Łabędziu mój!
I któryż z myśliwych polujących na łabędzie (z wykluczeniem warszawskich Łazienek) nie byłby gotów przedzierać się przez przepastne głębiny, byle dotrzeć do samego jądra i upolować czarnego łabędzia! Sprawozdawca muzyczny jest też po trosze myśliwym, starającym się co pewien czas upolować ciekawszego ptaka, a nie tylko zwykłe dziennikarskie kaczki.
Gdy więc dowiedziałem się, że w Teatrze Wielkim w Łodzi srebrzysty rycerz LOHENGRIN zajeżdża i odjeżdża pojazdem holowanym przez czarnego łabędzia nie zawahałem się podjąć próby przedarcia się pociągiem przez śnieżne zawieje. Niestety! Było to w ubiegłą sobotę, kiedy to na warszawskich dworcach co kilka minut przez megafony podawano, że "wszystkie pociągi z przyczyn złych warunków atmosferyczny biegną z nieograniczonym opóźnieniem...". Zdołałem wprawdzie dojechać do Koluszek (piękny nowy dworzec!), ale pociąg do Łodzi nie ruszał aż do chwili (to na pewno sprawka konkurencji niezadowolonej, że w Łodzi wystawia się Wagnera, a gdzie indziej tylko "Hrabiny" i "Toski") Gdy tak sobie wyliczyłem - dyr. ZYGMUNT LATOSZEWSKI podnosił pałeczkę rozpoczynając najpiękniejsze z wagnerowskich preludiów, wstęp do "Lohengrina". Od kolegów, którzy kilka dni przedtem wybrali się na premierę w pierwszej obsadzie słyszałem tyle dobrego właśnie o muzycznej stronie przedstawienia że wyskoczyłem z pociągu i, poczuwszy się Ledą, wołałem rozpaczliwie: ,,Łabędziu mój!". Może i usłyszał, ale inspicjent nie mógł go puścić, bo ptak zatrudniony jest już w połowie pierwszego aktu. W drugim ma wychodne do bufetu, wiec od biedy mógłby pofrunąć do Koluszek, ale za żadne skarby, nawet za perspektywę przejażdżki czarnym łabędziem po białym śniegu, nie zrezygnowałbym z pierwszego aktu "Lohengrina". Wskoczyłem więc do pociągu, który właśnie "wchodził w peron pierwszy", i zawróciłem do Warszawy. Ale nie daruje i czarnemu łabędziowi w Łodzi złożę swoje uszanowanie.
Jeszcze gorszego ode mnie pecha doznała MARIA FOŁTYN, mająca właśnie w sobotę wystąpić w roli Elzy. Zdążyła nawet zaprosić mnie i... zachorowała. Tak więc i tym razem nie było mi sądzone usłyszeć tej doskonałej sopranistki. Partię Elzy śpiewać miała pani WOJTASZEK-KUBIAK, która - jak zgodnie stwierdzają koledzy - na pierwszym przedstawieniu dała kreację wysokiej klasy. Ale śnieg, nie ruszający z Koluszek pociąg i trzymający mocno łabędzia za czarne skrzydła inspicjent udaremnili mi posłuchanie i tej Elzy.
Czarny łabędź w "Lohengrinie"! Nie, nie czepiam się drobiazgu, ale ta zmiana białego na czarnego urasta do znaczenia symbolu. I u Wagnera, który dbał o stronę teatralną jak mało kto, i sto lat po prapremierze "Lohengrina" łabędzie były białe. Pasowało to i do "krainy dobra", z której przypływały i do lirycznych inwokacji ("Łabędziu mój!") samego Lohengrina. A więc zdrowy rozsądek i tradycja. Cóż to! Czy reżyser będzie uznany za nowoczesnego i odkrywczego jeśli nie przeciwstawi się i jednemu i drugiemu? "Niech nawet gorzej, byle inaczej!" - czyżby tym hasłem powodowali się zaproszeni z NRD reżyser Wolfgang Weit i scenograf Bernhard Schroter? Przecież w wystawianym w tej samej Łodzi "Jeziorze łabędzim" Czajkowskiego zło symbolizuje czarny łabędź. (Nie byłem w Łodzi na tym balecie. Kto wie może w trybie odkrywczości zmieniono mu kolor na zielony?)
Pojadę na "Lohengrina" i przeprowadzę wywiad z samym łabędziem, w operze wprawdzie nie śpiewa, ale mnie będzie musiał wyśpiewać całą prawdę!.