Artykuły

Prapremiery. Nowe otwarcie

XIV Festiwal Prapremier w Bydgoszczy. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.

Po latach bydgoskiego konkursu "prapremier" rozumianych dosłownie - jako najlepsze pierwsze wystawienia nowego polskiego dramatu - impreza stała się festiwalem "nowych dramaturgii". Efekt - znakomity

Tegoroczną edycję odświeżonego festiwalu Prapremier w Teatrze Polskim w Bydgoszczy otworzyła najnowsza premiera gospodarzy - "Wojny, których nie przeżyłam" [na zdjęciu] w reżyserii Weroniki Szczawińskiej. Od Wietnamu przez Zatokę Perską i Bałkany po konflikt w Syrii - to muzyczny przewodnik po sposobach pokazywania wojny w bezpiecznych krajach Zachodu.

Choć dzisiejszy teatr trudno wyobrazić sobie bez projekcji wideo, Szczawińska, mówiąc o mediach, ani razu nie używa ekranu. Obrazy z filmów czy fotografie są tylko odgrywane, omawiane. To podwójne zapośredniczenie potęguje dystans. Wszystko odbywa się w audioinstalacji Krzysztofa Kaliskiego, poszczególne elementy scenografii są zarazem specjalnie wybudowanymi "instrumentami", a Kaliski z mikrofonu pojemnościowego jak z pistoletu celuje w poszczególnych aktorów, wzmacniając wydźwięk coraz to innego scenicznego głosu.

Z Angeliną nawet wojna jest sexy

Po spektaklu Szczawińskiej nie ma wątpliwości - Teatr Polski w Bydgoszczy to jeden z najlepszych zespołów aktorskich w Polsce. Dowody? Jan Sobolewski śpiewający na musicalową nutę "Welcome to the Caliphate", piosenkę na temat okrutnego reżimu PI. Marta Malikowska z ironicznym komentarzem odgrywająca przeerotyzowane sceny z "wietnamskiego" filmu Stanleya Kubricka czy "bośniackiego" Angeliny Jolie, gdzie wojenny kontekst rymuje się z przemocową fantazją seksualną. Wreszcie formalny Maciej Pesta po ciemku przygotowujący "rekonstrukcję". Nie powstańczej bitwy, ale zwykłego poranka, gdy z kawą i gazetą siadamy i czytamy o wydarzającej się dalej lub bliżej makabrze.

Szczawińska i dramaturg Agnieszka Jakimiak nie mają litości dla zachodniego spojrzenia na okrucieństwo - cynicznego, sentymentalnego, a w gruncie rzeczy niezainteresowanego konkretnymi realiami zdarzeń. Przywołują tandetny i ckliwy śpiewany kawałek "Help Bosnia Now" nagrany charytatywnie przez gwiazdy w 1995 r. Albo kolejne warianty wiadomości o tym, jak to ONZ-owscy oficjele płakali, oglądając zdjęcia ofiar ataku chemicznego.

Co w "Wojnach..." zgrzyta? Pomysł Szczawińskiej i Jakimiak, by kolejne partie tekstu uczynić "departamentami" wyobrażonego "Instytutu Badania Wojen Nieprzeżytych" - osobnymi, niezależnymi całościami. Efekt - świetnie zaprojektowane i zagrane sceny nie składają się w większą strukturę.

Wzruszenie i kompromitacja

Tego samego wieczoru chorwacki reżyser Oliver Frljić w "Aleksandrze Zec" opowiadał o wojnie, którą przeżył. Tytułowa Aleksandra była dwunastoletnią serbską dziewczynką zamordowaną podczas wojny wraz z rodzicami przez chorwackich funkcjonariuszy. Spektakl rozpoczyna się agresywnym pytaniem, po co znów do tego wracać i czy nie warto byłoby porozmawiać o chorwackich ofiarach Serbów. Zaraz potem skaczemy w sam środek historii.

Frljicia, jak już nieraz bywało, interesuje emocjonalny szantaż, który sam artysta jednocześnie demaskuje i podbija. Spektakl operuje spiętrzonym kiczem - muzyka to zapętlony fragment "Requiem" Mozarta i soundtracku Preisnera z "Podwójnego życia Weroniki", na scenie występują dzieci.

Poprzedzający śmierć wieczór w domu Zec reżyser stylizuje na Ostatnią Wieczerzę. Rodzice i dziewczynka mają nadprzyrodzoną świadomość nadchodzącego kresu. Aleksandra zakopywana jest pod górką ziemi, na którą spada sztuczny śnieg. Później - odkopana "po latach" - rozmawia z dzisiejszymi dwunastoletnimi Chorwatkami i chorwacką Serbką w tym samym wieku. Obrazy Frljcia wzruszają mimo woli, a jednocześnie od razu się kompromitują, pozostawiając w widzu niepokój. Oraz pytanie, na ile i jak mamy prawo mówić o wojnie i pojednaniu w imieniu ofiar.

Afazja, pamiątka z Libanu

Prapremiery otworzyły się na świat. Nie tylko na gwiazdorskie nazwiska z wielkich festiwali i z krajów będących teatralnymi potęgami. Nad "Riding on a Cloud" libański artysta Rabih Mroué pracował ze swoim bratem Yasserem, który w latach 80. został postrzelony w głowę w Bejrucie. Pocisk uszkodził mózg, jednak Yasser stoi przed bydgoską publicznością żywy. Podczas spektaklu odtwarza filmy, które robił podczas rehabilitacji. Cierpiący na afazję Mroué rozpoznawał przedmioty, jednak utracił zdolność rozpoznania obrazów. Choć wiedział, czym jest leżący przed nim długopis, ten sam długopis pokazany mu na zdjęciu był jedynie barwną plamą.

Mężczyzna przy stoliku, stosik płyt i kaset, odtwarzacz DVD i magnetofon. Wykonywany w skupieniu po angielsku i arabsku solowy performens ma w sobie więcej z osobistego spotkania niż z wykładu, ale jest precyzyjnie rozpisany. Odtworzenie okoliczności strzału, opowieści o politycznym klimacie, operacji i rehabilitacji w Związku Radzieckim czy romansie z tamtejszą pielęgniarką składają się na nieoczywisty obraz libańskiego konfliktu. Bracia Mroué opowiadają przez historie rodzinne czy śpiewane na żywo arabskie piosenki. Jest w tym delikatnie potraktowana intymność i sporo pytań - choćby o możliwość rekonstrukcji biografii w teatrze.

Delfin, któremu złamano serce

Tegoroczne Prapremiery to festiwal-manifest nowej dyrekcji Polskiego - Pawła Wodzińskiego i Bartosza Frąckowiaka - oraz odpowiadającej za zagraniczny program kuratorki Marty Keil. Po latach konkursu "prapremier" rozumianych klasycznie - jako najlepsze pierwsze wystawienia nowego polskiego dramatu - stał się dziś festiwalem "nowych dramaturgii". To ostatnie słowo nie oznacza tu jednej "sztuki pisania sztuk", ale różne sposoby myślenia o teatrze.

"Nowe dramaturgie" bywają zaskakujące. Jak w "Delfin, który mnie kochał" Magdy Szpecht. Biorąc na warsztat autentyczną opowieść o relacji emocjonalnej między wolontariuszką a wodnym ssakiem, który po oddzieleniu od niej popełnił samobójstwo, studentka reżyserii krakowskiej PWST posługuje się muzyką, tańcem czy chwytami z mockumentu (filmu udającego dokument, by opowiedzieć fikcyjną historię). Chociażby rozmowami z telefonem zaufania, gdzie problemem przedstawianym zaskoczonej dyżurnej jest miłość do zwierzęcia. Albo naśladowaniem dźwięków delfina próbującego naśladować ludzką mowę.

Za sukcesem scenicznego żartu Szpecht stoją świetni aktorzy młodego pokolenia - Jaśmina Polak i Jan Sobolewski. Ten ostatni w roli... delfina. Szpecht w finałowej sekwencji "medytacji" odbywanej wraz z widzami przywołuje tęsknotę za doświadczeniem przekraczającym tradycyjny teatr, a jednocześnie utrzymuje bezpieczny dystans do new age'owych odjazdów.

Twórcy "nowych dramaturgii" ryzykują również spojrzenie do środka teatralnej instytucji. To dzięki niemu powstały brawurowo zagrane, dowcipne przedstawienia "Kwestia techniki" Michała Buszewicza ze Starego Teatru w Krakowie czy "Aktorzy żydowscy" Anny Smolar z Teatru Żydowskiego w Warszawie. W pierwszym zamiast aktorów występują opowiadający swoje historie na co dzień niewidoczni pracownicy techniczni, w drugim - aktorzy nieco dziś zapomnianego jednego z ostatnich europejskich teatrów tradycji języka jidysz.

Teatr - dla niektórych wzniosła świątynia sztuki, dla innych relikt dawnych czasów z przerostem etatów i środowiskowych przesądów - stał się dziś interesujący sam w sobie, jako społeczny mikrokosmos.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji