Artykuły

Twarze i maski. Za kulisami.

ZWYCZAJ WYSTAWIANIA SZOPEK, Z OSTRZEM SATYRYCZNYM WYMIERZONYM W SPRAWUJĄCYCH WŁADZĘ, MA W POLSCE BLISKO STULETNIĄ TRADYCJĘ. ZAPOCZĄTKOWAŁ JĄ KRAKOWSKI "ZIELONY BALONIK". W LATACH MIĘDZYWOJENNYCH NAJSŁYNNIEJSZE SZOPKI WYSTAWIAŁ "CYRULIK WARSZAWSKI". PO DRUGIEJ WOJNIE SZOPKI POLITYCZNE POJAWIAŁY SIĘ GŁÓWNIE NA SCENACH KABARETÓW, CHOCIAŻ I W TELEWIZJI. PAŃSTWOWY PATRON NIE MÓGŁ BYĆ JEDNAK GWARANTEM AUTENTYCZNEJ SWOBODY WYPOWIEDZI.

W wolnej od cenzury telewizji publicznej III RP satyra polityczna gości z rzadka. Tym bardziej cieszy więc emisja "Szopki Tyma z Brodą", wspólnego przedsięwzięcia artystycznego "Rzeczpospolitej" oraz Teatru Powszechnego w Warszawie, na którego scenie odbyła się jej premiera (28 grudnia.ub.r.). Twórcami widowiska są: Stanisław Tym - autor tekstów i prowadzący oraz Tomasz Broda - autor koncepcji plastycznej. Widowisko jest oryginalne zarówno w formie, jak i w treści. Odchodzi od wzorca pisania nowych tekstów do znanych melodii, dla kukiełek wymachujących kończynami. W nowej szopce wystąpili aktorzy żywego planu z Teatru Powszech­nego, którym akompaniował zespół muzyczny Jerzego Derfla.

Występujący posługiwali się maskami zaprojektowanymi przez Tomasza Brodę z ogólnie dostępnych materiałów, z produktów co­dziennego użytku, jak baloniki, muszki do lewatywy, sztućce, sitka, bułki, kromki chleba, warzywa itp. Na wstępie Tomasz Broda posłużył się rękawiczką i grzebieniem, by w okamgnieniu przekształcić się w prezesa PSL Jarosława Kalinowskiego. W animowanej przez Tyma i aktorów historii, obrywało się zresztą równo obu stronom sceny politycznej. Znaczące epizo­dy mieli tu Ryszard Czarnecki i Wiesław Walendziak, o. Tadeusz Ry­dzyk i ks. Henryk Jankowski, wicepremier Janusz Tomaszewski i pre­mier Jerzy Buzek, przewodniczący Marian Krzaklewski oraz prezes Telewizji Polskiej Robert Kwiatkowski. Świat kultury reprezento­wali Jerzy Hoffman i Andrzej Wajda.

Do łez rozbawił pastisz wypowiedzi tryskającej optymizmem mi­nister Joanny Wnuk-Nazarowej, w rewelacyjnym wykonaniu Ewy Dał­kowskiej. Kradzież pierwodruku "De revolutionibus..." Kopernika z Biblioteki PAN w Krakowie pani minister uważa za fakt zbawien­ny - zacznie się w końcu mówić o braku dostatecznej ochrony dóbr kultury. Zadeklarowała już jedno z dzieł Jana Matejki zachodnim marszandom, dzięki czemu zyskamy niezbędne środki na zakup broni dla policji. Przy okazji będziemy mieli o jedno arcydzieło mniej (do kradzieży).

Cięta satyra Tyma i Brody atakuje nieudolność i niekompetencję na najwyższych piętrach władzy. Ale uderza również w obyczaj znacznie nam bliższy. W widowisku pojawia się motyw celnie ilu­strujący mentalność współczesnych cywilizacyjnych troglodytów - rozmowy przed telewizorem "typowej" polskiej rodziny. Oprócz nagminnego kaleczenia języka polskiego, owe gadki zmierzają za­wsze do nieodmiennej puenty. Ochrypłego okrzyku pana domu: "Przy­nieś pół litra!". Trudno tego wysłuchiwać bez rumieńca wstydu, na­wet jeśli w tych rozmowach nie odszukamy samych siebie.

Temperament felietonisty każe Tymowi zająć się również nieu­dolnością policji, która każdą detonację ładunków wybuchowych tłumaczy słowami szefa ich resortu, wicepremiera Janusza Toma­szewskiego: "Prosimy o zachowanie spokoju. To są typowe pora­chunki gangsterskie". Nie chodzi tu jednak wcale o ofiary wśród przestępców - daje Tym do zrozumienia komu trzeba - ale o ofia­ry wśród Bogu ducha winnych ludzi, przypadkowo znajdujących się w pobliżu wylatujących w powietrze samochodów czy lokali. Chodzi też o nie kontrolowany przepływ gigantycznych pienię­dzy, z których większość bierze się z najgroźniejszych przestępstw: przemytu narkotyków, kradzieży aut, rozbojów, zabójstw na zle­cenie. Tymczasem niefrasobliwe oświadczenia przedstawicieli władzy wieńczy pogoń... za bezpańskim psem. Samo życie.

"Szopkę Tyma z Brodą", której fragmenty drukowaliśmy w "Maga­zynie Rzeczpospolitej", warto zobaczyć w telewizji nie tylko dlatego, że autor tekstu wiele rzeczy zmienił, uzupełnił i uaktualnił. Przede wszy­stkim dlatego, że Stanisław Tym jest niedoścignionym mistrzem w pre­zentowaniu własnych utworów satyrycznych. W połączeniu z autor­ską interpretacją i pod jego reżyserską ręką, stanowią one dzieło w optymalnym kształcie, godnym polecenia każdemu telewidzowi. (Janusz R. Kowalczyk)

ZA KULISAMI

Szopka Stanisława Tyma i Tomasza Brody powstawała bardzo szybko. Wstępna koncepcja tworzyła się w li­stopadzie, a na początku grudnia roz­poczęły się próby. 8 stycznia w Tea­trze Powszechnym trwały nagrania dla telewizji.

- Takiej szopki nie pisałem nigdy - mówi Sta­nisław Tym tuż przed wejściem na scenę. - W czasach STS nie wchodziło to w rachubę, ze względu na cenzurę. Wprawdzie w latach 60. z Antonim Marianowiczem i Włodzimierzem Dzięciołowskim pisałem szopkę dla telewizji, ale dla mnie był to wówczas pierwszy i ostatni raz.

- O zapotrzebowaniu na wizerunki konkret­nych osób w naszej szopce decydował Stanisław Tym - mówi Tomasz Broda, autor koncepcji pla­stycznej, i przyznaje, że najtrudniej było mu stwo­rzyć wizerunek Wiesława Walendziaka.

- Znam jego dziecinną buzię i niebywale musia­łem się namęczyć, aby oddać to podobieństwo - wspomina Broda. - Próbowałem różnych sposobów, zużyłem wiele materiału, aż wreszcie wpadłem na pomysł, by ograniczyć się do... pończochy i trzech kajzerek. Często trudne sytuacje powodują, że czło­wiek szuka niekonwencjonalnych rozwiązań.

Z wyszukanych fryzur słynie minister kultury i sztuki Joanna Wnuk-Nazarowa. I choć ostatnio nie­trudno zauważyć, że - jak mówią aktorzy - pani minister czesze się na tzw. chatkę, to twórcy szop­ki woleli przypomnieć jej poprzednie uczesanie.

- Korzystaliśmy tu ze zdjęcia, wykonanego przed dwoma laty, kiedy szefowa resortu kultury mia­ła długie, rozpuszczone włosy i wykonaliśmy je z taśmy fotograficznej - mówi Tomasz Broda. - Po­stanowiliśmy bowiem nie robić w tym przypadku typowej maski, lecz zastosować tzw. szybki skrót.

- Serdecznie się uśmiałam, jak jedna z dzien­nikarek, po obejrzeniu szopki zapytała, czy nie bałam się grać postaci tak negatywnie odbiera­nych, jak panie Izabella Sierakowska i Joanna Wnuk-Nazarowa - mówi po pierwszej przerwie w nagraniach Ewa Dałkowska, grająca obie postacie. - Pani minister kultury nie była na naszym przed­stawieniu, ale miałam okazję spotkać ją, kiedy wręczała mi nagrodę aktorską. Pamiętam wówczas jej sposób poruszania się, mówienia itp. Przede wszystkim jednak myślę, że Staszek napi­sał tę postać tak, że sam tekst dyktuje odpowiednie zachowanie.

Za kulisami Aleksander Trąbczyński wypręża się i wysuwa do przodu podbródek, bo wkrótce ma wcielić się w postać Mariana Krzaklewskiego.

- Przy projektowaniu maski lidera "Solidarno­ści" , nie dało się zastosować skrótu - mówi Tomasz Broda - podobnie jak u paru innych postaci po­stąpiliśmy inaczej. Stąd właśnie uwzględniliśmy za­rost, charakterystyczny podbródek itp. W podob­nym stylu tworzone były wizerunki np. Andrzeja Wajdy, prałata Jankowskiego czy Włodzimierza Ci­moszewicza.

- Tomasz Broda błyskawicznie urzeczywistnia pomysły Stanisława Tyma i kiedy Stasio rzucił ha­sło "młoda owieczka", Broda zaraz przyniósł mi na głowę nakrycie z rur odkurzacza, nie uświadamia­jąc sobie, że mój numer trwać będzie kilkanaście sekund - mówi Ewa Dałkowska.

Stanisław Tym powiada, że Tomasz Broda jest człowiekiem tak niebezpiecznie utalentowanym, że w średniowieczu zostałby z pewnością spalony na stosie. Młody plastyk rodem z Kalisza przy­znaje, że inspiracji do swoich prac szuka wszędzie. Czasem przychodzą one w najbardziej nieocze­kiwanej chwili, w kinie, domu towarowym, na targowisku. Zapas rekwizytów, rur, grzebieni, li­nek, muszli, skórek od chleba itp. stale rośnie. Broda zaś każdy prototyp na początku modeluje na sobie.

"Szopka Tyma z Brodą" cieszy się niesłycha­nym powodzeniem. Nie wszystkie pierwowzory osób prezentowanych na scenie miały okazję zo­baczyć spektakl. Niektórzy nie tylko obejrzeli przedstawienie, ale i podzielili się swymi uwaga­mi z twórcami.

- Miałem okazję usłyszeć wrażenia premiera Jerzego Buzka i prezesa telewizji Roberta Kwiatkow­skiego - mówi Tomasz Broda. - Obaj mówili, że są zadowoleni, choć nie wiem, czy nie wynikało to jedynie z kurtuazji.

- Premier Buzek spędził z nami w teatrze kawałek Sylwestra, po spektaklu odwiedził nas za kulisami, spotkał się w bufecie i wpisał do księgi pamiątkowej. Był też wicepremier Leszek Balcero­wicz. Ten wpadł za kulisy jedynie na chwilę i, ponieważ ze swej natury nie należy do ludzi zbyt wy­lewnych, powiedział tylko, że obejrzał program z zainteresowaniem - mówi Stanisław Tym.

Rejestracja telewizyjna trwała kilka godzin. Ak­torzy mimo zmęczenia posłusznie poddawali się woli reżysera.

- Staś sprawia wrażenie brata-łaty, bo taki jest rzeczywiście w kontaktach towarzyskich - mówi zmęczona, choć pełna entuzjazmu Daria Trafankowska. - Tym kocha aktorów, ale jako reżyser po­trafi być dyktatorem i despotą. Jeśli uda się go przekonać do swoich racji, potrafi się wycofać, ale niestety, doświadczenie mówi, że w większości przypadków racja leży po jego stronie.

LUDGARDA BUZEK: ORYGINALNA FORMA ARTYSTYCZNA

Szopka była świetna. Bardzo oryginalna w formie artystycznej. Pan Broda wniósł nowe elementy kostiumowe. Nie było kukiełek, ale za pomocą bardzo skromnych akcesoriów aktorzy przeobrazili się w grane postaci. Jak każdy spektakl ma też swoje słabe stro­ny. Dla mnie takimi były pewne dosłowności, czy sięgnięcie po łatwiznę. Pewnym osobom nie odgrywającym większej roli w państwie po­święcono nadmiernie dużo uwagi. Być może dlatego, że łatwo było wytknąć im wady i śmieszności. Zatem akcenty były nierówno rozłożone. Aktorstwo doskonałe, szopka zakończona ciepłą liryczną piosenką. Osobiście jest mi bardzo miło, że mój mąż został przedstawio­ny w korzystnym świetle. (Jan Bończa-Szabłowski)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji