Artykuły

Wiktor Herzig: Emerytowany dyrektor kilku teatrów z ludzką duszą

Jako inspicjent poczuł, że życie w teatrze może mieć sens i wtedy, gdy stwarza się warunki pracy innym. Taką wizytówką posługuje się od lat: "mgr Wiktor Herzig, emerytowany dyrektor teatrów". I w takim charakterze zaprosił na swe 75. urodziny do teatru Groteska, na Skarbową.

To bowiem pierwsze teatralne miejsce w jego biografii. Trafił tam, do ówczesnego Teatru Rapsodycznego jako 19-latek. Był jednym z ostatnich przesłuchanych i przyjętych do tego teatru przez Mieczysława Kotlarczyka. Wiele grał, ale też szybko zaczął pracować również jako inspicjent, co dawało dodatkowy zarobek, a on właśnie został ojcem Agnieszki, co zmusiło go do porzucenia szkoły teatralnej. - To właśnie jako inspicjent poczułem, że życie w teatrze może mieć sens także wtedy, gdy stwarza się warunki pracy innym.

U "Rapsodyków" zagrał w ok. 30 sztukach, pozostając w zespole teatru aż do jego rozwiązania w roku 1967.

Rozstał się ze sceną, ale nie z teatrem. Spędził w nim jeszcze 30 lat, tyle że w gabinetach dyrektorskich.

Zanim jednak Wiktor Herzig ruszył w drogę do kolejnych teatrów, stał się urzędnikiem.

Przyjazny urzędnik

Zaczął na Zwierzyńcu, gdzie odpowiadał m.in. za karuzele. Pierwsze pozwolenie na taką działalność przyszło mu wydać już pierwszego dnia pracy. Uznawszy, że wszystko jest w porządku, przybił stosowną pieczątkę, a wtedy kobieta, zamiast podziękować, z przerażeniem wyszeptała: "Ależ ja nie jestem jeszcze przygotowana...". Cóż, jako urzędniczy żółtodziób nie wiedział, że wcześniej nikt pieczątki od razu nie dostał.

- Cóż, zawsze lubiłem ludzi, lubiłem im pomagać i chciałem, by czuli się lepiej. Teraz, z okazji urodzin, doczekał się od przyjaciela Jana Polewki epitafium:

Tu leży dyrektor Herzig

Człek prawy, milczcie oszczercy.

I niech was te słowa poruszą:

Dyrektor, a z ludzką duszą

A potem awansował do Wydziału Kultury Urzędu Miasta. Został starszym inspektorem ds. teatrów i instytucji muzycznych. W tej też roli pojechał ze Starym Teatrem do Londynu, który pokazywał tam "Biesy" w reżyserii Andrzeja Wajdy. Gdy podczas spektaklu ambasador ZSRR opuścił salę, siedzący obok Herziga dyrektor Departamentu Teatrów w resorcie kultury szepnął "No to mnie wyp...". Nie mylił się.

Jako urzędnik nadal lubił ludzi, lubił teatr i starał się pomagać, jak tylko mógł. Wie o tym Krzysztof Jasiński, bo to Wiktor Herzig wskazał mu budynek przy al. Krasińskiego, który stał się wspaniałą siedzibą Teatru STU, za co twórca STU dziękował w albumie "Rodzina STU". Wiedzą ludzie kultury, którym wystarał się o mieszkanie - za takie, 4-pokojowe, dziękował teraz niegdysiejszy aktor, Jerzy Fedorowicz podczas jubileuszowego benefisu. Wiedziała o tym Piwnica pod Baranami, za którą wstawił się u prezydenta Jerzego Pękali, by dał zgodę na zorganizowanie w siedzibie Urzędu Miasta, w Pałacu Wielopolskich, uroczystości ku czci Józefa Ignacego Kraszewskiego.

Dodajmy, że Piwnica nie była mu obca. Był jej bywalcem jeszcze jako nastolatek, specjalnie sprawił sobie sztruksowe spodnie, ówczesny atrybut niezależności. I nawet śpiewał w rewiach.

Ta objawiana przychylność ludziom, jak i organizacyjna sprawność spodobały się Robertowi Satanowskiemu, który objął w Krakowie dyrekcję Krakowskiego Teatru Muzycznego (obecnej Opery). I któregoś dnia Herzig, który niejako po godzinach doglądał remontu mieszkania, jakie dostał maestro Satanowski, usłyszał: "Co pan robi w tym magistracie? Proszę wrócić do teatru...".

Humor i szczęście

I tak magistracki urzędnik, który już zdążył skończyć na UJ historię, został zastępcą słynnego Satanowskiego, a później, gdy ten opuścił Kraków, Krzysztofa Missony. - Był nie tylko wspaniałym dyrygentem, ale i uroczym, obdarzonym poczuciem humoru człowiekiem. Kiedyś pokazał mi skierowane do siebie, dyrektora Krakowskiego Teatru Muzycznego pismo, zprośbą, by pozwolił na debiut studentce... W podpisie zobaczyłem: kierownik Katedry Wokalistyki PWSM, prof. Krzysztof Missona. A gdy rozbawiony tym spytałem, "Ico zrobisz?", poznałem drugie pismo, w którym dyrektor KTM informował uprzejmie kierownika katedry, że jego prośba została rozpatrzona negatywnie.

Poczucie humoru i szczęście są dyrektorowi teatru potrzebne, przekonuje. Poczucie humoru pozwala na dystans i odróżnianie rzeczy ważnych od nieważnych, ułatwia także wybrnięcie z trudnych sytuacji.

A szczęście? - Jeden ze znanych mi dyrektorów wystawił "Halkę" i choć miał w swej operze cztery bardzo dobre Halki, to przed premierą musiał szukać śpiewaczki, bo wszystkie cztery zachorowały. Ja wystawiłem "Otella", wymagającego czterech tenorów w jednym spektaklu i też tylu w Operze Wrocławskiej miałem. I nigdy nie odwołałem ani jednego spektaklu.

To Satanowski ściągnął Herziga do Wrocławia, czyniąc go swym drugim, obok Sławomira Pietrasa, zastępcą. A gdy później objął Teatr Wielki w Warszawie, sprawił, że Operę Wrocławską przejął Herzig (a Pietras Teatr Wielki w Łodzi).

- Pięć lat byłem naczelnym i sądzę, że nie zmarnowałem tych łat. Także dzięki Satanowskiemu, od którego wiele się nauczyłem.

Teatralne koło

Do Krakowa wracał przez Łódź; kolega z owego I roku studiów w PWST - Bogdan Hussakowski, dyrektor Teatru im. Jaracza szukał zastępcy. Po świetnych dwóch latach byli w Krakowie. Hussakowski jako dyrektor naczelny i artystyczny Teatru im. Słowackiego, Herzig jako jego zastępca. Był nim i za dyrekcji Krzysztofa Orzechowskiego. W sumie 13 lat.

I tak teatralne życie Wiktora Herziga zatoczyło koło. Bo tak naprawdę to ten teatr był tym pierwszym w jego życiu - jeśli nie liczyć występów w prowadzonym przez Stanisława Potoczka Teatrze V LO. To przy placu św. Ducha - studiując, przed PWST, przez rok polonistykę - statystował w "Wyzwoleniu" w reżyserii Bronisława Dąbrowskiego. Potem dostał nawet rólkę w sztuce "Mąż Fołtasiówny", którą Mieczysław Górkiewicz zrealizował w Domu Kultury Kolejarza przy Filipa, gdzie wtedy była oficjalna scena tego teatru. Wygłaszany tekst pamięta do dziś: "Huper nie Huper, dostaniecie w kuper".

Teatrowi wciąż pozostaje wiemy, nadal działa w Stowarzyszeniu Dyrektorów Teatrów, wciąż bywa na premierach, interesuje się problemami środowiska. - Praca była sposobem na życie, kochałem to, co robiłem, nawet jak było ciężko, bo to była moja pasja - mówi.

Na cześć Jubilata

Wierny, z wzajemnością, pozostaje też dawnym przyjaźniom, choćby ze Stanisławem Zajączkowskim, wspaniałym realizatorem i reżyserem telewizyjnym, a znają się od podstawówki. Choćby z Zygmuntem Koniecznym, który odwiedza Herzigów w ich wiejskiej, położonej w gminie Limanowa, posiadłości - nieżyjący już prof. Wacław Twardzik nazwał ją "Herzigowina" - i na przykład pisze muzykę albo i gra przy okazji Narodowego Czytania Literatury, do czego wciągani są miejscowi notable.

Wiktor Herzig od lat radzi, zwłaszcza jako emeryt(owany dyrektor), by otaczać się ludźmi pogodnymi i uśmiechniętymi. I taki też - uśmiechnięty, zadowolony, z ukochaną Teresina jak mówi o żonie, oraz córką Agnieszką stał na scenie Groteski.

Przybyli przyjaciele. Wielu - Jan Guntner, Zbigniew Horawa, Tadeusz Nyczek, Paweł Taranczewski, Witold Turdza, Jerzy Vetulani, Stanisław Zajączkowski - napisało do okolicznościowej jednodniówki, zredagowanej przez żonę, wszak to jej zawód, teksty o Jubilatce. W przyszłości może czeka żonę inna redakcja; mąż bowiem kiedyś wyznał publicznie, że ma zamiar opisać swe życie teatralne, a może i namówić przyjaciela, Staszka Zajączkowskiego, by wspólnie przywołali Kraków lat 50. i 60. - ten Kotlarczyka, Iredyńskiego, pierwszych lat Piwnicy pod Baranami...

I Wiktora Herziga, także.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji