Artykuły

Kartonowa kultura

XVII Festiwal Sztuk Autorskich i Adaptacji Windowisko w Gdańsku. Pisze Katarzyna Wysocka w Gazecie Świętojańskiej.

Życie kulturalne w Trójmieście przez niektórych oceniane jako prowincjonalne, przez innych sytuowane w normie przyjemności, dla jeszcze kogoś innego staje się nie lada wyzwaniem, jeżeli chciałby "zaliczyć" wszystko, co jest/mogłoby być warte zobaczenia. Trzy miasta, wiele pomysłów, brak komunikacji międzyinstytucjonalnej w zakresie organizacji imprez, powielanie terminów na wydarzenie skierowane do podobnie sformatowanego odbiorcy, itd, i... powalający w niektórych przypadkach brak promocji, co oznacza przede wszystkim brak pomysłu na promocję wydarzenia.

Co jest najsmutniejsze, za publiczne pieniądze organizuje się spotkania, przeglądy, festiwale, na które przychodzi garstka osób, "powala" fakt, że nikt tego nie kontroluje, a w sprawozdaniach wpisać można cokolwiek. Dlaczego tak ostro? Mam prawo jako stała uczestniczka życia kulturalnego w Trójmieście, reprezentująca medium, które bezpłatnie zamieszcza zapowiedzi i promuje wydarzenia małe i duże, szczególnie offowe, najczęściej z niewielkimi budżetami, do zajęcia stanowiska niezwykle klarownego w sytuacji, kiedy uczestnicząc w "Windowisku" (organizowanym przez Klub Winda GAK), widzę garstkę ludzi, głównie zespoły startujące do konkursu. Nie uznaję tłumaczeń - za mało ludzi do pracy, za mało pieniędzy, bo najczęściej te wszystkie tłumaczenia oznaczają: brak pomysłu, brak odpowiedzialności, praca od do, wizualizacja możliwych problemów na poziomie zerowym. Pozostaje niezmiennie - zadowolenie z siebie.

Od wielu lat uczestniczę w wydarzeniach teatralnego offu. Oślepiającym blaskiem artystycznego i promocyjnego sukcesu cieszyć się mogą na pewno Teatr Dada von Bzdülöw i Sopocki Teatr Tańca. Te dwa teatry zbudowały swoje środowisko, które tłumnie wypełnia widownię na każdym spektaklu, nie mówiąc już o wydarzeniach większej rangi. STT rozpoczął projekt "Mistrzowie polskiego tańca" z ogromnym sukcesem frekwencyjnym. Po prostu można.

Tegoroczna edycja "Windowiska" pod względem programowym przedstawiała się niemal bez zarzutu. Owszem, przewijali się stali bywalcy tego konkursowego festiwalu, ale starano się utrzymać wysoki poziom. Porównując edycje wcześniejsze, kiedy fetowano sztukę monodramiczną przez trzy dni, były też dyskusje a konkursem obejmowano napisane teksty dramatyczne, można mówić o formie zniżkowej, bo już tak bogatego programu i nagród nie ma od kilku lat.

W tym roku widzowie mogli podziwiać Mateusza Nowaka, który pokazał się w dwuspektaklowej odsłonie, wyreżyserowanej przez mistrza monodramu, Stanisława Miedziewskiego. Nowak, laureat wielu nagród i festiwali (głównie za jeden spektakl - "Od przodu i od tyłu") przedstawił historię upadku Rzeczpospolitej na przykładzie dziejów grzechu Juliana Ursyna Niemcewicza oraz krótko powojenne losy oficerów podziemia. "Od przodu i od tyłu" oraz "Nikt za nas tego nie zrobi" to spektakle zaangażowane ludzkimi losami, z wyraźnym przekazem na temat kondycji człowieka. Zło, jakie wytwarza człowiek i jakie serwuje mu historia, otrzymuje w tych spektaklach swój głos. Zarówno ku przestrodze, jak i zaznaczając siłę swego trwania. Konkretne losy postaci to punkt wyjścia do rozmowy o różnych obliczach ludzi, jak również o dramatach jednostek stawianych wobec przewrotności i przewrotu historii. Mateusz Nowak, totalny specjalista od słowa, z bogatą "kartoteką" naukowych i kulturalnych poczynań, zauważalnie zdominował pozostałych, otrzymując Grand Prix.

Bardzo ciekawie zaprezentowała się Małgorzata Szczerbowska w spektaklu "Sprzedam" według własnego scenariusza. Pokazała spektrum zachowań postaci, która wyjściowo nie zgadza się z akceptowaniem wyobrażeń o sobie i innych, chcąc w ten sposób uchronić bohaterkę przed jednoznaczną oceną, ale także ostatecznym, krzywdzącym zapomnieniem. Szczerbowska "podpuszcza" widza, stawiając mu zadania i dając mu czas, aby urosła w nim refleksja. Aktorka zastosowała metody performansu, szokując pupą, gołą pupą, "podłączając" się do prądu, dyskutując z widzami przedstawiającymi jej własne teksty. Mimo że w całej opowieści można się nieco pogubić, na uwagę zasługuje pomysł drapieżnej analizy przyzwyczajeń ludzkich. Praca Małgorzaty Szczerbowskiej została doceniona przez jury nagrodą dla najlepszej aktorki.

Ten sam tytuł przyznano Magdalenie Płanecie za rolę Marilyn Monroe w spektaklu "Ćma". W godzinnym spektaklu objawiła się jako sprawna, urokliwa, błyskotliwa artystka, która swej bohaterce w dowolny sposób nadaje powabu, czarując publiczność, śmiechem, gestem i opowiadaną historią. Tekst napisany przez Płanetę jest czytelny, zgodny z historią aktorki, symbolu seksu, wiecznie poszukującej miłości i ciepła kobiety. Jej losy wzruszają, bo nawet na scenie rozrastają się niczym pajęczyna, z której nie ma ucieczki. Magdalena Płaneta w dużym tempie czaruje publiczność Monroe, używa atrybutów charakterystycznych dla filmowej gwiazdy. Największym jej atutem był przecież uroczy śmiech, figlarny, zadziorny.

Marek Kościółek, lider Teatru Krzyk z Maszewa, otrzymał nagrodę dla najlepszego reżysera. Doceniono jego pracę w spektaklu "To Face" z udziałem Leny Witkowskiej i Mateusza Zadali. Niestety, ze względu na lokalną premierę innego teatru, tego przedstawienia (mającego swojego premierę dopiero po "Windowisku") nie widziałam. Zebrane opinie od oglądających były jedynie pozytywne. Sam Kościółek był wzruszony otrzymaną nagrodą.

W programie festiwalu znalazło się jeszcze sześć innych przedstawień. Teatr Czarny Kwadrat zaprezentował spektakl premierowany w marcu 2015 "Von Bingen. Historia prawdziwa" autorstwa Sandry Szwarc, która znalazła się w piątce finalistów tegorocznej Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej. Krystyna Maksymowicz, reprezentując silną obsadę (Stanisław Miedziewski, Magdalena Płaneta) ze Słupska, z Teatru Rondo, wystąpiła w "Smakach i dotykach" na podstawie opowiadania Ingi Iwasiów, a w reżyserii wymienianego już mistrza monodramu, Stanisława Miedziewskiego. Jacek Majok, aktor Teatru Miniatura, gdzie po raz kolejny odbywały się pokazy, wystąpił w monodramie wyreżyserowanym przez Marka Branda, "U stóp drabiny". Chojnickie Studio Rapsodyczne, stały, prawie coroczny bywalec tego festiwalu, pokazało wieloobsadowy spektakl "Belfer#SHOW" z wiodącą rolą Sebastiana Mrówczyńskiego, wpisujący się problemowo w kwestie metod nauczania i obscenicznego szukania bohaterów władzy. "Koniec" to tytuł wielokrotnie nagradzanego przedstawienia z 2011 roku Teatru KOD z Dębna w roli głównej z Bartoszem Mazurkiewiczem. Wojciech Jaworski pokazał swoje wszechstronne umiejętności oraz duże wyczucie sceniczne w spektaklu "Potok" Grupy A.TAK! z Gdańska.

Szkoda, że z roku na rok publiczność tego festiwalu staje się coraz mniejsza. Nie widać nawet szczególnego, a tylko przypadkowe lub środowiskowe zainteresowanie ze strony uczestników pokazów. Widzów zewnętrznych można policzyć raz na palcach jednej ręki, raz na palcach obu rąk. Zainteresowanie mediów ograniczyło się do mojej obecności, ponieważ sama się zgłosiłam, zaintrygowana programem, choć nikt mnie nie zapraszał. Dlaczego nikt nie jest w stanie uhonorować przyjeżdżających na własny koszt artystów (zapewniano tylko nocleg, nie płacono za wystawienie), którzy te spektakle robili z myślą o publiczności, nie o nagrodach? Przykro było mi słuchać słów zawodu ze strony niektórych wykonawców, właśnie ze względu na pustki na widowni.

Na zdjęciu: Mateusz Nowak w monodramie "Od przodu i od tyłu"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji