Artykuły

Kopalnia talentów w Wałbrzychu

"Iwona, księżniczka Burgunda" w reż. Artura Tyszkiewicza w Teatrze im. Szaniawskiego w Wałbrzychu. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Płeć to rzecz nabyta, twierdzą specjaliści od tematyki gender. Artur Tyszkiewicz pokazał jednak, że za taki nabytek płaci się ogromną cenę. Operując językiem filmowych klisz, stworzył spektakl magiczny, ale boleśnie diagnozujący nasz stosunek do wszystkich "nieprzystosowanych". A przy okazji podtrzymał dobrą passę wałbrzyskiego teatru.

Wałbrzych to kopalnia. Dla ludzi teatru - kopalnia talentów. Odkąd w 2002 roku dyrekcję Teatru Dramatycznego objął Piotr Kruszczyński, debiutujący tam reżyserzy stają się głównym tematem sporów o nowy teatr. Na tej scenie zaistniała najzdolniejsza gorszycielka młodego pokolenia - Maja Kleczewska. Stąd wyszedł w Polskę Jan Klata, który już po kilku sezonach okazał się największą obsesją krytyków i moralistów. Młodych nie zraża ponury klimat miasta, specyfika publiczności ani to, że krytycy prawie tam nie docierają. Liczy się możliwość pracy we własnym, niekoniecznie grzecznym stylu. Rozpoczynający karierę reżyserską Artur Tyszkiewicz ma szansę dołączyć do tego grona twórców niszczycieli burzących rzeczywistość i sklejających ją na nowo z ikon kultury pop. W inscenizacji dramatu Gombrowicza wykorzystał język filmowych cytatów, muzycznych zapożyczeń, obrazów, które znamy z teledysków, okładek i katalogów sztuki współczesnej. Dzięki temu sztuka porównywana do Szekspirowskich kronik królewskich nie tylko nadal śmieszy i niepokoi, ale też doskonale koresponduje z dzisiejszą problematyką gender. Nic nowego? Czy podobny opis nie mógłby dotyczyć połowy produkcji scenicznych z ostatnich sezonów? Nie do końca. Tym razem reżyser nie postawił na szok, krwawy realizm, perwersję. Zbudował świat zawieszony między baśnią, snem a fantastyczno-naukowym mitem o początku i końcu świata. Jednocześnie zbadał, co dzisiaj znaczy hierarchia społeczna, patriarchalna dominacja, a przede wszystkim, kto jest dla naszej kultury "obcym". Obcym jest tytułowa Iwona (Aleksandra Cybulska), dziewczyna prowokacyjnie nieatrakcyjna, milcząca, bezwolna. Nie pasuje do zblazowanego dworu - składanki wyobrażeń o światowych elitach. Król Ignacy (Dariusz Maj) w białym, przepasanym złotą szarfą mundurze mógłby startować do castingu na gwiazdę Bollywood, a królowa Małgorzata (Irena Wójcik) - do "Mody na sukces". Ich pałac jest zbudowany z pleksiglasowych, ruchomych pawiloników, są w nim skórzane kanapy w najgorszym mieszczańskim stylu. Czas upływa im na spacerach przy akompaniamencie hymnu "God Save the Queen", machaniu do ludu i flirtach. Jedynie książę Filip (Rafał Kosowski) nie funkcjonuje poprawnie w tym idealnym systemie. Od układów damsko-męskich woli wyraźnie towarzystwo młodych chłopców. Męskości nie dodaje mu także strój wokalisty Bee Gees. Ale prawdziwa katastrofa zaczyna się, gdy z klapy w perfekcyjnie utrzymanym trawniku wyskakują nagle sztywne nogi Iwony. Po wyciągnięciu reszty bohaterka okazuje się bezpłciową, ostrzyżoną na rekruta marionetką. Cybulska nie przypomina żadnej z ponętnych dam dworu, ale jakąś koszmarną mieszankę Katarzyny Kozyry, Gandhiego, GI Jane i Milli Jovovich z "Piątego elementu". Nie przypomina też żadnej z dotychczasowych interpretacji tej roli. Nie wiadomo, czy to autystyczne dziecko, czy tajemniczy bojownik stosujący taktykę biernego oporu. Daje się tresować, przestawiać, wiązać. Stopniowo jednak wysysa z rodziny królewskiej wszystkie cechy płciowe. Król staje się obleśnym staruszkiem w haftowanych bokserkach, królowa - nieporadną dziewczynką w stroju baletnicy. Szambelan (Andrzej Szubski) i Cyryl (Łukasz Brzeziński) przebierają się jak na love parade. Za to Iwona ujawnia się jako demon seksu w czerwonej sukni i lśniącej peruce. Gdy wiruje z Filipem w cudownym walcu pod parasolem, może się wydawać, że to ona prowadzi. Po chwili to ona także porywa Izę (Marta Zięba) - lokalną piękność - do namiętnego tanga. Popadający w zezwierzęcenie męski świat zostaje uratowany dopiero dzięki królewskiej interwencji. Ignacy, gwałcąc swoją żonę (ku jej widocznej uciesze) w budce telefonicznej, przywraca naturalny porządek płci. Nieprzystosowana Iwona także zapłaci za swoją emancypację. Zginie bez śladu, a mordercy zrzucą czerwone rękawiczki na przystrojony stół. Temat niejednoznaczności seksualnej i przemocy, z jaką społeczeństwo narzuca jednostkom role kulturowe, nie jest w polskim teatrze niczym nowym. Co chwila kolejny reżyser odkrywa, że Szekspir był kobietą, a w dzieła antycznych tragików wpisane są doświadczenia ich jako molestowanych dzieci. Niektórzy mówią wręcz o obsesji erotycznej, która ogarnęła młode pokolenie twórców. W spektaklu Tyszkiewicza pojawia się wiele elementów "znanych i lubianych", jak męsko-męskie zaloty, taniec w klubowych klatkach, pokaz mody typu drag-queen-freak (czyli wszystko poza hetero). Co zatem odróżnia wałbrzyską "Iwonę" od wielu propozycji wtórnych? Poczucie humoru i magiczny nastrój. Badanie płci ma tu więcej z dziecięcej zabawy w doktora niż z sekcji zwłok. Tajemnicze obrazy, gry na granicy teatru i rzeczywistości pozwalają z kolei oswoić niepokój, jaki wywołuje diagnoza o ludzkim zakłamaniu i okrucieństwie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji