Potem czekałam, aż stanie się coś większego i bardziej emocjonującego, że napięcie wzrośnie. Nic takie­go się nie wydarzyło. Tylko gra aktorów była niesamowi­ta, wspaniała. A spektakl? Zastanawiam się czy miał tylko szokować, czy też coś udowodnić?

"Ontologiczny dowód na moje istnienie" to zaledwie godzinne przedstawienie.

Wiele w nim zależy od reak­cji widzów. Rozwija się jeśli publiczność angażuje się w to, co dzieje się między Shelly a Peterem V. Warto zo­baczyć ten perfekcyjnie wy­reżyserowany i zagrany "do­wód na istnienie" Teatru Miejskiego w Gdyni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji