Artykuły

Jedno pytanie do Jerzego Stuhra

Czy polityka jest spektaklem, podobnym do teatru? Czy można ją reżyserować, polityków nazywać aktorami i wystawiać im cenzurki warsztatowe? Wszak tyle dziwnych "spektakli" oglądamy ostatnio! - Maria Malatyńska pyta Jerzego Stuhra na łamach Gazety Krakowskiej.

- Nawet w obiegowym powiedzeniu funkcjonuje pojęcie teatrum polityczne, mówi się o politykach, że "grali rolę" np. skruszonych... terminami teatru posługują się też obserwatorzy sceny, o właśnie: sceny politycznej.

Konstrukcja kampanii politycznej może przypominać strukturę spektaklu, jeśli tylko ma początek, punkt kulminacyjny i rozwiązanie, jakiś happy end - wszak oni wszyscy liczą na happy end!

Kiedyś zastanawiałem się, jakie są zawody, które zajmują się interpretacją prawdy. Takie, które umieją ją oglądać z bardzo różnych stron i stosować do niej swoją interpretację. I pomyślałem, że należy tu na pewno adwokat - adwokat przecież manipuluje prawdą. Mój dziadek, który był adwokatem do największych swoich sukcesów zaliczył wybronienie człowieka, który zarąbał siekierą żonę i dwoje dzieci, ale proces był poszlakowy. I po latach mój dziadek spotkał na Rynku notariusza i on mu mówi: a pamięta pan, mecenasie, tego, którego dzięki panu uniewinnili? Otóż ten człowiek na łożu śmierci wezwał księdza i notariusza, bo miał dzielić majątek i przyznał się, że to on jednak tych swoich bliskich zarąbał. Ale to był największy zawodowy sukces mojego dziadka-adwokata. Adwokat na pewno interpretuje prawdę na czyjąś korzyść.

Dalej, dziennikarz: o ten, to bardzo niebezpiecznie może manipulować prawdą. Prócz niego, polityk; układa wszystko tak, żebyśmy w to, co on mówi uwierzyli, a jest to najczęściej zbiór tendencyjnie dobranych taktów. Bo musi tak robić, wszak musi wygrać i musi np. zostać prezydentem.

No i wreszcie aktor. Też co wieczór podaje swoją interpretację zdarzenia, które opisał dramaturg. I powiedzmy z tych czterech wymienionych zawodów, tylko jeden, właśnie aktor, manipulując prawdą nie robi nikomu krzywdy. A wszyscy inni mogą zrobić krzywdę. I muszą być tego bardzo świadomi. Nie bez kozery trwają teraz dyskusje na temat etyki dziennikarskiej, bo może być wyrządzona krzywda. Widzieliśmy w ostatnich czasach, jak i ilu ludzi potrafiły złe słowa dziennikarskie skazać na banicję, a potem wyroki sądu już jakoś na łamy prasy nie docierają, są nieciekawe, zresztą przeczą temu, co dziennikarze wcześniej mówili, więc nie są nimi zainteresowani, a odium pozostaje. Tylko aktor nie robi krzywdy. Co najwyżej te 30 złotych za bilet ktoś straci! Ale pamiętam, że dotkliwie zdawałem sobie sprawę z dwuznaczności i mojego zawodu, gdy byłem działaczem związkowym i byłem wyrzucany na forum publiczne, żeby zabierać głos w sprawach niemal politycznych. I czułem wtedy, że dzieje się coś niemoralnego, bo moje umiejętności zawodowe zostają wykorzystane w jakimś innym celu. I zrozumiałem, że ja się nigdy polityką nie chciałbym zająć, bo mam w ręku, niczym mistrzowie karate, którzy mając "czarny pas" są notowani, jako posiadacze broni - tak samo i ja posiadam "broń", czyli tę umiejętność, która daje mi możliwość manipulowania nastrojami ludzi, manewrowania tłumem. Ostatecznie, robię to od 30 paru lat, co wieczór, po to, żeby widownia była wpatrzona we mnie.

To ostatnio, po "Ryszardzie III", Adam Michnik mi powiedział, że jestem hipnotyzerem, bo on bez przerwy za mną wodził oczami. Więc to jest świadome działanie, ja to mógłbym przecież wykorzystać: podszpikują mnie kilkoma informacjami, sztab wyborczy da mi kilka argumentów, a sposób przekazania tego wszystkiego, to ja już sam sobie znajdę. Bo wiem, jak to zrobić. Czy na rynku przemawiam, czy w filharmonii - to ja już wiem, jak zrobić, żeby genius loci zadziałał. Nawet inne go użyję słownictwa. Do tego dochodzą umiejętności improwizowania do ludzi, wyczucie ich nastrojów, itd. I pomyślałem sobie, że nie wolno mi tych umiejętności, które mi ktoś wpoił, a potem praktyka mnie w nich umocniła, wykorzystać w innym celu, aniżeli sztuka.

To jest taki mój wewnętrzny kodeks. Moja bardzo mocna, żelazna zasada! To jest ten niebezpieczny styk. Bo polityka to jest "to samo", tylko w innym lustrze się wszystko ogląda. Kampania jest spektaklem. Jest konstrukcją. Teraz rzucimy takie hasło, teraz spróbujemy inną scenę, aby zaatakować dopiero w "ostatnim akcie". Itd. Widujemy to przecież. Ale choć to podobieństwo do teatru istnieje, aktor nigdy w czymś takim nie powinien brać udziału. Politycy zresztą sami się uczą. I widać, czego im brakuje. Często nie mają np. wyczucia przestrzeni: na rynku np. mówią tak, jakby byli w Teatrze Słowackiego. A na otwartej przestrzeni musisz np. słyszeć echo, które się odbija, musisz używać innego słownictwa, musisz odczuwać "powietrze". Sami pewnie kiedyś do takich i podobnych zasad dojdą!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji