Artykuły

Aż mi się w głowie zakręciło

- Największym moim sukcesem jest to, że przez ponad 40 lat ludzie, zupełnie mi nieznani, w różnych zakątkach Polski (nie tylko Polski), życzliwie się do mnie uśmiechają. Takiego sukcesu żaden polityk, nawet najwspanialszy, nie osiągnął w swoim życiu - mówi DANIEL OLBRYCHSKI.

Piszą o nim: król polskiego filmu. Grał wielkie postacie, u najlepszych reżyserów. Czy był obsadzony w głównej roli, jako Hamlet i Kmicic, czy w drugoplanowej, jako Gerwazy i Dyndalski, jedno było - i jest - bez zmian: kiedy się pojawia, wszyscy patrzą na niego.

Joanna Leska: - Miał Pan być sportowcem, a został Pan aktorem. Jak to się stało?

Daniel Olbrychski: - W Liceum im. Batorego grałem Papkina w "Zemście". Była to sławna w Warszawie "Zemsta", bo wtedy żaden teatr zawodowy tej komedii nie wystawiał. Przedstawienie reżyserował nasz polonista, Jan Cichoń. Występowaliśmy nie tylko w szkole, ale także w Teatrze Buffo. Nie były to więc żarty, ale sprawa poważna. Na spektakl przychodzili uczniowie liceów i szkół podstawowych. Reakcja widowni, wszystko, co może czuć aktor w teatrze zawodowym, przeżyłem już wtedy. Oklaski, rozdawanie autografów, pierwsze blaski popularności. Bezpośredni, ten najistotniejszy, zmysłowy kontakt z publicznością. Znakomity tekst i praca nad nim, która sprawiała nam radość, a potem konfrontacja naszej pracy z widownią, która się śmiała. I pierwsze zdumienie, że to działa, że można w czymś takim uczestniczyć będąc na scenie w klasycznym kostiumie i z klasycznym tekstem. Po raz pierwszy pomyślałem, że być może, jest to poważne zajęcie. Jednak poważnie traktowałem wtedy swoje zajęcia muzyczne i sportowe.

- Ale zaczął się wielki teatr?

- Tak. Ja i Ewa Złotowska staliśmy się gwiazdkami. Potem był bardzo ostry egzamin do Studia Poetyckiego Andrzeja Konica w telewizji i praca nad tekstami poetyckimi, rolami. Zaczynałem z Magdą Zawadzką, Markiem Perepeczko. Zauważyli mnie reżyserzy filmowi. Gdy kończyłem I rok studiów, pojawił się Andrzej Wajda, który szukał obsady do "Popiołów". Zdecydował, że będą to bardzo młodzi ludzie, wiec szukał nie aktorów, lecz właściwie "dzieci". Wśród wybranych znalazł się Boguś Kierc do roli Cedry, Piotr Wysocki do roli księcia Gintułda, Pola Raksa, Beata Tyszkiewicz, no i ja do roli Rafała. To spowodowało, że mój los zawodowy tak szybko zaczął się realizować. Potem były m.in. "Wszystko na sprzedaż", "Małżeństwo z rozsądku" Barei, komedia, którą i dzisiaj ogląda się z przyjemnością, "Bokser", "Jowita" Morgenstema z Barbarą Kwiatkowską i Zbyszkiem Cybulskim, filmy Zanussiego, "Pan Wołodyjowski" z rolą Azji, potem Kmicic.

- W teatrze też zaczął Pan od ról wielkich i ważnych.

- Od Gucia w "Ślubach panieńskich". Hanuszkiewicz wymyślił, jeszcze w Teatrze Powszechnym, żebym "się przetarł" na komedii. Potem był "Hamlet" już w Narodowym. Miał rację Adam Hanuszkiewicz, że komedia Fredry to wspaniała szkoła dla aktora, że potem można już zaczynać próby nawet z "Hamletem".

- Nie bał się Pan tak poważnej roli?

- Młodość ma w sobie rodzaj pewności siebie. A skoro odpowiedzialność ponosił wybitny reżyser, uważałem, że ta rola mi się należy.

- Człowiek dojrzały już nie uważa, że mu się należy?

- Zdaje sobie sprawę z trudności, konsekwencji, niebezpieczeństw. Kiedyś mieszkałem niedaleko słynnej skoczni narciarskiej w Oberstdorfie. Wszedłem raz na jej szczyt i aż mi się w głowie zakręciło! Pomyślałem, że trzeba mieć bardzo mało wyobraźni, aby na nartach rzucić się w tę przepaść i jeszcze wierzyć, że się skoczy te 150 metrów. A przecież są tacy, co to potrafią. Ja, gdy startowałem do Hamleta, miałem już za sobą szereg ryzykownych, trudnych, poważnych ról.

- Bardzo szybko zdobył Pan sławę międzynarodową.

- Tak młodego aktora, z którym filmy były prezentowane niemal co roku na ważnych międzynarodowych festiwalach, nie było ani we Francji, ani w Niemczech, ani we Włoszech. Każdy film Wajdy był znany w świecie. Tak jak filmy Zanussiego, Miklosa Jancso, Jurka Hoffmana. Bardzo wcześnie stałem się gwiazdą w Związku Radzieckim. Tam, poza polskimi filmami, niewiele było filmów zagranicznych. Do dnia dzisiejszego jestem tam aktorem stale obecnym. Rosja to wspaniała, wyrobiona teatralnie i filmowo wielomilionowa widownia. Kolejne pokolenie chce mnie tam oglądać, a to ogromna satysfakcja.

- Czy popularność przeszkadza Panu w życiu prywatnym?

- Jeśli aktor jest rozpoznawany na ulicy, to znaczy, że odniósł sukces. Jeśli mówi: - "Ach, nie lubię rozdawać autografów", to kokietuje. Popularność budzi życzliwy uśmiech. Największym moim sukcesem jest to, że przez ponad 40 lat ludzie, zupełnie mi nieznani, w różnych zakątkach Polski (nie tylko Polski), życzliwie się do mnie uśmiechają. Takiego sukcesu żaden polityk, nawet najwspanialszy, nie osiągnął w swoim życiu.

- Co w zawodzie aktora jest najważniejsze?

- Talent, talent, talent. I odrobina szczęścia. Gdyby nie było w latach 60. telewizji i ja bym się tam nie znalazł, nie zauważyłby mnie np. Nasfeter, nie poszedłbym, być może, do szkoły teatralnej, nie spotkałbym się z Andrzejem Wajdą! Talent to rodzaj tego, co człowiek potrafi z siebie wyprać, często nawet z ogromnym bólem. To wyjaśnili mi sportowcy. Jedni potrafią dać z siebie 99 procent, drudzy ponad sto. jak np. Andrzej Badeński, który wygrywał, ale mdlał często po przebiegnięciu mety. Za nim biegli rośli sportowcy z Jamajki czy USA, którzy hamowali jeszcze przez 50 metrów. I mieli na to siłę.

- Obchodzi Pan jubileusz 60-lecia urodzin. To obliguje do obrachunków?

- Kiedy powiedziała pani "60 lat", pomyślałem "jak dużo". A za chwilę: "O Boże, to o mnie!" Czasami trzeba pomyśleć o wieku, bo to naturalne. A rzecz naturalna nie może budzić protestów ani przygnębiać - po prostu jest.

- A przyszłość?

- 2006 rok? Już odczuwam podniecenie na myśl o premierze w Teatrze na Woli. Kolejna moja rola szekspirowska: król Lear.

- Traktuje Pan tę rolę jako podsumowanie dorobku?

- Podsumowanie to niedobre słowo, bo myślę, że jeszcze będę grał. Ale takiego materiału mogę więcej nie dostać. Szekspir jest najwspanialszym autorem, z jakim aktor może się zetknąć. To są wyżyny, Himalaje. Każda rola szekspirowska daje dużo satysfakcji i możliwości. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, to przez jakiś czas każdego wieczoru przed inną publicznością będziemy próbowali wejść na ten Mount Everest z trochę innej strony.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji