Artykuły

Bajka na dobranoc

"Nieznośnie długie objęcia" Iwana Wyrypajewa, koprodukcja Teatru Powszechnego w Warszawie, Łaźni Nowej i festiwalu Boska Komedia na VIII Festiwalu Boska Komedia w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Najlepiej słuchałoby się tego tekstu przed snem, w łóżku pod kocykiem. Wtedy rozmowy z delfinami, głosy wszechświata, który jest od człowieka mądrzejszy, pragnie jego dobra, niebieskie światło, wizja kwiatu rozwijającego się w ludzkiej duszy ukołysałyby widza do uspokajającego snu.

Widz siedzący w teatrze nie ma tak dobrze, nawet gdy zahipnotyzowany przeplatającymi się rytmicznie głosami aktorów nieco odpłynie, wie, że nie może zasnąć, bo po zakończeniu spektaklu trzeba wstać, pobrać płaszcz i powlec się do domu. A w drodze dopadnie go rzeczywistość, w której nie ma niestety delfinów, wewnętrznych kwiatów i świateł ani głosu wszechświata. Ten świat to piekło, oznajmia Iwan Wyrypajew, i trudno się z nim nie zgodzić.

Ale piekło chwilowe, uspokaja: wszechświat czeka, uratuje nas, przywróci nam wewnętrzną harmonię - co prawda dopiero w chwili naszej śmierci. W sumie to wygodne dla Wyrypajewa - po śmierci raczej nikt nie złoży zażalenia, że ewentualnie było inaczej.

W Nowym Jorku, w Berlinie, na lotniskach

"Nieznośnie długie objęcia" to sztuka na czwórkę aktorów, przyrządzona przez Wyrypajewa w stylu znanym choćby z granych w Starym Teatrze "Iluzji". Cztery krzesełka na niewysokim podeście ozdobionym napisem "Nieznośnie długie objęcia", aktorzy odziani w eleganckie czernie i szarości, jako jedyny element scenografii neonowy zawijas z boku.

Aktorzy mówią, opowiadają, wcielają się w postaci i są narratorami, wypowiadają też kwestie, które można by nazwać głosami wewnętrznymi; głosy te każą coś bohaterom robić, na przykład zadzwonić pod podany przez nie numer (Wyrypajew stanowczo twierdzi - w wywiadzie udzielonym Remigiuszowi Grzeli - że to nie głosy wewnętrzne, lecz przybysze z innej galaktyki). Aktorzy głównie siedzą, czasami wstaną, napiją się wody, żeby móc mówić dalej i żeby nie było nudno.

Bohaterowie są pogubieni, nieszczęśliwi, wykorzenieni, jak to produkty naszej cywilizacji. Monika (Karolina Gruszka), Polka z Wrocławia, mieszka w Nowym Jorku i jest żoną nowojorczyka Charliego (Maciej Buchwald). Usunęła ciążę, cierpi, choć sama tego chciała. Charlie zdradza ją z Amy (Julia Wyszyńska), która naprawdę nazywa się Biljana i pochodzi z Serbii. Krisztof (Dobromir Dymecki) jest z kolei mieszkającym w Berlinie Czechem, który przyjechał do Nowego Jorku na chwilę.

Wszyscy bohaterowie spotykają się na chwilę w Nowym Jorku, w Berlinie, na lotniskach, są w ciągłej podróży, łączy i rozłącza ich seks (z odrobiną uczucia) w rozmaitych konfiguracjach, aż wreszcie każde z nich mniej lub bardziej spektakularnie kończy życie. Wtedy pora na elementy metafizyczne w postaci delfinów, wszechświata i tak dalej.

Usypiająca melorecytacja

Ten dęty pasztecik metafizyczny, udający dotkliwą analizę związków międzyludzkich, ratuje objawiane od czasu do czasu poczucie humoru autora i aktorzy - zwłaszcza Dobromir Dymecki, ironicznie traktujący swego bohatera, i Julia Wyszyńska, której jakoś udaje się wyrwać z poetyki spektaklu, z tej przyjemnej (mimo brzydkich słów - głównie "jebany", "ja jebię" i "odbyt"), starannie skomponowanej usypiającej melorecytacji, w której przoduje Karolina Gruszka, a sekunduje jej Maciej Buchwald.

Zagrany na Dużej Scenie Starego Teatru spektakl - koprodukcja Teatru Powszechnego w Warszawie, Łaźni Nowej i festiwalu Boska Komedia - zainaugurował w piątek Boską Komedię.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji