Artykuły

Popkulturowa baśń o kryzysie w sztuce i kryzysie wartości jako takich

"Miasto pustych pianin" Mateusz Pakuły w reż. Leny Frankiewicz w Teatrze im. Bogusławskiego w Kaliszu. Pisze Mirosława Zybura w Ziemi Kaliskiej.

Widowisko zabawne i piękne. Morał tej historii jest oczywisty, ale całość - nieco przegadana

"Miasto pustych pianin" to niezwykła kraina, ojczyzna przodków dzisiejszych... techników budowy fortepianów. Ocalona od zagłady przez księżniczkę Fibi Elwinger (w tej roli Maja Wachowska) i jej towarzysza (Dawid Lipiński) staje się miejscem przyjaznym dla instrumentów zamienionych w ludzi.

Najnowszy spektakl Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego, jest baśniową opowieścią dla dorosłych o kryzysie w sztuce i kryzysie wartości jako takich.

"Miasto pustych pianin" to sztuka napisana specjalnie dla kaliskiego teatru przez Mateusza Pakułę, wziętego i wielokrotnie nagradzanego dramaturga, a wyreżyserowana przez Lenę Frankiewicz. Sztuka, jak podkreślano na konferencjach przed premierą, podszyta jest historią kaliskiej Fabryki Fortepianów Pianin "Calisia". Stąd w sztuce pojawiają się pianina czy znajomo brzmiące nazwisko jednej z bohaterek. Na tym jednak koniec skojarzeń i lokalnych mrugnięć do widza, bo historia fabryki to właściwie tylko pretekst do stworzenia całkowicie fantastycznej, alegorycznej historii.

Kultura popularna jest do niczego. Królują tu beztalencia i kicz. Symbolem upadku kultury masowej dla twórców spektaklu stał się występ piosenkarki Sabriny w Sopocie w 1988 roku (później bywało równie źle, wystarczy wspomnieć Mandarynę - także w Sopocie). Taka muzyka ma być niczym innym jak tylko prostą rozrywką, a tymczasem - dla tych wrażliwszych na dźwięki - jest niewysłowionym cierpieniem zadawanym przez pozbawioną talentu wokalistkę i autorów niewyszukanego hitu na lato. I także do takich smutnych wydarzeń w historii muzyki odwołują się twórcy kaliskiego spektaklu, zderzając "dzieło" Sabriny z dokonaniami Beaty Kozidrak czy nieudolnie kreowanej na idolkę nastolatek Kai Paschalskiej, wydobytej z czeluści zbiorowego zapomnienia. Dla mnie te tropy są jasne i bardzo zabawne w wykonaniu kaliskich aktorów z Nataszą Aleksandrowitch na czele. Aktorka świetnie parodiuje i Sabrinę, i Beatę Kozidrak, swoim występem podkreślając tylko upiorny charakter piosenek, które zamiast bawić wywołują niewysłowiony wręcz dyskomfort. Syntetyczne dźwięki, równie syntetyczna, upstrzona błędami językowymi liryka, despotyczna postać czarownicy-wokalistki dyktującej nieszczęsnym zaklętym w ludzi pianinom, co mają grać - a grać mogą na syntezatorach tylko takie szkodliwe dla ucha i umysłu szlagiery, chociaż - co oczywiste - wolałyby grać Chopina. Ostatecznie, jak to w baśni, wszystko kończy się dobrze, kultura wysoka wygrywa z tą niską, pianina jakoś odnajdują się w świecie ludzi, a zła czarownica okazuje się być nieszczęśliwą kobietą, która siedząc na działce marzy o karierze wielkiej piosenkarki i lekkim, przyjemnym życiu gwiazdy. Tak właśnie działają zaklęcia z kultury masowej- są

silne, trwałe i niekiedy szkodliwe dla odbiorcy.

Wydaje się jednak, że budująca puenta, a także przesłanie spektaklu, dość oczywisty głos w sprawie kryzysu w sztuce i zalewania odbiorców bezwartościowymi informacjami (to już nie jest szum medialny, to jest hałas - zdają się mówić twórcy przedstawienia), nieco rozmywa się w obranej przez twórców formie. Przeszkadzają na przykład wulgaryzmy, które płyną ze sceny szerokim strumieniem. Nie wiem, czemu miały służyć - zwłaszcza w takim natężeniu - poza ewentualnym zszokowaniem widza; to nie zarzut, ale mam wrażenie, że często wulgaryzmami chce się "ulepszyć" przekaz. Tutaj został skutecznie zagłuszony, a szkoda. Brutalny język (także ten ze wspomnianych wcześniej piosenek) zderzono z wyimkami z polskiej poezji współczesnej. Trudno ocenić, czy dla przeciętnego odbiorcy taka informacja ma znaczenie, czy faktycznie wyłapie z tego potoku słów (w mojej ocenie to pustosłowie, które nie niesie jakiejś konkretnej treści) frazę z wierszy np. Marty Podgórnik. Przerysowana, komiksowa forma spektaklu, z prawdziwie widowiskową scenografią także może przytłaczać, chociaż trudno wyobrazić sobie jakąkolwiek baśń realizowaną półśrodkami - a tutaj scenograficzna i kostiumowa para naprawdę poszły w ruch - i za to należą się realizatorom duże brawa. Oklaski należą się także aktorom, którzy wykonali potężną pracę.

"Miasto pustych pianin" to baśń popkulturowa, zabawna, miejscami frapująca, ale nie oferująca więcej ponad oczywiste wnioski. "Jesteście piękne czy puste?" - pyta pianina księżniczka Fibi. I piękne, i pustawe - odpowie starszy widz, zmęczony trochę nadmiarem środków przy skromnej treści. Widz młodszy jednakże może z teatru wyjść zachwycony i wyciągnąć ze spektaklu budujące wnioski. I to młodym szczególnie polecam wizytę w "Mieście pustych pianin".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji