Artykuły

Piotr Fronczewski: Gra się, bo zwariowałoby się nie grając

Kariera Piotra Fronczewskiego nie rozpoczęła się natychmiast po skończeniu studiów. Po kilku latach pracy w zawodzie uznawany był jednak powszechnie za jednego z najzdolniejszych i najwszechstronniejszych aktorów.

Niezapomniany Pan Kleks, zwariowany pan Piotruś i tragiczny Edyp, Szpicbródka i Franek Kimono = Piotr Fronczewski.

Na tę książkę teatromani czekali długo. I trudno się dziwić, bo też jej bohater jest jednym z najciekawszych aktorów w Polsce. Jego talent jest nieprzeciętny. I zapewne wcześniej miałby wiele do powiedzenia o aktorstwie, ale rzecz w tym, że wywiadów udzielał rzadko. Aż wreszcie zdecydował się na książkę "Ja, Fronczewski" [na zdjęciu], w której Marcin Mastalerz rozmawia z aktorem o jego dzieciństwie na gruzach Warszawy, o relacjach ze 103-letnią matką, o rodzinie, przyjaciołach, miłości do motocykli, debiucie scenicznym i dalszej karierze teatralnej i filmowej. I od razu dodajmy, że książkę tę czyta się z wielkim zainteresowaniem - zarywając noc można ją "połknąć" w kilka godzin. I nie tylko dlatego, że obaj panowie potrafią ze sobą rozmawiać, ale przede wszystkim dlatego, że Piotr Fronczewski ma bardzo wiele do powiedzenia.

"Ja, Fronczewski"

Błyskotliwy, inteligentny rozmówca, który prowadzi nas przez meandry swojego życia, dzieli się z nami swoją mądrością życiową w sposób niebanalny, przenikliwy a jednocześnie żartobliwy. Fronczewski jest jedną z najwybitniejszych osobowości polskiego teatru i filmu. Ale zawsze był dla mnie pewną tajemnicą, schowany za swe role, niczym jak na okładce swej książki częściowo schowany za teatralną kurtynę. I nie powiem, żeby otworzył się do końca, co sprawia mi wielką radość, bo przecież każdy człowiek nosi w sobie tajemnice, którymi nie chce się dzielić z innymi.

I trudno się dziwić, że wydawca tej bardzo ciekawej publikacji, Wydawnictwo Znak, tak charakteryzuje sylwetkę aktora: "Nie ma Polaka, którzy nie znałby tego pięknego głosu. Znaku rozpoznawczego najwszechstronniejszego polskiego aktora, wybitnego w każdym swoim wcieleniu: teatralnym, filmowym, telewizyjnym, kabaretowym. Niezapomniany Pan Kleks, zwariowany pan Piotruś i tragiczny Edyp. Szpicbródka, Franek Kimono i jeden z najlepszych Hamletów w historii polskiego teatru. Aktor wyczynowiec, który zagrał w swoim życiu kilkaset ról, w każdą wkładając całe swoje mistrzostwo. Aktor, który czytając książki o Harrym Potterze, ożywił je lepiej niż hollywoodzkie filmy. Ale to przede wszystkim ciepły, skromny człowiek, patrzący na swoje dokonania z dystansem i przymrużeniem oka".

I trudno też dziwić się takim opiniom czytelników: "Ten kawałek wywiadu ukazuje nam, jakim tak naprawdę człowiekiem jest Piotr Fronczewski. Uzmysławia nam, że jest prostym człowiekiem bez chęci zbędnego blichtru. I bez zarozumialstwa To co lubię w Panu Piotrze, to swoboda, charyzma no i ten czar... Każdemu polecam zgłębienie osoby pana Fronczewskiego poprzez przeczytanie tej lektury".

- Holoubek często powtarzał, że gdy Fronczewski idzie do teatru, to wygląda jak księgowy z teczuszką, na którego nikt nie zwróciłby uwagi. I rzeczywiście ja, idąc do teatru, tak się właśnie czuję. Jak najzwyklejszy w świecie człowiek, który idzie do pracy. Tyle że chociaż uprawiam ten zawód dłużej, niż wielu żyje na świecie, to ilekroć przygotowuję się do nowej roli, czuję się tak, jakbym robił to po raz pierwszy w życiu. Ten sam lęk. Niepewność. Trema jak przed debiutem. Chociaż właściwie nie. Większa... - możemy przeczytać w jednym z wywiadów.

Anegdoty i przyjaźnie

Ale ta książka to nie tylko opowieści o fundamentalnych sprawach tego świata. Ona aż iskrzy się od anegdot, jak choćby ta o drobnej zazdrości zawodowej jaka panowała między Gustawem Holoubkiem i Tadeuszem Łomnickim. Kiedy Łomnicki w PWST miał zajęcia ze studentami, trafił się osobnik wielce nieutalentowany. Nie mogąc z nim ustawić sceny aktorskiej prof. Łomnicki tak rzekł do delikwenta: "Po coś ty chłopcze wybrał te studia. Takim jak ja aktorem nigdy nie zostaniesz, a być takim jak Holoubek nie warto".

Soczystymi historiami, w których nie brak mocy procentów i słów, kipią też wspomnienia pozateatralnego artystycznego życia - były dwa szlaki. Ten dzienny raczej ubogi, bo ograniczał się do jadłodajni "Czytelnika" na Wiejskiej, gdzie swój stolik mieli Konwicki z Holoubkiem i Łapickim, oraz kawiarni literatów przy placu Zamkowym. Zaś szlak nocnych wędrówek, zwany szlakiem hańby, zaczynał się w SPATiF-ie, który przy wszystkich swoich zaletach miał jednakowoż tę wadę, że zamykano go zazwyczaj tuż po północy. I wtedy ta część towarzystwa, która nie miała jeszcze dość, ruszała dalej. Czasem najpierw do dziennikarzy na Foksal, bo blisko, a zwykle od razu do klubu filmowców przy Trębackiej, potocznie zwanego Ściekiem, bo ściekało tam w nocy towarzystwo z całej Warszawy - tłumaczy Fronczewski.

Pięknie aktor mówi o swej przyjaźni z Gustawem Holoubkiem, o podziwie jakim obdarzał swego mistrza i wieloletniego dyrektora. - Jego sposób uprawiania teatru, obecności w teatrze, jego styl dyrektorowania był absolutnie niepowtarzalny. On nie miał w sobie nic z urzędnika czy administratora. Urzędował w bufecie, przy stoliku do gry w kości, w garderobach, gdzie wpadał pogadać, na korytarzach, w kulisach, no i wreszcie na scenie, na próbach. Z gabinetu korzystał rzadko, dokumenty podpisywał w biegu. Jest takie powiedzenie, że dyrektor teatru to reżyser, któremu się nie powiodło, reżyser to aktor, któremu się nie powiodło, zaś aktor to człowiek, któremu się nie powiodło. No więc Gustaw był ucieleśnionym zaprzeczeniem tego powodzenia na wszystkich poziomach (...). Jednym z moich najwspanialszych teatralnych wspomnień jest dzień, kiedy przeszliśmy na "ty". Przyszedł do mojej garderoby i mówi: "Słyszałem, że urodziła ci się druga córka". Odpowiedziałem: "Tak, panie dyrektorze, dzisiaj o świcie". Na co on: "Wobec tego możemy chyba przejść na "ty". Odebrałem to jako wielki zaszczyt. SPATiF i następne etapy "szlaku hańby" były pracującymi na pełnych obrotach kopalniami anegdot i kuźniami bon motów. - Mam wrażenie, że niektórzy bywalcy swoje występy przy barze przygotowywali i reżyserowali równie starannie jak role w teatrze i w filmie - dodaje aktor.

Role na scenie i w domu

W ciągu niespełna 50 lat w zawodzie zgrał w 41 serialach, 117 spektaklach Teatru Telewizji, 89 sztukach teatralnych i blisko 90 filmach. A rola Pana Piotrusia w Kabareciku Olgi Lipińskiej przyniosła mu ogromną popularność. Ale jak sam wyznaje, za najważniejsze uważa jednak role: syna męża i ojca dwóch córek. Codzienność opieki nad 103-letnią dziś mamą opisuje tak: - To jest dla mnie niezwykłe i bardzo cenne doświadczenie. Kiedy rano pomagamjej usiąść, podaję śniadanie, przytulam na dzień dobry, to jest stan, którego nie potrafię opisać. Mam przecież świadomość, że wziąłem się z niej. Dalej nie ma już słów. Jest tylko bliskość.

Mistrz wszechstronności

Kariera Fronczewskiego nie rozpoczęła się natychmiast po skończeniu studiów. Po kilku latach pracy w zawodzie uznawany był jednak powszechnie za jednego z najzdolniejszych i najwszechstronniejszych aktorów. Należy do grona nielicznych polskich artystów, którzy grali we wszystkich trzech dramatach Witolda Gombrowicza przeznaczonych przez autora na scenę.

W wyrosłym z doświadczeń II wojny "Ślubie" (Teatr Dramatyczny w Warszawie) zagrał Henryka, o którym reżyser, Jerzy Jarocki powiedział, że był "zaskakujący swoją fizycznością i umysłową ruchliwością, wiecznie podniecony i rozdrażniony, jakby ciągle z siebie niezadowolony - dziki, ale zarazem wyrafinowany i chłodny"; w "Iwonie księżniczce Burgunda" (Teatr Dramatyczny w Warszawie) grał rolę Księcia po której pisano o aktorze, że "on jeden jest bliski aktorstwem tego, czego trzeba w "Iwonie" - suchej, wyrazistej konstrukcji, bez psychologizowania"; w "Operetce" (Teatr Dramatyczny w Warszawie), wcielił się w postać Hrabiego Szarma.

O tych dokonaniach Fronczewskiego pisano w "Teatrze", że aktorowi "udało się unaocznić ów najistotniejszy u Gombrowicza proces nieustannego stwarzania siebie i innych, stwarzania sytuacji, które następnie deformują jego samego. Na deskach Teatru Dramatycznego zagrał ponadto tytułowego Hamleta Williama Szekspira w reżyserii Gustawa Holoubka, Witusia w "Skizie" Gabrieli Zapolskiej oraz tytułową postać w "Kaliguli" Alberta Camusa.

"Wieloma odcieniami demonstruje pasję życia swego bohatera, która jest kwintesencją zła. Balansuje pomiędzy wzniosłością i ohydą, dobywając już nie gamy, ale całego koncertu aktorskich środków. Jakby eksperymentował, sam na sobie, możliwości przekazania aktorskiego doświadczenia (w geście, mimice, w melodii słowa wypowiadanego ze sceny), użycie środków imponująco celowych" - pisano o jego wybitnej kreacji Kaliguli.

Trudno nawet wspomnieć choćby o niektórych wybitnych rolach Piotra Fronczewskiego. Było ich wiele, bo też z mistrzami przyszło mu pracować i w kilku teatrach. Jego Mackie Majcher w "Operze za trzy grosze" Bertolta Brechta w reżyserii Jerzego Grzegorzewskiego (Teatr Studio), Anatol w "Portrecie" Sławomira Mrożka w reżyserii Kazimierza Dejmka (Teatr Polski Warszawie) oraz kolejne w Teatrze Ateneum: Wojewoda w "Mazepie" w reżyserii Gustawa Holoubka, Pchełka w "Antygonie w Nowym Jorku" Janusza Głowackiego ("Brawurowa rola, łącząca śmiech i litość, odrazę i współczucie") - przeszły do historii polskiego teatru.

Człowiek rodzi się aktorem

Od ponad 20 lat aktor jest wierny Teatrowi Ateneum, w którym aktorski gwiazdozbiór pozwalał tworzyć kreacje na miarę arcydzieł. Dzisiaj Piotra Fronczewskiego można tutaj oglądać min. w spektaklu "Rzeźnia" i "Ja, Feuerbach", w którym przed laty widziałam genialnego Tadeusza Łomnickiego, jednego z mistrzów Fronczewskiego.

- Człowiek rodzi się aktorem, tak jak rodzi się księciem - mówi Fronczewski. - Nie gra się po to, żeby zarabiać na życie. Gra się po to, żeby kłamać, żeby siebie okłamywać, żeby można było być tym, kim nie można być, ponieważ ma się dosyć bycia tym, kim się jest. Gra się dobrych, bo jest się złym, świętych, bo jest się podłym, morderców, bo jest się kłamcą z urodzenia. Gra się, aby się nie znać, igra się, ponieważ zna się siebie za dobrze. Gra się, bo kocha się prawdę, i gra się, ponieważ nienawidzi się prawdy. Gra się, bo zwariowałoby się nie grając. To nie moje! Ale jest w tym styl, i szyk i dużo racji - powiedział Fronczewski przed dziesięcioma laty w jednym z wywiadów. Ten wywiad zatytułowano "Aktor o stu twarzach". Trafność tytułu potwierdzają dokonania Fronczewskiego i jego ostatnia książka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji