Dwa teatry?
Tydzień upłynął dla mnie pod znakiem teatru. Tradycji i współczesności. Te dwie sfery w dobrym teatrze umieją się spotkać.
W poniedziałek w Teatrze Jaracza świętowaliśmy 80. urodziny Stefana Burczyka. Spotkanie z tym znakomitym aktorem, od lat trzydziestu mieszkającym w Olsztynie, to zarazem spotkanie z tradycjami polskiego teatru: Osterwy, Zelwerowicza, Horzycy - których w młodości oglądał, od których uczył się, z którymi pracował. Tylko dlaczego miałem nieodparte wrażenie, że olsztyńskie elity tego wieczora czciły bardziej siebie niż Jubilata, który siedział na przygotowanym dlań tronie, jakby bardzo osamotniony wobec tego, co wokół się działo? Wszystkiego najlepszego, Panie Stefanie! Niech Pan da jeszcze tutaj przykład swojej dobrej roboty!
Malarz w operze
Następnego wieczora byłem w Teatrze Wielkim w Warszawie, na spotkaniu z jednym z największych twórców światowego teatru ostatnich dekad, zwłaszcza teatru muzycznego - z Achimem Freyerem. Uczeń Brechta, aktor, reżyser, malarz, z początkiem lat 80. wkroczył na scenę operową i stworzył niepowtarzalny styl własnych, autorskich spektakli. Nie ma w nich miejsca dla rozćwierkanych gwiazd. Reżyser-malarz zakłada śpiewakom maski, za pomocą fantastycznych kostiumów przekształca ich figury i sprawia, że cała scena staje się grającym i śpiewającym obrazem spod pędzla surrealisty czy ekspresjonisty. A ze znanego libretta odczytuje nowe znaczenia, pozostając wiernym każdej nucie partytury.
Dziś Achim Freyer ma 71 lat i jest chyba u szczytu twórczych możliwości. Nawet polski zapyziały teatr operowy nie mógł dłużej ignorować jego istnienia. W Warszawie Freyer przed rokiem zainscenizował "Potępienie Fausta" Berlioza. Teraz przyjechał na wznowienie, a przy okazji pokazał publiczności, jak pracuje ze swoją stałą grupą aktorów - Freyer Ensemble.
Co to ma do wydarzeń na olsztyńskim podwórku? Jak dotąd niewiele, ale może kiedyś... Niektórzy miłośnicy opery w Olsztynie pewnie wybiorą się w tę sobotę na koncertowe wykonanie fragmentów "Czarodziejskiego fletu" Mozarta. Dedykuję im kilka słów o tym, jak to dzieło inscenizował Freyer.
Baśń współczesna
Treść w skrócie jest taka: zła Królowa Nocy chciała zniszczyć krainę ludzi szlachetnych, w której rządził mędrzec Sarastro, rzecznik rozumu, prawdy i sprawiedliwości. Główni bohaterowie opery odkryją intrygi sił ciemności i opowiedzą się po stronie dobra. Lecz nim staną się godni przyjęcia w szeregi obywateli owej republiki mędrców, będą musieli przejść serię prób. To alegoria rytuałów masońskich, wyraz marzeń wolnomularzy (do których i Mozart należał, jak zresztą w tamtych latach każdy, kto był Kimś) o wspaniałym świecie przyszłości.
W inscenizacji Freyera na festiwalu w Schwetzingen w roku 2002 bohaterowie noszą... krótkie spodenki, żyją wśród kolorowych, plastykowych zabawek; "republika mędrców" nosi wszelkie cechy podobieństwa (ironicznego) do Stanów Zjednoczonych, Królowa Nocy i jej damy dworu wyglądają jak przedszkolanki na zajęciach aerobiku, rytuały wtajemniczenia - to podwórkowe zabawy, a wszystko razem wyraźnie sugeruje, że ludzkość nie wyrosła jeszcze z dziecinnego pokoju. W finale siły ciemności szturmują pałac Sarastra... w dziecinnym samolociku, drastycznie przypominając widzom tragiczny dzień 11 września 2001. Mozartowski, radosny chór na cześć nowego, wspaniałego świata przyszłości rozbrzmiewa na tle szarych ruin... Porażająco gorzka ironia kończy spektakl, który dowodzi, że pozornie stara opera nie musi tkwić w muzealnej konwencji, lecz może być dziełem sztuki współczesnej.