SZTUKA O HELENIE MODRZEJEWSKIEJ
Ewa Otwinowska napisała ciekawy utwór, osnuty na tle biografii Heleny Modrzejewskiej. Prapremiera odbyła się w rodzinnym mieście najsławniejszej polskiej aktorki. Dwoje wykonawców przyczyniła się do sukcesu: Zofia Niwińska oraz Kazimierz Witkiewicz. Obecnie wystawił ten utwór warszawski Teatr Dramatyczny w reżyserii Witolda Skarucha.
Być może, Otwinowska pisząc "Karierę" myślała o popularnej sztuce Kilty'ego, poświęconej Bernardowi Shaw. Utwór osnuty na kanwie listów dwojga ludzi, wyczarowanie postaci z wymiany myśli, skonstruowanie mocno osadzonych ról, wyczucie w listach przeżyć wewnętrznych, a zarazem tego co pulsuje akcją, grą wydarzeń - to zadanie efektowne (choć trudniejsze niż by można sądzić). Myślę nawet, że życie Modrzejewskiej było jeszcze wdzięczniejszym materiałem, niż biografia Shawa. Mistrz przekory wypowiedział się w pisanych przez siebie sztukach. Jedna z największych gwiazd aktorskich XIX stulecia zostawiła natomiast w swej biografii szereg nierozwikłanych zagadek. Trzy pasjonują nas najbardziej. W jaki sposób ta mieszcząneczka krakowska, kelnerka w matczynej kawiarni, wnuczka inżyniera żup solnych, odkryła w sobie wielki, porywający talent aktorski, połączony z wyczuciem poezji? Zafascynował ją Fritz Devrient w Hamlecie.
Uwiódł, starszy od niej o lat 20, Gustaw Zimajer. W ciągu 4 lat włóczyła się z nim po małych scenach, zawędrowała aż do Rumunii. W 1865 r. nastąpiło zerwanie, dramat, wykradzenie przez przyrodniego brata. Potem lata krakowskie u Skorupki i Koźmiana. Zaczyna się wielka "kariera". Kariera - słowo tak bardzo pasujące do Modrzejewskie], słusznie obrała jako tytuł sztuki Ewa Otwinowska. Wiadomo, że kariera wymaga napięcia woli; i dozy szczęścia. Wolę miała Modrzejewska dynamiczną. Co do szczęścia zawodowego, myślę, że składało się na nie - również - i wiele bolesnych przeżyć, wstrząsów, upokorzeń, wyrzeczeń. Szczęście w artystycznej karierze jest bowiem bardzo złożonym paradoksem. Lata warszawskie, wyjazd do USA zapewne z myślą o wyrzeczeniu się teatru, zagrzebaniu na farmie... Wskutek prawie komicznych niepowodzeń i wobec długów - początek nowej kariery (w sztuce Otwinowskiej pięknie zaznaczono ów związek przyczynowy). Nowa seria niespodzianek i oszałamiających zagadek. Modrzejewska olśniewa obcą publiczność, zdobywa sławę światową. Jakaż żelazna umiejętność organizowania wysiłku i eksploatacji zdolności!
Ale nie na tym koniec. U schyłku życia, wobec gwałtownych przemian wstrząsających polskim życiem literackim i teatralnym, aktorka uwielbiana przez masy (i przez elitę), czyni wysiłek, by zrozumieć młodych, obejmuje role Laodamii i Marii w "Warszawiance"; i może właśnie to ją zachwyca, że - jak pisze - "nie ma nic trudniejszego, jak język Wyspiańskiego". Czterdzieści kilka lat wcześniej, jedna z pierwszych, zrozumiała inny trudny język sceniczny: Słowackiego!
Ewa Otwinowska pisząc sztukę o tej zdumiewającej karierze, musiała się ograniczyć do ram, które jej narzucała koncepcja sztuki, wysnutej z listów dwojga ludzi: Modrzejewskiej i Chłapowskiego. Znać tu "zakulisową" znajomość innych źródeł, czasem cytuje się Wspomnienia Modrzejewskiej, czy listy do Bendy. Ale życie Modrzejewskiej przed poznaniem Chłapowskiego i ślubem w krakowskim (uniwersyteckim!) kościele Św. Anny - to w "Karierze" raczej preludium. Kilku dowcipnymi kreskami zaznaczono sprawę Zimajera. Kondensacja pozwala na silna ekspresję sceniczną dialogowego utworu. Barbara Horawianka jako Modrzejewska wykazuje kulturę dowcipu i misternych niuansów. Tu i ówdzie błyśnie delikatną ironią; śmiało i szczęśliwie ukazuje mechanizm woli, narastanie poezji. Wyobrażam sobie, cóż to za piekielna trudność grać (Wielką aktorkę, której każdy akcent, ruch i gest są otoczone nimbem legendy, autorytetem doskonałości. Horawianka znajduje dobre rozwiązania, raczej sugerując, niż przeciągając strunę; nie dąży do portretowania. Są w tej roli miejsca urocze i pełne smaku, można by tylko odrobineczkę stonować nieliczne akcenty sentymentalizmu.
Mieczysław Voit celowo usuwa się na drugi plan. "Daje replikę" (jak się mawiało w teatrze), szczególnie w scenach wstępnych. Potem szkicuje postać amatora teatru, subtelnie i nie bez smakoszostwa ironizującego samego siebie. Inteligentnie skomponowano drobne rysy, wyrażone tonem głosu czy gestu. Pod koniec jest może trochę przesady w sugerowanym kabotyństwie impresaria-małżonka, jakby tracącego swój miły autokrytycyzm. Ale sposób opowiedzenia o incydencie z Szymanowskim na scenie "Rozmaitości" pozostaje w pamięci.
Reżyseria Witolda Skarucha - to misterne wypunktowanie stosunku tych dwóch postaci i znakomite uwydatnienie ogólnego tonu. Artyzm tym wymowniejszy, że dąży do zatarcia swych śladów!