Artykuły

Bunt kobiet w irlandzkim teatrze

Bunt w narodowym teatrze w Dublinie rozpoczął się po ogłoszeniu repertuaru na 100-lecie niepodległości Irlandii. Wśród dziesięciu sztuk tylko jedna była autorstwa kobiety - pisze Joanna Derkaczew-Crawley w Gazecie Wyborczej - Wysokich Obcasach.

Do teatru narodowego The Abbey idzie się nowo otwartym mostem imienia Rosie Hackett - działaczki związkowej, założycielki Irish Women Workers Union, bojowniczki Easter Rising (powstania wielkanocnego), które w 1916 roku przyniosło Irlandii niepodległość. Jedynym przeciwnikiem nazwania pierwszego z ponad 20 mostów w Dublinie kobiecym imieniem był teatr narodowy. Dyrekcja teatru The Abbey znajdującego się przy ulicy Abbey długo blokowała decyzję, domagając się, by most nazwano Abbey.

Tego gestu oraz wielu innych krótkowzrocznych pomysłów dyrektor teatru senator Fiach Mac Conghail musiał żałować 12 listopada, gdy kilkaset kobiet - artystek, działaczek, polityczek - opanowało teatr, dźwigając transparenty z hasłem "#WakingTheFeminists" (Przebudzenie feministek).

Bunt kobiet w irlandzkim teatrze rozpoczął się 28 października, kiedy The Abbey ogłosił program #WakingTheNation (Przebudzenie narodu) przygotowany na rok 2016, stulecie niepodległości Irlandii. Producentka i scenografka Lian Bell napisała wtedy na swoim profilu na Facebooku: "Nie mogę nie zauważyć, że na dziesięć sztuk tylko jedna jest napisana przez kobietę, a zaledwie trzy kobiety będą włączone w ich inscenizacje". Pod postem szybko zaczęły się gromadzić komentarze. Czy tak mają wyglądać symboliczne obchody? Jaką część narodu reprezentuje nasz teatr narodowy? Czyja jest w końcu ta niepodległość? Większość komentujących zamiast zdjęcia profilowego miała przekreśloną ósemkę (znak protestu przeciwko ósmej poprawce do konstytucji, zakazującej aborcji). Irlandzkie kobiety mają bowiem w ostatnich latach wiele powodów do niezadowolenia.

Na Twitterze toczyła się jeszcze gorętsza dyskusja. Niedostępny dla mediów dyrektor Mac Conghail, który w dniu ogłoszenia programu postanowił udać się na wakacje, na Twitterze zbywał atakujące go artystki protekcjonalnymi komentarzami: "Zamiast się obrażać, skończ lepiej scenariusz" albo "Wybraliśmy po prostu najlepsze sztuki".

W ciągu kilku godzin oburzenie przerodziło się w zorganizowaną akcję. Lian Bell, akademiczka Noelia Ruiz, reżyserka Oonagh Murphy wraz z producentkami Jen Coppinger i Sarą Durkin zbudowały stronę www.wakingthefeminists.wordpress, na której zaczęły umieszczać szokujące dane. Pokazały, że w ciągu 12 lat dyrekcji Mac Conghaila na 111 wystawionych sztuk tylko 14 zostało napisanych przez kobiety (z czego cztery przez tę samą kobietę - Marinę Carr). Tylko dwie sztuki autorek miały premierę na scenie głównej.

Na Change.org pojawiła się petycja w sprawie zapewnienia równego zatrudnienia w irlandzkim teatrze. W ciągu pierwszego tygodnia podpisało ją prawie 5 tys. osób. Nagradzana pisarka kryminałów Liz Nugent założyła bazę FairPlayForWomen gromadzącą informacje na temat teatralnych tekstów autorstwa kobiet. Akademiczka Tanya Dean rozpoczęła akcję nawołującą publiczność teatralną, by raz w miesiącu wybrała się na spektakl stworzony przez kobietę.

Lian Bell zaczęła się publicznie domagać wyjaśnień ze strony teatru narodowego. Z całego świata zaczęły napływać zdjęcia gwiazd wyrażających poparcie dla ruchu #WakingTheFeminists. Wśród wspierających znaleźli się m.in.: Meryl Streep, Nicole Kidman, Wim Wenders, Enda Walsh, Debra Messing, Saoirse Ronan.

W końcu dyrektor Fiach Mac Conghail wydał oświadczenie, w którym ni to przepraszając, ni to usprawiedliwiając się, oznajmił: "Myślałem przede wszystkim o tym, by godnie uczcić rocznicę, wybierałem więc najlepsze sztuki. Na sprawę równości płci faktycznie nie zwróciłem uwagi".

Nie zwrócić uwagił na równość? W Irlandii, która zaledwie pół roku wcześniej pod hasłami "Yes Equality" (Tak dla równości) świętowała referendum w sprawie małżeństw jednopłciowych, takie oświadczenie to więcej niż błąd. To wyraz niewybaczalnej arogancji.

***

Teatr The Abbey został założony w 1904 roku przez W.B. Yeatsa i lady Augustę Gregory, by "ukazać na scenie najgłębsze odczucia irlandzkiego społeczeństwa". Przez pierwsze lata istnienia był źródłem oparcia dla irlandzkiego ruchu narodowego - ruchu, który w ciągu kolejnych dwóch dekad doprowadził do uzyskania przez Irlandię niepodległości. Wystawiane tam sztuki dostarczały pożywki dla nowych mitów narodowych (czerpiąc zwłaszcza z mitologii celtyckiej), ale też wzywały do budowania nowego społeczeństwa zgodnie z oświeceniowymi ideałami.

Teatr traktowany był tak poważnie, że wystawiane w nim sztuki niejednokrotnie wywoływały zamieszki. Publiczność wyszła na ulice w 1907 roku po krytycznej wobec prowincjonalnej ciemnoty sztuce J.M. Synge'a "Prowincjonalny playboy" i w 1926 po demaskującej zagrożenia nacjonalizmu sztuce "Pług i gwiazdy" Seana O'Caseya. Socjaliści, liberałowie i rzeczniczki praw kobiet odegrały w budowaniu repertuaru i nowego narodowego kanonu ogromną rolę.

Jednak młoda niepodległa Irlandia szybko uległa wpływowi Kościoła. W 1937 roku do konstytucji wprowadzono zapis, według którego Kościołowi zapewniono szczególne miejsce w polityce państwowej, a kobiety odesłano z powrotem do domu. Bojowniczki wojny o niepodległość zostały wymazane z historii. Samotne matki zamknięto w tzw. pralniach sióstr magdalenek. Były to prowadzone przez Kościół obozy pracy, w których bez żadnej podstawy prawnej zamykano kobiety niepasujące do obrazu idealnego kraju katolickiego (zgwałcone, wolnomyślicielki, z temperamentem). Działały one w Irlandii do 1996 roku. Kobiety zamężne na podstawie zapisu w konstytucji musiały opuścić państwowe posady.

Wraz ze zmianami w krajobrazie politycznym zaczął się też zmieniać teatr narodowy. W statystykach widać dziś, że w ponadstuletniej historii teatru tylko 1 proc. wystawionych sztuk napisały kobiety.

- The Abbey nie może nas uciszać w nieskończoność - mówi Lian Bell.

Należy tu wyjaśnić, że irlandzki teatr zorganizowany jest zupełnie inaczej niż polski. W Polce, mówiąc "teatr", mamy zazwyczaj na myśli: budynek + dyrektor artystyczny + stały zespół aktorski/administracja + państwowa dotacja. Takich instytucji są w Polsce dziesiątki. W Irlandii nic podobnego nie istnieje. Gdy reżyser, pisarz lub niezależna grupa teatralna chcą zrobić spektakl, muszą sami zdobyć pieniądze (znaleźć sponsora albo stanąć do ministerialnego konkursu na projekt), po czym jednorazowo zatrudnić aktorów (zwykle nic im nie płacąc), wynająć salę teatralną za komercyjne stawki i modlić się, by wydatki zwróciły się ze sprzedaży biletów. Dlatego teatr irlandzki to zazwyczaj niskoobsadowe, "gadane" sztuki wymagające minimalnej scenografii. Jedynie teatr narodowy ma stałą dotację pozwalającą na realizację wielkich produkcji. Tylko teatr narodowy płaci pisarzom rozsądne stawki.

To, kto zostanie zaproszony do współpracy, a kto nie, ma więc kolosalne znaczenie. To już nie tylko sprawa symbolicznej reprezentacji, ale też tego, kto ma szansę się utrzymać z pisania dla teatru.

Prawie cały sektor niezależny prowadzony jest przez kobiety. To one stoją na czele największych profesjonalnych grup teatralnych, jak Druid Theatre (Garry Hynes), Rough Magic (Lynne Parker), Performance Corporation (Jo Mangan), The Emergency Room (Olwen Fouere), Anu Productions (Louise Lowe), Siren Productions (Selina Cartmell), WillFredd (Sophie Motley, Sarah Jane Shiels), Pan Pan (Aedin Cosgrove obok Gavina Quinna), TheatreClub (Grace Dyas) czy Corn Exchange (Annie Ryan). To one produkują, reżyserują, projektują, występują i piszą.

Uwzględnienie kobiet w programie rocznicowym nie byłoby jakąś wynikającą z politycznej poprawności aberracją. Byłoby najbardziej naturalnym oddaniem sprawiedliwości temu, jak faktycznie wygląda rozkład sił w irlandzkim teatrze. Aberracją jest właśnie systematyczne, wieloletnie pomijanie kobiet w repertuarze The Abbey. Świetnych sztuk napisanych przez kobiety nie trzeba było szukać, wystarczyło ich nie ignorować. Gwałtowna reakcja na ogłoszenie programu była więc wynikiem narastającej przez dekady frustracji.

***

Irlandia nie ma najlepszych notowań, jeśli chodzi o poszanowanie praw swoich obywateli. Do 1993 roku zakazana była sprzedaż antykoncepcji. Do 1996 roku prawo nie dopuszczało rozwodów. Do dziś Irlandia ma jedno z najbardziej restrykcyjnych praw antyaborcyjnych na świecie. Za samą próbę zakupu tabletki wczesnoporonnej (nie mylić z tabletką "dzień po") grozi 14 lat więzienia. Codziennie kilkanaście kobiet wsiada w Dublinie na prom, by dokonać aborcji legalnie w Wielkiej Brytanii.

Te mroczne obrazy z najnowszej irlandzkiej historii wciąż nie pojawiają się na scenie narodowej, która specjalizuje się raczej w eleganckich, nieznośnie nudnych i najczęściej zrealizowanych przez Brytyjczyków wystawieniach sztuk G.B. Shawa i Oscara Wilde'a.

Temat przemocy państwa irlandzkiego wobec kobiet podejmują za to nieustannie grupy niezależne. Teatr ANU Productions zrealizował cały cykl interaktywnych spektakli-instalacji na temat pralni sióstr magdalenek i nieporadności ustawodawców wobec problemu prostytucji.

Grupa Rough Magic zaledwie miesiąc temu przygotowała musical "The Train" oddający hołd ruchowi feministycznemu lat 70. - Irish Women's Liberation Movement. Reżyserka Lynne Parker pokazała w nim, jak doszło do symbolicznej podróży, którą 49 aktywistek w 1971 roku odbyło z Dublina do Belfastu tzw. pociągiem antykoncepcyjnym. Celem kobiet było wskazanie na absurd irlandzkiego prawa. Środki antykoncepcyjne, całkowicie zakazane w Republice Irlandii, dostępne były zaledwie godzinę drogi od Dublina, w Irlandii Północnej. Członkinie IWLM zakupiły w Belfaście kilkaset prezerwatyw i paczek z tabletkami (nie wiedziały, że antykoncepcja jest na receptę, kupiły więc aspirynę). Gdy ich pociąg wjeżdżał na stację w Dublinie, perony pełne były policji i dziennikarzy. Kobiety demonstracyjnie połknęły tabletki i obrzuciły tłum kondomami. Choć zmiana prawa nastąpiła dopiero 22 lata później, ten pierwszy gest protestu był symbolicznym początkiem walki.

Teksty irlandzkich autorek cieszą się ogromnym powodzeniem na świecie, także w Polsce. Sztuki Nancy Harris czy Rani Sarny są hitami teatrów w Wielkiej Brytanii, Kanadzie i Stanach. Sztukę Deirdre Kinahan "Błogie dni" można zobaczyć w warszawskim Teatrze Ateneum (w mistrzowskiej obsadzie - Jan Peszek i Jadwiga Jankowska-Cieślak), a tekst Amy Conroy "Alicja i Alicja"- w Och-teatrze Marii Seweryn. Żadnej z tych autorek The Abbey nigdy nie zaprezentował na dużej scenie.

***

Miękki czerwony dywan, wielkie portrety dobrze ubranych mężczyzn, wytworne wnętrza irlandzkiego teatru narodowego The Abbey. Zamiast premierowego gwaru i brzęczenia kieliszków - całkowita cisza. Na dywanie, na schodach, pod ścianami, przy barze, pod tablicami pamięci uczestników Easter Rising siedzą, stoją, leżą dziesiątki kobiet, mężczyzn i dzieci, artystów i aktywistów. Nie zmieścili się w 500-osobowej sali teatru narodowego, gdzie właśnie trwa wiec ruchu #WakingTheFeminists. Przebieg zebrania śledzą przez głośniki. Po niecałych dwóch tygodniach bombardowania The Abbey głosami protestu, pisania listów do gazet, stawiania pytań poprzez media społecznościowe 12 listopada kobiety na jeden dzień przejęły budynek teatru. O 12 przybyły z wielkim transparentem pod teatr The Abbey i ustawiły się do wspólnego zdjęcia. O godz. 13 - za zgodą dyrekcji - weszły na główną scenę. Dokonały też w teatrze drobnego przemeblowania: kilka toalet męskich przemianowały na żeńskie (tłum składał się w większości z kobiet), a w całym budynku ustawiły termosy z herbatą. Przez kilka godzin wygłaszały ze sceny przemówienia-wyznania, dzieląc się gorzkimi doświadczeniami dyskryminacji, z którą się spotkały, pracując z teatrze. Drzwi do sali od czasu do czasu otwierały się z hukiem - przez Dublin przetaczał się właśnie huragan o kobiecym imieniu "Abigail".

"Przez lata byłyśmy zastraszane - w końcu gdy kobieta się skarży, zwykle nazywana jest zgorzkniałą suką. Przyszedł czas solidarności" (aktorka Clare Barrett). "Teatr narodowy ma obowiązek prezentowania różnych głosów, z całego spektrum etnicznego, genderowego, politycznego" (reżyserka Oonagh Murphy). "Irlandzcy prawodawcy uważają, że kobietom nie można powierzyć zarządzania nawet ich własnymi ciałami. Już więcej nie będziemy prosić o równe traktowanie. My nadchodzimy" (aktorka i reżyserka Gina Moxley). "Wściekłość nie bierze się znikąd - wybucha, gdy usłyszy się NIE o jeden raz za dużo" (reżyserka Maeve Stone). "Ten moment jest zarazem piękny i zawstydzający. Pokazuje, że seksizm jest niezwykle głęboko zakorzeniony w strukturach władzy, ale daje też szansę na zburzenie hierarchii" (aktorka Olwen Fouere). "Nie oczekujemy specjalnych przywilejów, tylko równości. Przyzwolenie na codzienny, niewinny seksizm musi się skończyć. Żywe kobiety nie mogą ciągle przegrywać z martwymi mężczyznami" (pisarka Noelle Brown). "Zamiast Easter Rising (powstanie wielkanocne) proponuję Estrogen Rising (powstanie estrogenu)" (aktorka Eleanor Methven).

Spotkanie prowadziły Lian Bell - liderka ruchu, oraz prawniczka, feministka i polityczka Ivana Bacik, rzeczniczka zniesienia prawa antyaborcyjnego.

Bell, podsumowując ostatnie tygodnie, mówiła:

- Nie wiedziałam, że jest we mnie tyle frustracji i gniewu. Nie możemy pozwolić, by utalentowane artystki ciągle były pomijane. By publiczności nadal prezentowano jedynie połowę ich własnej historii, połowę prawdy. Dwa tygodnie temu siedziałam sama nad swoim laptopem, czując wściekłość i bezsilność. W końcu wcisnęłam "opublikuj". Niczego nie oczekiwałam. Ale proszę, oto jesteśmy razem na scenie NASZEGO teatru narodowego.

Całe spotkanie tłumaczone było na język migowy. Pod koniec zgromadzeni wspólnie odśpiewano "Respect (szacunek)" Arethy Franklin. Relacje z wiecu w The Abbey trafiły na czołówki narodowych gazet.

Aktywistka LGBT i dziennikarka Una Mullaly pisała w "The Irish Times":

"Ile razy w podobnych sytuacjach słyszeliśmy: a) artystów jest przecież więcej niż artystek, b) sztuka tworzona przez mężczyzn jest lepsza, c) kobiety rzadziej zabiegają o to, by być prezentowane? Innymi słowy: to kobiety są winne własnej dyskryminacji. Historycznie tak się jednak składa, że to nie one dokonywały selekcji na sztukę lepszą i gorszą, to nie one stały na czele instytucji decyzyjnych, teatrów, wydawnictw, wytwórni płytowych. Mężczyźni wybierają mężczyzn, przez co sztuka tworzona przez mężczyzn jest bardziej dostępna, przez co kojarzymy więcej artystów mężczyzn, przez co odnosimy wrażenie, że mężczyźni tworzą lepszą sztukę. To błędne koło".

***

Słowa krytyki początkowo skupiały się na krótkowzroczności dyrektora The Abbey Fiacha Mac Conghaila. Szybko zaczęto zadawać więcej pytań. Jak to się stało, że nikt w ministerstwie kultury przez lata nie zwrócił uwagi na brak równowagi w programie jedynego dotowanego teatru? Dlaczego większość niewielkiego budżetu ministerstwa kultury idzie na pokrycie kolosalnych wydatków marnego teatru narodowego, zamiast wspierać ciekawszy, ale zatrważająco biedny sektor niezależny? Jak kobiety reprezentowane są w mediach i w innych instytucjach kultury?

Po majowym referendum w sprawie małżeństw jednopłciowych najczęściej powtarzającym się pytaniem było "co dalej?". Co z rozbudzonym społeczeństwem, z rozpolitykowaną młodzieżą, z wiarą w możliwość zmiany? Setki tysięcy nowo zarejestrowanych wyborców, nowe struktury organizacyjne, przytłaczająca frekwencja. Czy ten potencjał po prostu powoli wygaśnie czy zostanie wykorzystany do czegoś nowego?

- Irlandczycy uwierzyli, że mają realny wpływ na losy swojego kraju - mówi Lian Bell. - Była to dla nas ważna inspiracja.

Faktycznie, obserwując ruch #WakingTheFeminists, łatwo zauważyć, że jest w nim ten sam żar, ale też ta sama stanowczość i systematyczność, co w ruchu Yes Equality. Zamiast histerycznych ataków - budowanie baz, struktur, gromadzenie informacji. Ale też nieustępliwość w dążeniu do celu. I przekonanie, że zmiana jest jednak możliwa.

Ruch już planuje zajęcie się szerszymi problemami.

- Dostałyśmy mnóstwo ważnych głosów od innych organizacji, grup teatralnych, firm i urzędów - mówi Lian Bell. - Wszystkie dostrzegające potrzebę przyjrzenia się swojej polityce równościowej. #WakingTheFeminists ma dopiero kilka dni, ale postaramy się monitorować sytuację i przypilnować przynajmniej tego, by wszystkie instytucje finansowane z publicznych pieniędzy uczciwie wszystkich reprezentowały. Będziemy działać systematycznie i zadawać trudne pytania. Już nigdy więcej sytuacja pominięcia kobiecych głosów nie zostanie uznana za "normalną".

***

A jak sytuacja równości wygląda w innych teatrach narodowych? W momencie pisania tego artykułu londyński National Theatre ma w programie siedem (na 14) sztuk napisanych przez kobiety. National Theatre of Scotland - dwie na sześć; Narodni Divadlo w Pradze - trzy na osiem; Latvijas Nacionalais w Rydze - osiem na 35; Teatr im. Janki Kupały w Mińsku - sześć na 22.

Nieźle w tym zestawieniu wygląda Narodowy Stary Teatr w Krakowie. W samym tylko repertuarze na listopad i grudzień znalazło się sześć sztuk, których autorkami lub współautorkami były kobiety. W różne produkcje zaangażowane też były cztery reżyserki. Za to warszawski Teatr Narodowy, obchodzący właśnie 250-lecie teatru publicznego w Polsce, ma jedną sztukę (na 29). Szczęśliwa wybranka to "Daily Soup" duetu pisarskiego sióstr Moniki Muskały i Gabrieli Muskały; premiera sztuki odbyła się osiem lat temu. Sześć spektakli w repertuarze Narodowego wyreżyserowały kobiety. Nie znaczy to, że należy natychmiast ruszyć pod warszawski Teatr Narodowy z transparentami. Ale może warto się zastanowić: czy gdyby w repertuarze 28 na 29 sztuk napisanych było przez kobiety, też uznalibyśmy sytuację za normalną i niebudzącą podejrzeń?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji