Artykuły

Tydzień dobrego teatru

PONIEDZIAŁEK: "Przyje­dzie taki pod sam dom i...". Piątek: "Barometr" (Teatr te­lewizji na świecie), Sobota: "Słomkowy kapelusz". Trzy przedstawienia, a każde z nich mogłoby ozdobić jeden prze­ciętny teatralny tydzień w telewizji. Ozdobić to znaczy cho­ciażby nie przejść bez echa. Będę chyba w zgodzie z włas­nymi odczuciami jeśli chronologię potraktuję jednocześnie jako skalę wrażeń, poczynając od największych.

Zapowiedź wystawienia adaptacji fragmentu książki Erskine Caldwella "Sługa boży" w reżyserii i z udziałem Gustawa Holoubka pozwalała przypuszczać, że nieporozu­mień nie będzie że to, co zo­baczymy nie będzie żadnym substytutem a wręcz przeciwnie - nada tworzywu drama­turgicznej treści. Po skończo­nym spektaklu spora część widzów długo nie mogła dojść do siebie pozostając pod fascynacją pastora - Holoubka - reżysera. Bo też ten aktor, co brzmi zresztą jak truizm, pokazał się raz jeszcze w roli trudno zapomnianej i tak władczej, że długimi chwilami widziało się i słyszało tylko jego. Po­chłaniał uwagę widzów mało zostawiając jej partnerem, a przecież i Gołas, i Celińska stworzyli kreacje niemal doskonale komunikatywne w stosunku do całej myśli przewod­niej widowiska. Przedstawie­nie było niewątpliwym popi­sem aktorskim, co wcale nie znaczy, że Caldwell zaginął. Wręcz przeciwnie mocno ujawnił się poprzez postaci polskiej premiery telewizyjnej, każda z nich użyczyła swojej barwy prozie gwałtownej, drapieżnej, a tak bardzo ludzkiej.

I coś z tego caldwellowskiego nastroju pozostało mi pod­czas oglądania czechosłowac­kiego "Barometru". Chociaż trudno o jakiekolwiek porów­nania, to przecież i tam i tu chodziło o ludzi osamotnio­nych. Oto spotykają się w po­ciągu starsza pani i starszy pan. Pusty przedział, tylko oni sami ze swoimi wspomnie­niami z życia pełnego, boga­tego. Życzliwi, pogodni, zato­pieni w planach ułożenia swo­ich losów w gronie oczekujących ich rodzin. Do tego mo­mentu sztuka układa się zwy­czajnie, nawet banalnie. Końcowa stacja, nikt na pasażerów nie czeka. Można podejrzewać, że w tej chwili chodzi o dra­mat spowodowany niewdzięcz­nością dzieci i wnuków, po których staruszkowie tak wie­le sobie w drodze obiecywali. Nieprawda. Nie ma żadnej rodziny, nie ma niczego z opo­wieści w pociągu. Jest dom starców, na poły przytułek, na poły miejsce odosobnienia. Re­alizacja wyroku wydanego na ludzi, których nikt bliski nie oczekuje, bo nikogo bliskiego nie ma. I jest próba odwróce­nia losu, ułożenia sobie życia po ludzku i praktycznie. Dale­ko od tego miasta, w małym cichym domku. Jest postanowienie wyjazdu. Ale pociąg rusza, staruszkowie pozostają na ławce, niezdolni do ucieczki od przeznaczenia.

W całym spektaklu nie ma ani słowa, oskarżenia pod czyimkolwiek adresem. Tak się ułożyło staruszkom życie, od dawna szare, smutne. Wszyst­ko co stanowiło treść wspom­nień i planów jest jednocześ­nie kłamstwem i marzeniem. Pusty przedział, pusta dróżka, pusta kafejka, niezamieszkały hotelik. Rzeczywistość, w któ­rej dwoje ludzi próbuje odna­leźć siebie dla siebie. Świat wizji, urojeń. Tragiczny mimo łagodności, uśmiechów, serdecz­ności, a może właśnie wskutek takich gestów. Nie sposób uwolnić się szybko od tego na­rzucającego się nastroju, nie sposób wytłumaczyć sobie mnie się to nie zdarzy.

Ale przychodzi sobota. Tele­wizja prezentuje "Słomkowy kapelusz" Labiche'a, znaną nam już farsę. Rzadko zdarza się nam udana realizacja, jak dotychczas chyba tylko "Madame Sans Gene" iskrzy się po­lotem, swobodą:, dowcipem, bi­jąc na głowę film z udziałem "samej" Lollobrigidy. "Słom­kowy kapelusz" wytrzymał o tyle konkurencję, o ile dopo­mógł mu tekst i gra niektórych aktorów z Wojciechem Poko­rą na czele. Trudno natomiast zrozumieć co skusiło reżysera Słotwińskiego do wykorzysta­nia baletowo-pantomimicznych przerywników, absolut­nie nie przylegających do tem­pa farsy, tradycyjnie nieporadnych, miejscami nawet żenu­jących. Mimo tych usterek widowisko dostarczyło zabawy, odprężenia. Chyba nie tylko widzom, bo i wykonawcy nie raz doskonale się bawili, a to jest przecież warunek powodzenia tego rodzaju widowiska.

W sumie: był to dobry te­atralny tydzień. Nadal jednak niezupełnie jasne pozostają tendencje programowe telewi­zji, w wyniku realizacji któ­rych mamy okresy, w których nic ciekawego się nie dzieje i mamy tygodnie, kiedy chce się oglądać teatr. Repertuar ubiegłego tygodnia można by uznać za niemal klasyczny, wzorco­wy, gdyby zapewne nie od­wieczne kłopoty z samymi sztukami. Gdyby nie wiele innych przeszkód, miejmy nadzieję do pokonania w bliższej lub dal­szej przyszłości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji