Artykuły

Powrót radzieckiego futurysty

"Krzyczcie, Chiny!" Sergiusza Tretiakowa w reż. Pawła Łysaka w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

Jest pewna odwaga w wystawianiu dzisiaj przedwojennego radzieckiego dramatu o kolonialnym ucisku. Reżyser Paweł Łysak postanowił przypomnieć "Krzyczcie, Chiny!" Sergiusza Tretiakowa.

Autor - futurysta i tłumacz Brechta, ofiara stalinowskiej czystki z 1937 roku - spędził wiele czasu jako radziecki korespondent w rozdartej konfliktami Republice Chińskiej już po upadku ostatniej dynastii, a na długo przed powstaniem ChRL. Akcja jego sztuki wygląda tak: przed niemal stu laty podczas niepokojów w chińskim porcie ginie biały człowiek. Kapitan brytyjskiego okrętu żąda w odwecie od miejscowych egzekucji dwóch Chińczyków.

Na scenie aktorzy zawzięcie bronią spektaklu. Zarówno ci, których Łysak przed rokiem przywiózł ze sobą z odnoszącego sukcesy Teatru Polskiego w Bydgoszczy, jak i ci, których w zastałym wcześniej Powszechnym zastał nowy dyrektor.

Tak więc ujmujący Michał Jarmicki gra starą Chinkę stręczycielkę, Michał Czachor i Mateusz Łasowski - dwóch wyzyskiwanych kulisów, Jacek Beler - płomiennego rewolucyjnego agitatora, a Karolina Adamczyk-Oleszczuk, jak często w realizowanych u Łysaka przedstawieniach Mai Kleczewskiej - rozedrganą ofiarę. Arkadiusz Brykalski i Michał Tokaj są z kolei sadystycznymi opresorami z Albionu w śnieżnobiałych marynarskich mundurach.

Pierwsza połowa dramaturgicznie się rozłazi - nie wiemy do końca, co się właściwie dzieje, proste etiudy mające symbolizować wykańczającą pracę trochę nużą, trochę żenują, trochę śmieszą. Z magmy wylania się parę wątków - handel żywym towarem, zaniżanie i tak dramatycznie niskich płac, wreszcie wezwanie do rewolucji. Druga część przedstawienia - wraz z widmem śmierci niewinnych ofiar - zyskuje napięcie.

Tekst Tretiakowa wystawił przed wojną dwukrotnie wybitny polski reżyser Leon Schiller - we Lwowie i w Warszawie (w Teatrze Ateneum). Schiller niewiele wcześniej był zatrzymany przez sanacyjne władze za podpisanie odezwy pacyfistycznej wyrażającej także sympatię dla Związku Radzieckiego. Pomnikowa postać, jeden z klasyków polskiego teatru - aktywny twórczo i za austro-węgierskiej CK monarchii, i w II RP, i w PRL - wtedy był w najgorętszym okresie politycznego zaangażowania. Jego inscenizacje, m.in. Brechta, budziły opór i przyciągały uwagę przedwojennej cenzury.

Patrzę na fotografie pozostałe po spektaklu z 1933 roku i widzę zabiegi, które dziś wydałyby nam się w najlepszym razie naiwne, jak makiety okrętów w scenografii. A w niektórych wypadkach po prostu kolonialne i nieświadomie rasistowskie - taki np. aktor Jan Kurnakowicz, syn wileńskiego kolejarza, ucharakteryzowany jest na Chińczyka: makijaż, długie szaty. Łysak te naiwne dziś gesty świadomie powtarza i przejaskrawia używa żółtych masek, każe mówić grającym chińską ludność aktorom w "śmieśny", infantylizujący sposób. Jednak jeżeli nawet chce tą metodą budzić dyskomfort widza "niestosownością" przedstawienia, to jednocześnie mocno stawia na jego atrakcyjność - widowisko w feerii świateł, z perkusją na żywo i lataniem na podwieszonym pod sufitem flugu: każe aktorom pływać w scenicznym kanale pełnym wody. Na pewno jest efektownie.

Chodzi o to, że rozgrywający się między siedzącymi na scenie widzami spektakl Łysaka jest raczej historyczną ciekawostką niż aktualnym głosem w sprawie. Mimo że twórcy stosują najprostsze chwyty, by uwspółcześnić radzieckiego klasyka i przełożyć go na dzisiejszą sytuację: narastającą wobec kryzysu uchodźczego ksenofobię, wciąż aktualny temat wyzysku globalnego Południa, w którą to grę, np. w Afryce, włączyły się zresztą dziś również firmy zarządzane przez chińską "komunistyczną" biurokrację. "Od Chińczyka pan nie weźmie?" - powtarza Czachor, chodząc między rzędami i częstując widzów szampanem. Wreszcie wzywa publiczność, żeby wstała, i wznosi toast za... białą rasę. Robi się trochę nieswojo, część ludzi ukradkiem wychyla kieliszki, część siada. Wcześniej któraś z indagowanych na widowni pań próbuje ratować katowanego Chińczyka. Jednak groteskowo przerysowana forma, dramaturgiczna niezborność oraz świąteczna atmosfera kulturalnego wydarzenia i estetycznej ekstrawagancji sprawiają, że od dzisiejszych społecznych napięć i fobii jesteśmy w "Krzyczcie, Chiny!" daleko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji