WĘDRÓWKA MISTRZA KOŚCIEJA
Po raz pierwszy widzimy w Warszawie sztukę Michela de Ghelderode. Jest to autor mało w Polsce znany, grały go dotąd zaledwie dwa czy trzy teatry. "Wędrówka mistrza Kościeja" - obok "Czerwonej magii" oraz "O diable, który cuda głosił z ambony" - uważana jest za jedną z najlepszych sztuk w liczącym ponad pięćdziesiąt utworów dorobku dramaturgicznym Ghelderode'a.
Reżyserował "Wędrówkę mistrza Kościeja" Ludwik René dekoracje są dziełem Jana Kosińskiego. Fantastyczna i groteskowa Breughellandia, po której wędruje mistrz Kościej, nie przypomina obrazów rodaka Ghelderode'a Breughela, od którego wzięła imię. Na scenie Teatru Dramatycznego jest ona raczej spokrewniona z surrealizmem. W scenografii Kosińskiego nie ma atmosfery obrazów Pietera Breughela - tej żarłocznej, zachłannej chęci życia i użycia, tej nuty satyrycznej, z jaką traktuje malarz ludzkie namiętności.Kosiński zagładzie Breughellandii stworzył tło trochę zbyt czyste, zbyt ładne i obojętne. Ghelderode (1899-1962) mówił o sobie: "Zawsze interesowała mnie przeszłość, byłem z nią mocno zrośnięty. Wobec teraźniejszości czułem się niepewny, bałem się jej. Przeszłość dawała mi poczucie spokoju i kusiła mnie swym bogactwem... W przeszłości obecna jest śmierć, wobec tego jest ona (przeszłość) równocześnie bardziej wrażliwa na to, co stanowi przeciwieństwo śmierci. Fascynowały mnie przygody Dyla Sowizdrzała, które uczyniły sławnym mojego rodaka de Costera. Dawne legendy, stare obyczaje, stulecia niepokoju - a więc wiek szesnasty, brutalność życia, wojny religijne". Przeszłość jawiła się autorowi "Mistrza Kościeja" w bliskim związku z malarstwem flamandzkiego renesansu. Związek jest tak bliski, że kilka sztuk to wręcz dramatyzacja wątków z obrazów Breughela, na przykład "Ślepcy". Można by zaryzykować domysł, że ta "fascynacja przeszłością" jest w gruncie rzeczy fascynacją sposobem widzenia świata i ludzi przez takich malarzy jak Breughel czy Bosch.
Postacie teatru Ghelderode'a są na renesansową modłę zachłanne, tkwią w nich nieprzeparte skłonności do nadmiaru. Jedzenie jest tu żarciem, picie - opilstwem, wypoczynek - nieróbstwem, miłość - rozpustą. To ta sama zachłanność co u Rabelais, tyle że przyprawiona świadomością grzechu. Bohaterowie Rabelais pogodnie używają życia, ludzie na obrazach Breughela - grzeszą i świadomość grzechu czyni ich odrażającymi. U Ghelderode'a świat jest rządzony przez diabła, opanowany przez zło, a człowiek naczyniem nieczystości. Ghelderode nie znosił Brechta za "łatwy optymizm", za to że wierzył on iż można człowieka "ulepszyć". Sam twierdził, że człowiek był taki sam przed dwoma i dziesięcioma tysiącami lat. A jednak w zapiekłej goryczy Ghelderode'a jego komentatorzy dopatrzyli się także moralistyki. Celem tej twórczości odsłaniającej brutalnie nędzę i zło ma być również chęć "poprawienia" człowieka. "Wędrówka mistrza Kościeja" czyli po prostu Kostuchy, napisana jest w tonie ostrej groteski. Obżarta, opita, sprośna Breughellandia ma zginąć. Mistrz Kościej z kosą w garści przybywa, żeby zrobić porządek. Trochę mu w tym przeszkodzono wciągając go w libację. Nie giną wszyscy. Opoje pozostają przy życiu. A także para kochanków, którzy koniec świata przeżyli zamknięci w grobowcu. Dla nich noc końca Breughellandii była nocą miłości, poczęli nowe życie, a grobowiec dał im schronienie nie tylko przed ludzką ciekawością, ale i przed zagładą. Ludwik René zmienił tonację tej sztuki. Ostrą groteskę zastąpił ironią. Obsesjom dał wymiar niechęci, nie ma tu natarczywej, rozpasanej cielesności, zło jest prawie sympatyczne a już na pewno niegroźne. Ghelderode stał się autorem bajki i jego gorzkie memento przestało być słyszalne. Optymizm reżysera i scenografa zwyciężył gorycz i gniew autora. Na jasnej scenie, wśród pięknych dekoracji oglądamy zabawną historię o tym, jak dwóm sympatycznym pijakom udało się wykołować śmierć.
René to świetny reżyser, przedstawienie jest więc sprawne i pomysłowe. Wiele fragmentów - wręcz znakomitych. Aktorzy dobrze prowadzeni. W roli mistrza Kościeja widzimy Wiesława Gołasa, którego charakterystyczne talenty święcą tu pełny sukces. Dwaj pijacy - to Kazimierz Dejunowicz (Videbol) i Mieczysław Stoor (Porprenaz). Warto jeszcze zwrócić uwagę na przekład Zbigniewa Stolarka i muzykę Tadeusza Bairda.