Artykuły

Potępiony Faust w świecie marionetek

"Jeżeli mamy z sobą żyć, to, pudlu, przestań wyć" - tak w bardzo starym polskim przekładzie brzmi fragment tragedii Goethego o doktorze Fauście, w którym to fragmencie wędrującemu podmiejskimi błoniami i pogrążone­mu w posępnych rozmyślaniach mędr­cowi szatan-Mefistofeles jawi się zra­zu pod postacią czarnego pudla. I rze­czywiście: tegoż pudla, w jak najbar­dziej realistycznym kształcie biegającego po scenie, mogliśmy niedawno oglądać w Teatrze Wielkim w Warszawie podczas przedstawienia "Potę­pienia Fausta", wystawionego tu dla uczczenia 200-lecia urodzin Hectora Berlioza w koprodukcji z Operą w Los Angeles, gdzie spektakl ten zaprezen­towano już we wrześniu ubiegłego roku. Pudel ów jednak (kreowany na­turalnie przez młodego akrobatę) to jedyny bodajże prawdziwie realistycz­ny element tego przedstawienia, które za sprawą znanego niemieckiego re­żysera i zarazem scenografa Achima Freyera w całości niemal pogrążone było w daleko posuniętej symbolice, jakkolwiek w udzielonym "Rzeczpo­spolitej" obszernym wywiadzie ów kontrowersyjny artysta deklarował maksymalną wierność wobec muzyki oraz tekstu wystawionego dzieła...

A wydarzenie było niewątpliwie ważkie: głośne dzieło Berlioza (głoś­ne o tyle, że każdy bodaj meloman coś o nim słyszał, choć mało kto zetknął się z nim bezpośrednio, w całości i "na żywo"...) ani razu dotąd nie po­jawiło się w Polsce w wersji scenicz­nej. Grano je, i owszem, już u progu XX stulecia w Filharmonii Warszaw­skiej - lecz w postaci estradowej, jak to sobie zresztą wyobrażał sam kom­pozytor, który też nie nazwał "Potę­pienia Fausta" operą, tylko "legendą dramatyczną". Swoistym zaś paradok­sem historii jest, iż rzeczywistą sławę i sukces zdobyło ono właśnie w wer­sji scenicznej - dopiero, gdy w 1893 roku wystawiono je w Monte Carlo, notabene z wielkim polskim tenorem Janem Reszke w tytułowej roli. W takiej samej postaci wykonano dzieło Berlioza w grudniu 1911 roku w Te­atrze Wielkim, gdzie partię Mefistofelesa kreował sam "król barytonów" - Mattia Battistini ("O lepszym od Battistiniego odtwórcy tej roli nawet marzyć nie można" - pisał wtedy z zachwytem czołowy warszawski kry­tyk Aleksander Poliński), w naszych zaś czasach dwukrotnie prezentował je publiczności w Filharmonii Naro­dowej z wielkim powodzeniem Kazi­mierz Kord. Dopiero teraz jednak mogła Warszawa obejrzeć owo "Potę­pienie..." w postaci scenicznej.

Niewątpliwy walor tego przedsta­wienia to fascynująca zaiste gra świa­teł oraz ciekawe a nieraz zaskakujące i pełne fantazji pomysły reżyserskie w kolejnych epizodach akcji. Cały sceniczny kształt dzieła może jednak budzić różnorakie wątpliwości. Gdy pusta scena Teatru Wielkiego przed­stawia w pierwszym obrazie rozległą węgierską równinę z pochodami wojsk wyruszających do walki o wol­ność swego kraju, wszystko jest w porządku - choć trochę zabawnie wygląda pojedynczy żołnierz rozpo­czynający zrazu ów pochód w takt słynnego "Marsza Rakoczego". Ale kie­dy na środku tej samej ogromnej sce­ny mamy wyobrazić sobie intymne wnętrze pokoiku śpiącej w nim Mał­gorzaty - przychodzi nam to z ogrom­nym trudem, a podobnie ma się rzecz z szeregiem innych scen.

Wszystkie postacie dramatu noszą maski, z których większość (dotyczy to zwłaszcza chóru) celowo ma kształt monstrualny i groteskowy. Być może Achim Freyer pragnął tu w jakiś spo­sób nawiązać do tradycji niemieckich jarmarcznych teatrów marionetko­wych, w których historię o paktują­cym z diabłem doktorze Fauście po­kazywano już w XVI wieku - na dwieś­cie z górą lat zanim tematem tym zain­teresował się Goethe; wskazywałby na to także kostium Mefista, czyniący z niego postać nie tyle demoniczną, ile właśnie jarmarczno-farsową. W dziele Berlioza bohaterowie przeżywają jednak głęboko ludzkie romantyczne uczucia i dramaty, a te trudno wyrażać i sugestywnie przekazywać widzom nosząc na twarzy pokraczną maskę - chyba że chodziło właśnie o ich ośmie­szenie? W każdym razie do treści "Po­tępienia..." i klimatu muzyki Berlioza nie bardzo jakoś to pasuje, spektakl zaś w niejednym momencie wydaje się wewnętrznie pusty...

Od muzycznej strony natomiast miało to przedstawienie z pewnością wiele zalet. Jacek Kaspszyk przy dy­rygenckim pulpicie znakomicie pro­wadził dzieło Berlioza podczas pre­mierowego wieczoru, zwłaszcza zbio­rową scenę w lipskiej piwnicy Auerbacha, barwne symfoniczne intermez­za (jak uroczy "Taniec błędnych ogni­ków") czy poprzedzające właściwy fi­nał tętniące dynamicznym napięciem "Pandemonium"; może tylko wspo­mnianemu już "Marszowi Rakoczego" zabrakło trochę polotu i tego we­wnętrznego żaru, jaki ongiś, przy in­nej okazji, za sprawą Clevelandzkiej Orkiestry pod George Szellem, w wy­buchu entuzjazmu poderwał z miejsc całą publiczność Filharmonii Naro­dowej. Zbiorowym bohaterem stał się też wspaniale śpiewający chór, a ści­śle mówiąc połączone chóry Teatru Wielkiego oraz "Alla Polacca". Moż­na było nadto podziwiać akrobatyczną sprawność biorącego udział w przed­stawieniu (zwłaszcza w rolach du­chów) zespołu Freyer Ensemble. Po­śród solistów zaś najżywsze oklaski widowni zebrał zasłużenie obdarzo­ny potężnym bas-barytonem i pełen werwy w działaniach scenicznych bel­gijski śpiewak Marcel Vanaud jako Mefistofeles. Trochę blado niestety wypadła w partii Małgorzaty Amery­kanka Eleni Matos, zaś odtwórca ty­tułowej roli, włoski tenor Marcello Bedoni, ujmował, i owszem, wysoką kulturą wykonania swej partii, lecz bynajmniej nie zachwycał urodą ani też mocą głosu, który w wielu epizo­dach - w tym także w sławnej, pełnej awangardowych na owe czasy harmo­nii "Inwokacji do Natury" - z trudem tylko przebijał się poprzez brzmienie orkiestry. Ładnie natomiast wypadł Piotr Nowacki w epizodycznej, ale wyposażonej w efektowną "Pieśń o szczurze" partii Brandera.

Warto więc było z pewnością owo "Potępienie Fausta" na scenie Teatru Wielkiego obejrzeć. Tylko że... po pre­mierze odbyło się w grudniu jedno zaledwie przedstawienie tego dzieła, zaś w styczniu dwa następne i o dalszych już nie słychać. Podobnie miała się rzecz przedtem z "Podróżą do Reims" Rossiniego oraz wystawioną w czerw­cu "Jaskółką" Pucciniego (choć tę ostat­nią raz w grudniu zagrano). A co z po­zycjami, które mogłyby trwale wzbo­gacić raczej skromniutki żelazny repertuar naszego Teatru? Nawet "Halka", jak się zdaje, już z niego wypadła...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji