Sługa Boży
U progu wakacyjnego sezonu, kiedy tu i ówdzie rozlegały się głosy wieszczące nadejście kanikuły - teatr telewizyjny wystąpił ze spektaklem, który z całą pewnością należał do najlepszych w tym roku; ze spektaklem przygotowanym i zrealizowanym pod każdym względem wzorowo. Oczywiście - największe zasługi położył Gustaw Holoubek - reżyser tego przedstawienia i zarazem znakomity odtwórca głównej roli, demonicznego kaznodziei i cynicznego oszusta w jednej osobie. Ale też Holoubek znalazł znakomitych współpracowników w zespole realizatorów i znakomitych partnerów w zespole aktorskim. I jeśli można dyskutować nad prozą Caldwella, czynić jej zarzut, że jest trochę zwietrzała, lub że dotyczy spraw przebrzmiałych - zrealizowany na podstawie "Sługi bożego" spektakl był widowiskiem oryginalnym i pasjonującym.
W prelekcji poprzedzającej przedstawienie docent Treugutt przestrzegał nas telewidzów, żebyśmy powstrzymali się przed poszukiwaniem analogii, żebyśmy na podstawie adaptacji tej bardzo przecież u nas popularnej powieści nie próbowali sobie stworzyć wizji dzisiejszej Ameryki. Bardzo to słuszna przestroga, choć wątpię, by bez niej telewidzowie patrzyli na przedstawienie jak na film dokumentalny. Zresztą książka i w chwili swego powstania - napisał ją Caldwell w roku 1935 - nie była realistycznym obrazkiem rodzajowo-obyczajowym, lecz przede wszystkim poetyckim uogólnieniem. Obnażając i piętnując takie cechy swych bliźnich, mieszkańców południowego stanu Georgia, jak ciemnotę, rozwiązłość, zacofanie, głupotę - nie stronił Caldwell od obrazów przerysowanych, niekiedy karykaturalnych.
Wszystkie owe cechy ujawniają bohaterowie "Sługi bożego", mieszkańcy jednego z zapadłych zakątków stanu Georgia - w zetknięciu z osobliwym przybyszem, wędrownym kaznodzieją, który wykorzystując swą intelektualną przewagę nad farmerską rodziną, żerując na zacofaniu i ciemnocie tych ludzi, wyłudza od nich wszystko, uciekając się do najbardziej perfidnych sposobów. Ale kaznodzieja jest nie tylko uosobieniem zła. To przecież on otwiera tym ludziom oczy na uroki i powaby życia, odsłania przed nimi piękno świata, budzi ich uśpione instynkty. Rola kaznodziei, Semona Dye, stała się nową, znakomitą kreacją Gustawa Holoubka, który sprzeczne cechy swojego bohatera przetworzył w niezwykła, ale jednolitą i ludzką postać.
Znakomitym partnerem Holoubka okazał się Wiesław Gołas w roli głupkowatego farmera Toma. Prymitywny, ale na swój sposób szlachetny i dobry, w nierównym pojedynku z kaznodzieją, od początku skazany na klęskę, był postacią śmieszną i zarazem głęboko tragiczną. Gołas grał farmera Toma w sposób powściągliwy i zdyscyplinowany, nie przerysowując postaci, do czego mógłby skłonić charakter roli.
Z satysfakcją odnotujemy też bardzo udany w tym przedstawieniu występ Stanisławy Celińskiej, która zagrała trudną rolę żony farmera Toma - kobietę młodą, nieśmiałą i jakby zahukaną, ujawniającą niespodziewanie żywiołowy temperament. Wreszcie doskonałe uzupełnienie obsady stanowili wykonawcy drugoplanowych w tym przedstawieniu ról - Barbara Wrzesińska i Jan Englert.
Wysoki poziom aktorski to największy walor tego przedstawienia, ale przecież nie jedyny. Było ono - powtórzmy - zrealizowane wzorowo pod każdym względem. Reżyseria telewizyjna - ruch kamer, montaż - współgrała z rozwojem akcji, wyznaczała jej rytm, regulowała dynamikę. Prosta ale funkcjonalna scenografia współtworzyła nastrój przedstawienia, wreszcie bardzo dobra była muzyka, zwłaszcza w kulminacyjnej scenie, w której Semon Dye spełnia swe skomplikowane funkcje kaznodziei i egzorcysty. Muzyce przypadła ważna rola dramaturgiczna w rozwinięciu tej niezwykłej sceny, której tempo staje się coraz szybsze, temperatura nieustannie wzrasta. Tyrada kaznodziei, krótkie frazy ujęte w powtarzającą się figurę rytmiczną, przemienia się później w melorecytację, w której słowa kaznodziei-egzorcysty współbrzmią z muzyką wykonywaną przez zespól.
Realizacja tej sceny jest wybitnym osiągnięciem realizatorów i wykonawców, ale także potwierdzeniem wielkich możliwości teatru telewizyjnego.