Artykuły

Czy lalka może być prawdziwsza od aktora? NIE KOCHAJĄ

W jednym z najpiękniejszych, sprzed wielu lat, spektakli Kazimierza Dejmka, "Dialogus de Passione" rolę Chrystusa pełniła lalka. Ściślej, rzeźba Henryka Zegadły, drewniana figura naturalnej wielkości; słowa Krzyżowanego wypowiadał stojący z boku Ewangelista, poprzedzając je każdorazowo hieratycznym "I mówi Pan". Było to jedno i najbardziej olśniewających odkryć tamtej pamiętnej inscenizacji.

NIE WIADOMO, co mocniej przemawiało do emocji widzów: precyzyjne, wyraziste, "żywe" aktorstwo, czy siła wyrazu nieruchomej, wyrzeźbionej kłody. Nieruchomej, choć przecież nie martwej! Nagle zatarła się oczywista, zdawać by się mogło, gradacja realności w teatrze. Czy lalka może być (bardziej realna, prawdziwsza niż aktor?

Jakże często bywamy krzywdząco niesprawiedliwi wobec teatru lalkowego (mówię, bom smutny i sam pełen winy). Łatwiutko zmiatamy go z pola zainteresowań, widząc w nim odmianę teatru gorszą, smarkato-przedszkolną, kukiełkową, gdzie cały ładunek artystyczno-intelektualny sięga co najwyżej deklaracji "Jam jest krasnal Hałabała to, postać bitna i zuchwała". Zapewne zgrzebna codzienność kukiełkowych poranków na nic więcej nie zasługuje - ale czy zgrzebna codzienność teatrów dorosłych aby na pewno warta jest więcej? Teatr lalkowy w swoich najbardziej twórczych przejawach już przez oryginalność swej poetyki, przez wynalazczość formalną, przez uruchamianie wyobraźni stanowi doskonałą odtrutkę na powszechną, niestety, w żywym planie banalizację i rutynizację. Proszę wspomnieć chociażby tak odległe od siebie przykłady, jak twórczość znanego w Polsce od dwudziestu z górą lat Bread and Puppet Theatre (ostatnio jak meteor, z jednym spektaklem, przemknął przez Warszawę) Jak teatr Janusza Wiśniewskiego, gdzie elementy lalkowe odgrywają niebagatelną rolę, jak telewizyjne, niegdysiejsze spektakle Jana Wilkowskiego, na których smaku artystycznego i operowania wyobraźnią uczyły się całe pokolenia młodszych, starszych i dorosłych, jak wreszcie - toutes proportions gardees - "Muppet show". Wszędzie tam martwa lalka stanowi o sile wyrazu, mocy wyobraźni - o życiu teatru po prostu.

W ostatnim czasie, w polskim teatrze lalkowym wiele zaczęło znaczyć nazwisko Piotra Tomaszuka. Ten ledwie trzydziestolatek zwrócił na siebie uwagę już podczas studiów na reżyserii lalkowej w białostockiej filii warszawskiej PWST. Po studiach związał się ścisłą współpracą z Tadeuszem Słobodziankiem alias Janem Koniecpolskim, niegdysiejszym krytykiem teatralnym, później dramatopisarzem. Obydwaj objęli kierownictwo - pierwszy artystyczne, drugi literackie - gdańskiego Teatru Miniatura i rozpoczęli próbę reformowania starej, zasiedziałej w odwiecznych przyzwyczajeniach sceny. Próba nie przetrwała roku: reformatorów wyniosła z teatru na taczkach część (nie aktorska) zespołu. Niemniej osiągnięć takich, jak napisany specjalnie dla Miniatury "Turlajgroszek" najzacieklejsi wrogowie nie próbowali atakować wprost.

"Tuorlajgroszek" jest współczesnym moralitetem. Nawiązuje do starej bajki, ale nie ma w nim nic ze słodkiego infantylizmu i gaworzenia zdziecinniałych teatrzyków. Z odbiorcą niezależnie od wieku - spektakl jest i dla dzieci, i dla starszych - rozmawia się tu serio: poważnym, dorosłym językiem. Obydwaj autorzy słuch językowy mają zresztą fenomenalny. Przedstawienie zaczyna się amorami rodziców "Turlajgroszka": trzeba widzieć, jak bogatą, wielomówną etiudę tworzą Słobodzianek i Tomaszuk przy użyciu ledwie dwóch kolokwializmów: "weź, weź" i "weź, przestań". Jest w tym i ciepło, i jurność, jest czułość i prymitywizm. A zaraz potem nowo narodzony Turlajgroszek woła "jeść" i rusza właściwa akcja moralitetu.

Dzieciak woła "jeść", ale chce też miłości mamy, taty. W szarym, beznadziejnym życiu na ten luksus miejsca nie ma. Czart pojawia się pod postacią handlarza-wydrwigrosza; namawia, by dać mu dziecko "na jarmarek". "Interesu nauczy się, bryczką wróci, albo i taksówką". Interes czartowski to kradzież, oszustwo, także bluźnierstwo; mały jest uczniem nader pojętnym "Pan Jezus o świecie zapomniał, człowiek sobie sam radzić musi". Stara Święciucha przegania Czorta, małemu zaś daje ziarenko magicznego grochu: trzeba je doturlać do domu, "bo nie pokochają". Turlanie jest pokutą i wyznaniem grzechów; drewniane kolana lalki pokrywa coraz grubsza warstwa krwi. Ale mama, tata w domu przejmą się nie poranionym, małym pokutnikiem, tylko wybujałym ponad chmury, czarodziejskim, złotym grochem. I stamtąd, spod nieba, sięgając po ostatnie złote ziarenko spadną w dół, rozsypując się na części (lalka potrafi taką karę pokazać przejmująco dosłownie). "Nie pokochali. Boli" - mówi Turlajgroszek, zbierając rodziców. "Amen" - kończy chór.

Trzeba mieć nie lada odwagę, by w teatrze opowiadającym dotąd głównie o pszczółkach i krasnalach grać spektakl tak drastyczny w swej brutalności i lapidarności. Spektakl mocno (niemiły dla wielu dorosłych gości, którzy nie podejrzewając niczego przyprowadzili pociechy na bajkę. W swej oskarżycielskiej pasji autorzy rozpędzili się cokolwiek, wydając jako program gazetę pełną zdjęć chorych, rannych, katowanych, mrących z głodu dzieci. Ten nadmiar okropności osłabił tylko przesłanie, ściągnął też na siebie główny ogień krytyki. Samo przesłanie natomiast skwitowała cisza. Tak jakby teatr lalkowy ośmielający się przy dzieciach mówić o grzechach dorosłych i zastępujący wychowawcze banały pochwałą człowieczeństwa realizującego się w miłości tak głęboko naruszał przyjęte obyczaje, łamał tabu, że rozsądniej na jego temat głosu nie zabierać. Zresztą niedługo po premierze rozgorzała przecież groteskowa, pozaartystyczna "wojna w teatrze lalek'", jak ją z przekąsem nazwała "Gazeta Wyborcza", wojna zakończona banicją z Gdańska obu twórców. Nie będą już kukiełki mącić tu moralnego spokoju.

"Turlajgroszek" zanurzony jest cały w (białoruskim rytuale misteryjnym. Wielozwrotkowe, chóralne pieśni łączą rozmodlenie z ludowym moralizowaniem, dosadnym, szczerym, nieco naiwnym. Przy takim materiale zawsze istnieje groźba, powiedzmy, cepeliowatości; gdańscy wykonawcy unikają tego niebezpieczeństwa: z pełną wiarą i oddaniem wcielają się w mieszkańców małych miasteczek gdzieś spod wschodniej granicy i niejako za ich pośrednictwem opowiadają historię Turlajgroszka. Basu Aleksandra Skowrońskiego pozazdrościłby z pewnością każdy chór cerkiewny. Może tych chóralnych zaśpiewów jest nawet nieco za dużo; trochę zamazują one rzadkie walory sztuki: lapidarność i wspaniałe wyczucie języka. Ale drobne zakłócenia w proporcjach nie przynoszą zbyt poważnego uszczerbku urodzie tego spektaklu: dojrzale skomponowanego, wielowarstwowego, mądrego, dotykającego głównych nerwów współczesności. Żywego.

Sztuka Słobodzianka i Tomaszuka zgarnęła sporą pulę nagród na tegorocznych XXIX Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych we Wrocławiu. Festiwalu słabym, co piszę bijąc się w piersi, gdyż byłem jednym z radców szefa festiwalu, Jacka Wekslera. Cóż, tak krawiec kraje... Tegoroczna formuła imprezy dopuszczała do Wrocławia właściwie każdy spektakl, o którym dałoby się powiedzieć, że porusza kwestie współczesne, a źródłem inspiracji była literatura rodzima. Nie pomogło. Jak się zdaje, nagrody dla "Turlajgrotszka" (niemal wszystkie główne, oprócz Grand Prix, która przypadła "Ślubowi" ze Starego Teatru) miały być i nagrodzeniem przyjętego z aplauzem fuksa i wyrzutem pod adresem faworytów.

Recenzenci festiwalowi rozpisywali się po imprezie o ponownie ujawnionej słabości dramaturgii współczesnej. Po części słusznie, aliści oglądając ponownie na festiwalu wyselekcjonowane już inscenizacje (i wiedząc, z czego były selekcjonowane) myślałem raczej o słabości teatru, który swoim autorom nie potrafi pomóc. Który nierzadko celebruje błędy i niedociągnięcia dramatopisarskie z dobrodziejstwem inwentarza, który uwielbia szukać prostych wytrychów inscenizacyjnych (a prostymi wytrychami łatwiej psuć arcydzieła, niż niedojrzałe sztuki dziś pisane). Który wciąż traktuje współczesny dramat rodzimy jako uboczną produkcję dając drugie czy trzecie obsady i - może podświadomie - z góry spisując przedsięwzięcie na straty.

Dramatopisarze polscy mają się gdzie drukować, póki istnieje "Dialog" i są wynagradzani, dzięki ministerialnemu systemowi stypendiów i zakupów. Ale powinni jeszcze mieć prawdziwego partnera w teatrze, który ich wystawia, i publiczność, która przyjdzie na ich sztuki. Teatry autorów lekceważą, publiczność szuka uznanych, najchętniej obcych firm. Bogatsze kraje: Niemcy, Wielka Brytania wspierają swoje dramaturgie poprzez światły mecenat, ale i poprzez prestiż solidarnie podtrzymywany przez wszystkich zainteresowanych. Marzenie o takim sojuszu na rzecz dramaturgii jest u nas tylko mrzonką; każdy po swojemu tonie i innej brzytwy się chwyta, rozpaczliwie i krótkowzrocznie.

Tadeusz Słobodzianek, Piotr Tomaszuk: TURLAJGROSZEK. Reżyseria: Piotr Tomaszuk, scenografia: Mikołaj Malesza, projekt i wykonanie lalek: Mirosław Sołowlej, muzyka: Krzysztof Dzierma. Prapremiera w Teatrze Miniatura w Gdańsku 14 października 1990.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji