Artykuły

Moja miłość do aktorki

"Pokojówki" w reż. Eweliny Pietrowiak w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Jerzy Pilch w Polityce.

Moja miłość do aktorki Joanny Pokojskiej eksplodowała na przedstawieniu "Pokojówek" w teatrze Ateneum i dalej jest wybuchowa.

Michaił Bułhakow - jakby tę dziewczynę zobaczył na scenie - umarłby z zachwytu; do tego stopnia jest to uroda i osobowość bułhakowowska. Rozumiem przez to osobliwe połączenie magii, tajemnicy i rzemiosła.

Elementarną zasadą "Pokojówek" jest przeistoczenie, trwa w tym dramacie nieustanna egzystencjalna przebieranka. Pokojska - co widać gołym okiem - aktorski dar przeistaczania dostała wprost od Pana Boga. Raz jest czystą zmysłowością, raz tandetną kabotynką, raz ordynarną sługą, raz pełną skrywanych namiętności heroiną, raz cwaną plebejuszką, raz wyrafinowaną arystokratką, raz zabójczynią z plamą krwi na obliczu, raz niewinnym dzieckiem, raz postacią tragiczną, raz babą-komikiem. A jak tańczy albo jak poprawia (zmienia) przed lustrem makijaż, albo jak nakłada perukę, albo wdziewa suknię czerwoną - szkoda gadać. A raczej gadać się nie da - człowiek niemieje z zachwytu.

Siedziałem w teatrze, gapiłem się jak urzeczony w rudy łeb Joanny Pokojskiej, blask jej oczu rozświetlał scenę. Jest w tej postaci wszystko, co jest u Geneta, a z powodu niebywałego i jakby specjalnie do "Pokojówek" przydatnego temperamentu - jest więcej. Niczego poza zachwytem sztuka nie musi, może nawet nie powinna, dawać.

Całe przedstawienie jest zresztą niezwykle precyzyjnie i inteligentnie zrobione. Genet jak każdy geniusz bywał w swej genialności nierówny, a dzieło jego - nigdy niełatwe - starzeje się bardzo osobliwie i jest przez to coraz trudniejsze. Trzeba odwagi i umiejętności, by teraz, w czasach - delikatnie mówiąc - prostoty, brać się za genetowskie finezje. Inscenizacyjny cudzysłów; ironiczny dystans; odejście od realizmu, bez wszakże zaniedbania prawdopodobieństwa; wyraźne, ale nie ostentacyjne "uteatralnienie" spektaklu (niejedna kurtyna jest w tym przedstawieniu); ujęcie całości w lustrzane odbicie jest bardzo skutecznym, kto wie, czy nie jedynym dzisiejszym sposobem na Geneta. Inna rzecz, jak ma się na scenie Joannę Pokojską - prawie każdy sposób wyjdzie.

Popadłszy w totalny zachwyt, miałem zarazem typową ambiwalencję uczuć; z jednej strony chciałem, by mój to wyłącznie był zachwyt, by - jakkolwiek to brzmi - grająca Claire aktorka należała tylko do mnie; z drugiej strony ciekaw byłem, jak rozbłysk tej gwiazdy odnotowany został przez fachowe obserwatoria. Bo że rude światło nad teatrem Ateneum nie jest moim osobistym urojeniem - nie miałem złudzeń. Sztuka jest dziedziną bardzo niewymierną, ale zjawiska wybitne są w niej widoczne bardzo wymiernie. I teraz też tak było. Jacek Wakar w "Życiu Warszawy" koncert gry aktorskiej w "Pokojówkach" odnotował i przenikliwie kształt inscenizacyjny spektaklu spostrzegł. Ba! Brawurową rolę Pokojskiej dostrzegł nawet na łamach "Rzeczpospolitej" Janusz R. Kowalczyk, a to jest niepodważalny dowód, że jest to rola nie do pominięcia. Natomiast egoistyczną część mego zachwytu zaspokoiła "Gazeta Wyborcza" publikując recenzję, w której ani o roli, ani w ogóle o obecności aktorki w przedstawieniu nie ma słowa. Są natomiast pełne bełkotliwego jadu wywody, jest plugawa agresja, dziwaczna i nie wiadomo skąd płynąca zawiść i częsty w recenzjach pokaz analfabetyzmu recenzenta. Jak ktoś zna tylko "Dynastię", wszędzie widzi "Dynastię". Znam na pamięć i na własnej skórze mam wypisane takie rytuały. Kończę kolejną książkę i gdybym brał pod uwagę tę część recepcji, która ją spotka, a która polegać będzie na wzgardliwych pierdnięciach rozmaitych - z racji nieporadności skazanych na upokarzającą rolę arbitra - oferm, musiałbym nie tylko rzecz zostawić, ale w ogóle zmienić zawód. Materia sztuki jest subtelna, ale jej publiczne istnienie wymaga niekiedy silnej odporności na barbarzyństwo. Trzeba mieć grubą skórę i doświadczenie. Nawet adoracja mistrzów bywa w polskim życiu kulturalnym plugawiona. Ileż ja czytałem omówień ważnych i pięknych książek, które wszakże recenzenci traktowali nie jak istotne wzbogacenie literatury, ale jako unieważnienie wszystkiego, co było przedtem. Jakbym brał te wszystkie likwidacyjne strategie i egzekucyjne retoryki na serio, nie mógłbym nawet dziełami niektórych kolegów się zachwycać, samym ich istnieniem byłbym unieważniony. Radziłem sobie jednak i radzę z dość cyniczną wprawą starego repa.

Co innego, jak kto młody. Wśród rozlicznych barbarzyńskich obyczajów towarzyszących sztuce obyczaj trepowania debiutantów zdaje mi się jakąś nową, polską specjalnością. Rzecz bowiem w tym, że przedstawienie "Pokojówek" w Ateneum to jest dzieło studentki Wydziału Reżyserii Akademii Teatralnej Eweliny Pietrowiak, rzecz - jak słyszę - zrobiona w ramach egzaminu, jeszcze przed dyplomem.

Ostatnim jestem człowiekiem, który by zalecał przykładanie do debiutów taryfy ulgowej, ale co innego taryfa ulgowa, co innego słaby debiut, co innego nadzieje, jakie budzi debiut rokujący, co innego debiut znakomity i zupełnie co innego miażdżenie debiutu znakomitego. Fenomenalnie i w dziewiętnastym roku życia debiutująca pisarka z Wejherowa omal nie poległa pod inwektywami, którymi ją obrzucano, ciężar psów na niej wieszanych omal nie zwalił jej z nóg. W tym samym czasie setki debiutujących średniaków, o grafomanach nie wspominając, wygrzewało się w aurze bezpiecznego recenzenckiego wyrozumienia.

I oto w teatrze pojawia się debiut, który zdumiewa dokładnością i rozumem, aktorki grają w tym świetnie, olśniewa talent Joanny Pokojskiej, której nazwisko, jak nic złego się nie zdarzy, może stać się jednym z pierwszych nazwisk w polskim teatrze tego wieku, pojawia się, słowem, ktoś, kto teatr polski - przynajmniej - wzbogaci i taki fakt witany jest wzgardliwym perkotem przez "Gazetę Wyborczą".

Nie jest wykluczone, że ja w takich sprawach mam osobistą traumę. W końcu zdarzył mi się przed laty atak na debiutującego Mariusza Wilka. Nie przepadam za sobą samym z tamtego czasu, ale pocieszam się, że Wilk nie był zwyczajnym, a był mocarnym debiutantem, miał za sobą Miłosza, Lema, Herlinga-Grudzińskiego, Kotta, Giedroycia i kogo tam jeszcze. I pocieszam się myślą, że - sądząc po jego dzisiejszej pozycji w literaturze - Wilkowi moja napaść nie zaszkodziła. Mnie zaś pomogła. Między innymi na skutek wynikłych z tamtych okoliczności perypetii, jestem, gdzie jestem. Czy z tego m. in powodu uważam teraz, że nawet debiutom pokracznym, ordynarnym i nikczemnym należy się raczej wyczekujące milczenie niż natychmiastowa chłosta? Nie wiem. Ale bez względu na wszelkie traumy, wiem z całą pewnością, że jak nieopierzona recenzentka wzgardliwie kwituje na łamach wysoko nakładowej gazety wybitny debiut teatralny, jest to barbarzyństwo. Jak pozbawiona talentu smarkula publicznie prawi urągliwości smarkuli utalentowanej, jest to groteska.

Niepodobna nie pomyśleć, że jest w tej lekkomyślności figura przywary bardziej zasadniczej. Destrukcyjny instynkt unieważniania bywa pierwszym polskim instynktem. Unieważnijmy wszystko. Unieważnijmy debiutantów i postawmy na nowych. Unieważnijmy klasyków i wybierzmy nowych. Rozwiążmy literaturę polską i wybierzmy nową. Rozwiążmy teatr polski i wybierzmy nowy. Rozwiążmy recenzentów i wybierzmy nowych. Rozwiążmy "Gazetę Wyborczą" i wybierzmy nową. Rozwiążmy się w ogóle. Ja szczerze mówiąc, już to zrobiłem. Zobaczyłem Joannę Pokojską na scenie i rozwiązałem się natychmiast. O nowych wyborach na razie nie myślę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji