Artykuły

Lornetka dużego kota

"Koci, koci łapci - Mikołajkowy Salon dla dzieci" w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Salony. Jak wiele z nich - pytałem siebie, przyglądając się dzieciom na ostatnim Salonie Poezji - jak wiele z nich, kiedy dorosną, osiągnie poziom taksówkarza, który wioząc mnie wieki temu do Teatru Ludowego, na widok wielkiej reklamy piwa wpadł w szał wcale nie lekki?

Ile dziewczynek, ilu chłopców zupełnie ogłuchnie na fantastyczne igraszki słów, zagustuje w urodzie komunikatów stylistycznie neandertalskich i nie będzie rozumieć nic prócz fraz z gatunku "Ala ma kota"? Po prostu - jak wiele z tych małych mózgów stępieje? I kiedy będą niczym mózg rzeczonego taksówkarza? Tamtego odległego popołudnia przeczytał on na reklamie: "Mariola o kocim spojrzeniu" i zaczął się wydzierać, że jacyś idioci jakieś głupoty, co ich normalny człowiek pojąć nie może, wypisują, że po co tak cudować, że trzeba prościej, dla ludzi, kawa na ławę, a nie jakieś Mariole i koty jakieś w reklamę piwa wstawiać...

Wrzeszczał tak do mnie, gdyż jego głuchawość nie była w stanie połączyć samogłoski "o" ze słówkiem "kocim". Potakiwałem ze strachu...

Tak było, czyli zupełnie inaczej niż w ostatnią niedzielę na Salonie, Mikołajkowym Salonie dla dzieci. Agnieszka Judycka, Karolina Kazoń, Marta Waldera, Grzegorz Łukawski i Daniel Malchar, przebrani za wróżki i dachowce, czytali i śpiewali wierszyki i piosenki o małych i dużych kotach, zaś Halina Jarczyk (skrzypce), Jacek Bylica (fortepian), Krzysztof Mucha (tuba) i Bartłomiej Szczepański (instrumenty perkusyjne) im przygrywali. Nie, nie wybrzmiała tamta zagwozdka ulepiona z samogłoski "o" i słówka "kocim", ale przecież brzmiało przez godzinę wiele innych i o wiele subtelniejszych zagwozdek językowych - rymów, porównań, aliteracji oraz metafor - i żadnego popłochu nie czyniły one w małych głowach!

To, co było słychać, nie było żadną fanaberią poetów, którzy nic pożytecznego do roboty nie mają, więc cudują na kartkach. To, co było słychać, dla dzieci było naturalnym stanem słów, w niezwykłe obrazy układających się lekko, jak lekko piasek układa się na plaży w zamek, z żołędzi i zapałek konik powstaje, zaś pokrywka od największego garnka i długa linijka przeistaczają się w tarczę i miecz najdzielniejszego rycerza. Czegóż tu nie rozumieć?! Co?!

Tego, że koty gadają po ludzku i wierszem na okrasę? Że był kotek, co umiał liczyć do czterech, a także taki, który leżał w łóżeczku? Że dźwięk "miauuu", który znaczyć może wszystko, świetnie się ma, gdy go blisko słowa "miał" ustawić?

Niech wytłumaczy medyk wybitny: wedle reguł jakiej fatalności człowiek traci z latami miętę do fantastycznie tańcujących słów, głuchnie i tępieje, przepoczwarzając się w zjadacza wyłącznie kwadratowych i płaskich makatek stylistycznych, w konesera językowej przaśności, w nieszczęsnego taksówkarza mojego, co się go bałem diabelnie?

Koty na ostatnim Salonie. Po czym miną lata... Ilu dzieciom, co w niedzielę w lot rozumiały wszystkie rymowane przygody kotów, po latach nie sprawi najmniejszych kłopotów wiecznie uśmiechnięty kot w prozie Lewisa Carrolla, osamotniony kot w wierszu Szymborskiej, albo ten u Bułhakowa czarny kocur, który sobie złocił wąsy, chodził na tylnych łapach i grał z demonem w szachy, patrząc na szachownicę przez damską lornetkę z masy perłowej?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji