Artykuły

Trzy akty wspólnej prawdy

"Wklęsły" w reż. Ewy Obrębowskiej-Piaseckiej w Scenie Roboczej w Poznaniu. Pisze Marta Kaźmierska w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Usłyszałam niedawno, że nie da się robić sztuki bez pieniędzy (w domyśle - dużych). Otóż, drodzy państwo, da się. Nawet ze sznurka, kawałka dywanu i drabiny. Trzeba tylko wiedzieć, co się chce powiedzieć.

Ten spektakl by pewnie nie powstał (mylę się?), gdyby reżyserka, Ewa Obrębowska-Piasecka, nie była przez lata teatralną recenzentką. Pracując nad "Wklęsłym" - jak zdradziła w jednej z rozmów - doszła do wniosku, że recenzowanie i reżyserowanie są do siebie bliźniaczo podobne. Chodzi o to, by przekazać komuś jakąś myśl. Różnica polega jedynie na tym, że będąc twórcą przedstawienia, trzeba je zobaczyć przed premierą.

Aktorom na scenie jest bardzo dobrze razem

Pierwsze pokazy "Wklęsłego" odbyły się w piątek i w sobotę w Scenie Roboczej. Do premiery doprowadziło parę szczęśliwych zbiegów okoliczności. Pierwszy: Ewa Obrębowska-Piasecka zobaczyła przed laty spektakl "Wypukły" Teatru Wierzbak. I w tamtej mądrej historii o tym, co nas dzieli, opowiedzianej prościutkimi środkami, zakochała się bez pamięci.

Do pracy nad "Wklęsłym" (który - jako rewers "Wypukłego" - zgłębia fenomen tego, co nam wszystkim wspólne) zaprosiła aktorkę ukochanego Wierzbaka - Grażynę Wydrowską.

Drugi zbieg okoliczności: reżyserka od lat jest wielbicielką talentu Janusza Stolarskiego, poznańskiego aktora, którego w Scenie Roboczej można oglądać także w roli Hioba.

Trzeci zbieg okoliczności ma związek z pewnym niedawnym spotkaniem. Na warsztatach teatralnych w Pobiedziskach, zorganizowanych przez tamtejsze Stowarzyszenie na rzecz

Dzieci i Młodzieży Niepełnosprawnej, Ewa Obrębowska-Piasecka poznała Patryka Krausego. "Teatralnego wariata" - tak go zapamiętała. I zaprosiła do pracy z "profesjonalnymi" aktorami.

We "Wklęsłym" oglądamy na scenie całą trójkę. W trzech mocnych aktach stają przed nami: Januszek, Grażyncia i Patryczek, Pani Grażyna, Pan Patryk i Pan Janusz, a na końcu - po prostu Patryk, Janusz i Grażyna.

Ubrani w czerwone kubraczki (jak troje krasnoludków z bajki) kulają się po czerwonym dywanie i upupiają słodką konwersacją niczym nawiedzona rodzinka ("Rączki na kołderce, Pa-tryczku"). Po chwili organizują sobie na tym samym skrawku tkaniny warsztaty z relaksacji, podczas których Pani Grażyna instruuje wszystkich, jak szukać w ciele "punktów napięć", Pan Janusz każe wydychać powietrze wraz z samogłoskami, a Patryk zdradza, jak uspokaja się, leżąc na boku.

Cała trójka przedrzeźnia się, robi miny, sprawdza swoje granice. Każdy ma nam coś do powiedzenia.

Patrykowi, chorującemu na porażenie mózgowe, mówić i poruszać się najtrudniej. Ale okazuje się, że dzięki magicznej teatralnej symetrii, w której aktorzy wyznaczają sobie kolejne zadania (np. wyliczają po kolei "jeden, dwa, trzy: gramy"), wszyscy się doskonale rozumiemy. I od tego, co dzieje się w aktorskim trójkącie, nie możemy oderwać oczu.

Nie wiem, ile w tym zasługi aktorów, którym na scenie jest najwyraźniej bardzo dobrze razem, a ile intuicji reżyserki, która wiedziała, jak posadzić obok siebie osobowości tak różne.

Mimo tych różnic wspólnym głosem opowiadają o walkach, które toczą się codziennie na naszych oczach, w nas i dookoła nas. O padaniu naszym powszednim. O podnoszeniu się. Bez końca. Czasem w samotności. W końcu są takie miejsca, gdzie można pójść tylko w pojedynkę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji