Artykuły

Reżyserzy godni sceny narodowej

IV Spotkanie Teatrów Narodowych w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Jan Bończa-Szabłowski w Rzeczpospolitej.

Warto, by Teatr Narodowy, zapraszając spektakle twórców zagranicznych, zaprosił ich również do realizacji polskiej klasyki. Mimo że w Polsce festiwali teatralnych jest dużo, to jednak realizowane już po raz czwarty Spotkania Teatrów Narodowych są nie do przecenienia. Dają szansę wymiany spektakli, współpracy ze scenami narodowymi Europy.

Na zakończonej we wtorek edycji pojawiły się co najmniej trzy nazwiska, które byłyby ozdobą afisza Teatru Narodowego. Niekwestionowanym mistrzem jest Alvis Hermanis, jego spektakle pokazywane są na najważniejszych festiwalach. Stworzył niepowtarzalny styl, nietypowo komponując elementy rozmaitych konwencji teatralnych i estetycznych. Używając symboliki kultury Wschodu i Zachodu, buduje opartą na własnych pomysłach i fantazji niezwykłą rzeczywistość sceniczną.

Hermanis coraz chętniej sięga po literaturę rosyjską, stąd pokazywany w tym roku "Płatonow" z wiedeńskiego Burgtheater. Apetyt na zaproszenie łotewskiego artysty do realizacji w Polsce zaostrzyła z pewnością pokazywana wcześniej w Polsce inscenizacja "Panien z Wilka" Iwaszkiewicza.

Warto też powalczyć, by zrealizowała u nas spektakl Yana Ross, która pokazała na Spotkaniach znakomitą inscenizację "Naszej klasy" Tadeusza Słobodzianka. Urodzona w Moskwie reżyserka ma wyjątkowo barwne życie. Mieszkała w Rydze, wyjechała na Syberię, studiowała w moskiewskim GITIS, a potem przeniosła się do USA, gdzie ukończyła studia z reżyserii filmowej. Programy telewizyjne i filmy eksperymentalne przyniosły jej popularność, ale nie dały wystarczającej satysfakcji, jaką kiedyś dawał teatr. Zdecydowała się więc na studia reżyserskie w Yale.

Na Litwę ściągnął ją Oskaras Korsunovas. W "Naszej klasie" z Wilna zachwyciła niezwykle precyzyjną pracą z aktorem. Świetnie panowała nad scenami zbiorowymi. Dramat Słobodzianka zrealizowała z rozmachem jako uniwersalną przypowieść o złu drzemiącym w człowieku, jego zachowaniu w sytuacjach ekstremalnych, a także przewrotności historii. Powstało trzymające w napięciu, poruszające widowisko.

Ciekawy koloryt, choć byłyby to przede wszystkim barwy zimne, wniósłby do naszego Teatru Narodowego Stefan Larsson. Sięgając po rzadko graną sztukę Ibsena "Rosmersholm" (Królewski Teatr ze Sztokholmu), pokazał wciągające studium samotności człowieka, jego prawo do miłości, potrzebę akceptacji. Prostota spektaklu, wręcz ascetyczność, łączyła się z wielką precyzją wizji reżysera.

Tej precyzji zabrakło w przedstawieniu Christophe'a Honore bazującym na "Historii" Gombrowicza [na zdjęciu]. Francuz przeczytał młodzieńcze opowiadanie Gombrowicza dość pobieżnie, połączył je z serią tekstów na temat współczesnej historii Europy i świata w taki sposób, że powstał teatralny galimatias. Tego rodzaju teatru mamy aż nadto w realizacjach niektórych młodych rodzimych twórców. Sprowadzanie ich z zagranicy nie ma sensu. Nawet jako poloników.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji