Artykuły

W tej muzyce jest seks

- Postać Don Giovanniego jest mi bliska, świetnie ją rozumiem, bo miałam barwne życie - z reżyserką Marią Sartovą przed premierą "Don Giovanniego" w Teatrze Wielkim w Łodzi, rozmawia Izabella Adamczewska w Gazecie Wyborczej - Łódź.

W sobotę Teatr Wielki przedstawi pierwszą premierę sezonu. "Don Giovanniego" Wolfganga Amadeusza Mozarta (libretto - Lorenzo da Ponte) wyreżyserowała Maria Sartova.

Izabella Adamczewska: Wielu reżyserów kusi, żeby zerwać kostium historyczny, pokazać za pomocą opery Mozarta współczesne relacje międzyludzkie. Peter Sellars przeniósł akcję do slumsów Nowego Jorku, u Michaela Hanekego Don Giouanni jest dyrektorem, rzecz dzieje się w nowoczesnym biurowcu...

Maria Sartova*: Byłam na tym spektaklu w Operze Paryskiej. Operę Mozarta można inscenizować na wiele sposobów. Temat jest szalenie uniwersalny, w każdej epoce i cywilizacji można znaleźć takich mizoginó wj ak Don Giovanni - dominantów seksualnych czy politycznych. W scenicznych adaptacjach razi mnie tylko jedno - gdy reżyser odbiega od prawdy libretta, a przede wszystkim od muzyki. Bo "Don Giovanni" to opera genialnie napisana. Opera buffo, której nazwę gatunkową Mozart zmienił później na "dramma giocoso" - dramat żartobliwy. Są w niej zalążki i humoru, i dramatu. Jeśli robi się z tego dzieła opowieść o szaleńcu, jak uczynił to Haneke, po prostu odbiega się od muzyki. A w niej jest zapisane wszystko, również rysy charakterologiczne postaci. Jest na przykład taka scena, gdy zaatakowana przez Don Giovanniego Donna Anna woła ludzi o pomoc. Ale w partyturze napisane jest "piano", czyli "cicho". Kto cicho krzyczy? Donna Anna wcale agresora nie odpycha... Pomysł Hanekego mnie nie przekonuje, bo w biurowcu trudno mówić o humorze, to miejsce smutne i hermetyczne. Zamknięte, a przecież Don Giovanni jest w ciągłej ucieczce przed ludźmi. Dopiero w finalnej scenie stanie przed mistycyzmem i przeznaczeniem.

Pani przeniosła akcję do lat 50. XX wieku.

- Kocham kino, jestem zachwycona filmami z tamtego okresu, wielkimi gwiazdami i emocjami. Znalazłam w tej estetyce coś jasnego, żeby uciec wizualnie od mroczności Don Giovanniego. Tło w postaci kolorowej, pięknej epoki sprawi, mam nadzieję, że śmierć przyjdzie z zaskoczenia, a widzowie odczują lęk. Zwiększy się dramatyzm finału.

Czy skojarzenia filmowe znajdą odzwierciedlenie na scenie?

- Tak, zmiany dekoracji będą się dokonywać na oczach widza, trochę jak zoomy w filmie. Nastrój będą też budować wizualizacje, ale nie zdominują spektaklu teatralnego. Marilyn Monroe, Audrey Hepburn, Marlon Brando...

Wspomniała pani również, że w tamtych czasach "kobiety były kobietami, a mężczyźni mężczyznami". A może nie ma już granic obyczajowych, których przekroczenie uznaje się za niemoralne?

- Mieszkam w Paryżu. Pamiętam lata 70. i 80., czas rewolucji seksualnej. Wtedy rzeczywiście wszystko było wolno. Ale od tamtego czasu wiele się zmieniło, społeczeństwo się zradykalizowało. Żadna kobieta nie wyjdzie już na plażę z gołym biustem. Pornograficznych gazet też nie można pokazywać w kioskach. Oczywiście to wszystko jest, ale w zamkniętych przestrzeniach.

Odczytuje się postać Don Giovanniego jako człowieka, który traktuje innych jak marionetki. Niektórzy próbują go poddać psychoanalizie, zadawać pytanie, dlaczego taki jest. Chciała o to zapytać również Natalia Babińska, która została zaproszona do reżyserowania "Don Giovanniego" jeszcze przez poprzedniego dyrektora Teatru Wielkiego.

- Nie znam jej koncepcji. Bardzo nie lubię sytuacji, kiedy widz zderza się ze spektaklem operowym, który jest dla niego niezrozumiały bez wnikliwej lektury programu, bo to, co dzieje się na scenie, jest sprzeczne z librettem. Ginie sedno sprawy: muzyka - spontaniczność i niezwykła zmysłowość Mozarta. Bo w tej muzyce jest seks. Jaki sens ma pytanie, co się wydarzyło w życiu Don Giovanniego, że zaczął polować na kobiety? Czy miał problemy z mamusią, czy z tatusiem? Sama w życiu doświadczyłam wiele, ale nigdy nie wylądowałam na kozetce u psychoanalityka, zawsze radziłam sobie sama.

Wspomniała pani o zmysłowości muzyki Mozarta. On też nie był aniołem.

- Zrealizowałam w Paryżu spektakl "Kobiety Mozarta" - opowieść o bohaterkach oper Mozarta w kontekście jego związków z kobietami. Kiedy zagłębiłam się w jego biografię, uznałam, że wcale nie był takim kobieciarzem, za jakiego się go uważa. Czuję raczej, że był człowiekiem niesamowicie witalnym. Stworzył taką ilość kompozycji, bez żadnych skreśleń w partyturach! Można go porównać z Picassem, to podobny typ.

Picasso poślubił Jacqueline Roque, mając 79 lat.

- Nieszczęśliwie zakochana w nim Dora Maar była jak Donna Elwira z "Don Giovanniego", chodziła za nim, płakała. Nie cenię takich kobiet masochistek, trzeba wiedzieć, kiedy odejść.

Widzę wyraźną różnicę pomiędzy Don Giovannim a Casanovą [według anegdoty Casanovą miał współtworzyć libretto - przyp. red.]. Casanovą kochał kobiety - na dwa, trzy miesiące, ale jednak. W Don Giovannim było natomiast dużo brutalności, która też pojawi się na scenie. On chce mieć kobiety, ale ich nie kocha. Dominuje seksualnie lub moralnie, jak nad Leporellem. Dlatego przecież zabija Komandora - bo nie może go posiąść. Wszystkich traktuje jak przedmiot pożądania. Konstancja cierpiała, podejrzewając Mozarta o zdrady.

Don Giovanni, seksualne zwierzę, unieszczęśliwia kobiety. A pani czuje do niego sympatię.

- Zazdroszczę mu witalności. W trakcie naszego spektaklu nic mu się nie udaje. Owszem, jest "aria katalogowa" Leporella, z której poznajemy wszystkie jego podboje. Ale my tego nie widzimy, obserwujemy natomiast ciągłe porażki i ucieczki, nieudane romanse. Stawia czoła światu, jest anarchistą i szuka wolności. Jego walka jest brutalna, ale fascynuje. Ja się nigdy na nią nie zdecydowałam w takiej skali. Czasem jechałam tramwajem bez biletu albo nie płaciłam za parking i to mi dawało adrenalinę.

Dostała pani propozycję wyreżyserowania "Don Giouanniego" miesiąc przed planowaną premierą.

- Kilku nocy nie przespałam. Kiedy uznałam, że mam już wizję początku i zakończenia, wiedziałam, że dam sobie radę, i przyjęłam propozycję. Postać Don Giovanniego jest mi bliska, świetnie ją rozumiem, bo miałam barwne życie.

*Maria Sartova - skończyła Akademię Muzyczną w Warszawie. Była jedną z ostatnich uczennic Ady Sari. Śpiewu uczyła się też w Mediolanie, Paryżu i Aachen. Debiutowała w Operze Wrocławskiej i Teatrze Wielkim w Warszawie. Występowała we Francji, Niemczech, Włoszech, Izraelu i Stanach Zjednoczonych. Jest autorką filmów dokumentalnych, a od 2002 roku reżyseruje spektakle operowe (m.in. "Poławiacze pereł" Georges'a Bizeta w Teatrze Wielkim w Poznaniu, "Bal maskowy" Giuseppe Verdiego w Teatrze Operowym w Szczecinie, "Norma" Vincenza Belliniego w Teatrze Wielkim w Poznaniu) i musicale (m.in. "Hello Dolly" Jerry'ego Hermana i "Ragtime" Stephena Flaherty'ego w Teatrze Muzycznym w Gliwicach).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji