Artykuły

Houellebecq na Marszałkowskiej

"Możliwość wyspy" Michela Houellebecqa w reż. Magdy Szpecht w TR Warszawa. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

Przypomnijmy świat powieści: po kataklizmie ludzkość przyszłości nie tylko zmniejszyła swoją liczebność, ale też podzieliła się na dwa podgatunki. Dzicy uprawiają wśród resztek cywilizacji zbieractwo i łowiectwo, zebrani w plemiona. Neoludzie zaś to elita po ewolucyjnym skoku. Żywią się fotosyntezą, osiągnęli dzięki klonowaniu osobliwy rodzaj nieśmiertelności. Tyle że emocje i relacje straciły dla nich znaczenie, nie odczuwają ich, ale rekonstruują je na podstawie autobiografii swoich poprzedników - nośników ciągłości tożsamości. Ich głównym celem jest napisanie komentarza do zapisków pozostawionych przez klony o niższych numerach. Każdy więc w pewnym sensie stał się pisarzem, żyjąc w samotności na ruinach tego, co kiedyś było Nowym Jorkiem. Skoro zaś rozmnażają się przez klonowanie, nie używają organów płciowych. Tyle wizji przyszłości.

Drugi plan "Możliwości wyspy" rozgrywa się we współczesności, gdzie - jak to u Houellebecqa - świat relacji i uczuć również już umiera. TR próbuje się przeobrazić z autorskiego teatru Grzegorza Jarzyny w inkubator nowych talentów.

To nie jest najlepsza książka Houellebecqa. Spektakl TR Warszawa w reżyserii Magdy Szpecht i w adaptacji Michała Buszewicza próbuje dać "Możliwości wyspy" drugie życie. Szpecht, studentce krakowskiej PWST, można zazdrościć warunków debiutu i współpracowników. Scenografię zrobił sam Zbigniew Libera, aktorsko też jest bardzo dobrze. Świetny Rafał Maćkowiak jako podejrzany naukowiec, Jan Dravnel - jako sfrustrowany komik. W spektaklu wystąpiła Sandra Korzeniak. Aktorka znana z roli Marilyn Monroe w Dramatycznym, a ostatnio z "Hiszpanki" Barczyka nie pojawiała się na scenie TR od "Miasta snu" Krystiana Lupy, czyli od 2012 r. Ze swoim odgrywanym zdziwieniem dziecka kosmitki doskonale odnajduje się w roli klona uczącego się świata ludzi jako czegoś abstrakcyjnego. Wreszcie Justyna Wasilewska - również obsadzona ze swoim intelektualnym, chłodnym, a jednocześnie nieco neurotycznym emploi.

Ale uwaga, "Możliwość wyspy" to propozycja na wieczór dla fanów długich teatralnych posiedzeń. Przez trzy i pół godziny spektaklu poznajemy różne konfiguracje par. Każda - począwszy od współczesnego komika i dziennikarki - przebija kolejną cynizmem i zmęczeniem.

Półlaboratoryjna, umowna i "niegotowa" sytuacja gra z prywatnością aktorów i obecnością widowni - wszystko to przywodzi na myśl niektóre przedstawienia Krystiana Lupy. Tyle że nie ma tu charakterystycznego dla niego ekscesu, żadnej przewrotki. Wszystko jest raczej wyciszone, bardzo estetyczne, jakieś dziwnie grzeczne - nawet jeśli Wasilewska zaczyna spektakl obscenicznymi rymowankami o waginie, a bohaterowie opowiadają o swoim życiu seksualnym.

"Możliwość wyspy" składa się z wysp teatralnej akcji. Z przenikających się osobnych mikroświatów; nie do końca połączonych scenicznych miniatur, spuentowanych wideowędrówką w finale.

Czego tu nie ma? Spektakl płynie od ekranu do ekranu, wolno meandruje po instalacyjnej, poprowadzonej w głąb przestrzeni Libery. Napotykamy kolejne dowcipne obrazy melancholii i równie dowcipnie nieśmieszny stand-up Dravnela. Jest kamera, którą rejestrują się niemal nieustannie aktorzy. I pies, którego relacja z jednym z klonów miała być głównym wątkiem spektaklu. Główny wątek to jednak właśnie to, czego w "Możliwości wyspy" nie ma.

Jest za to charakterystyczna dla Houellebecqa atmosfera apatii i wyprania z uczuć, intelektualny żart. Brakuje jednak echa dramatu pustki i rozpaczy, który wyczuwa się jakoś podskórnie w "Mapie i terytorium", "Platformie" czy w "Uległości", ukryty pod beznamiętnym cynizmem. Wszystko idzie tu za gładko, nawet jeśli czasem się przeciąga.

Warto zostać do końca. W finale - scenie próby wędrówki poza sterylny świat klonów - Szpecht i Buszewicz bawią się w projektowanie postapokaliptycznej powieści na dzisiejszą Warszawę. Nie tylko otwierają przestrzeń małej sceny na okna ulicy Marszałkowskiej, ale też ruszają w miasto z kamerą, wychodzą z wygodnej izolacji teatru. Nie wiem, jakie gruzowisko i jaki park ogrywają im obozowiska dzikich, ale z całą pewnością postać Sandry Korzeniak medytuje pod Świątynią Opatrzności Bożej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji