Artykuły

Polityka i miłość

"Wilhelm Tell" Gioacchino Rossiniego w reż. Davida Pountneya w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Marzena Rutkowska w Tygodniku Ciechanowskim.

Niewiele teatrów operowych w Polsce może sobie pozwolić na wystawienie tej opery. Rossini jest mistrzem nastroju. Jego muzyka jest konsekwentna melodycznie. Nie wchodzi też w kolizję ze słowem.

Teatrowi Wielkiemu w Warszawie udało się stworzyć niezwykły, pełen emocji spektakl cacko. To zwieńczenie sezonu na najwyższym poziomie.

"Wilhelm Tell" (bo o nim mowa) to maestria scen zbiorowych, w których bryluje operowy chór. Tytułowy Tell znalazł się na uroczystości weselnej w jednym ze szwajcarskich kantonów. Nie może jednak bezgranicznie oddać się zabawie. Jego myśli zaprząta troska o los ojczyzny. Na weselu dochodzi do narodowych utarczek między Szwajcarami i Austriakami. Ci ostatni zabierają zakładników i niszczą wioskę. Intrygę plącze miłość Arnolda (Szwajcara) do austriackiej księżniczki Mathilde. Czy miłość ma szansę na przetrwanie, skoro wchodzi w konflikt z interesami politycznymi (szczególnie Szwajcarów). Intryg i zawirowań jest w operze bardzo dużo. Pojedynki, walki, zbłąkane strzały, więzienie i wyroki. Wszystko gotuje się jak w tyglu. Tym miłosno-polityczno-narodowościowym zawirowaniom towarzyszy groźna burza. Ale walka mimo to trwa. Gdzie padną celne strzały, czy ocalona zostanie miłość, czy kraj (Szwajcaria) odzyska wolność, dowiedzą się widzowie w finale spektaklu.

Przedstawienie, które może stać się wizytówką minionego sezonu. Operowych widzów zaskakuje już uwertura. To muzyczny poemat, w którym miesza się refleksyjny nastrój z żywą melodyką ludową. Ten kolaż tworzy specyficzną muzyczną kolorystykę. Widz otrzymuje piękno i oryginalność w niemal czystej formie.

Już od pierwszego aktu, jak wspomniałam, brylują chóry. Ten akt to niezwykłej urody miłosne pienia. To apoteoza miłości i sielanka życia. Brzmienie chóru w II akcie opery wzbogacają instrumenty muzyczne (dzwonki, obój, harfy). II akt poszczycić się może jednym z najpiękniejszych operowych duetów miłosnych. To kompilacja liryzmu z dramatem.

W tym akcie dochodzi do brawurowego zwieńczenia głosów w chórze. Głosowa ekspresja osiąga swoje apogeum. Ktoś kiedyś powiedział, że tego aktu nie napisał Rossini, ale sam Bóg i że składa się on z samych muzycznych cudów.

Najmniej zachwytu przynosi akt III, gdzie dają o sobie znać niedostatki treściowe. Ale akt IV znowu wynosi muzykę Rossiniego na szczyty. Występ chóru w finale opery jest imponujący. Wielkie brawa należą się więc szefowi chóru warszawskiej opery Bogdanowi Goli. To ogromna praca i wysiłek, ale efekt jest wartościowy i piękny.

W tytułowej roli znakomicie zaistniał węgierski artysta Karoly Szemeredy. Arnolda zagrał pięknie Koreańczyk Yosep Kang. W roli jego ukochanej wystąpiła niezbyt często oglądana znakomita polska śpiewaczka Anna Jeruć-Kopeć. Z naszych rodzimych artystów dali się zauważyć Katarzyna Trylnik, Adam Kruszewski i wykonująca solo wiolonczelowe Julia Kisielewska.

Serce wprost krwawi, że tak piękne, mądre przedstawienie nie znajdzie się w repertuarze obecnego sezonu. Dlaczego?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji