Artykuły

Czekając na skandal

Z teatru różne wieści wyciekają może nie tak ła­two jak z obrad rządu zza zamkniętych i pil­nowanych przez straże drzwi, ale jednak wy­ciekają... Ktoś usłyszał parę wulgarnych słów, ktoś zobaczył majtki Ewy Skibińskiej i już wieść wybiegła w lud. Niekoniecznie egzaltowali się nią teatralni maniacy, jak niżej podpisany... Skandal wisiał w powietrzu.

Nauczyciele zapowiadali z góry, że nie zaprowadzą na tę kloaczną sztukę młodzie­ży. Dewotki szeptały, że "Pre­zydentki" obrażają uczucia religijne. Rzeczywiście dra­mat Wernera Schwabe po­święca wierze i religii nie­wielkie ustępy, nawet zaczy­na się od fragmentu wystą­pienia papieża, który ogląda­my na ekranie telewizora. Nic dziwnego, że w miastecz­ku Wrocław składającym się przecież, jak każde miasto, z kilkunastu magli, aż huczało.

Autor swoją krótką bio­grafią przypomina tro­chę naszych odmieńców nieułożonych z rzeczywistością - Rafała Wojaczka, czy Edwarda Sta­churę. Ale sukces odniósł od nich bardziej spektaku­larny. Jednym z ulubionych słów Schwaba - "odra­żające" - można skwitować całą jego twórczość. To, co napisał jest prowokujące, bru­talne, wulgarne i drastyczne. Oczywiście, nie w sposób prymitywny, ale artystycznie przetworzony. Pisano o nim; "poeta przemocy, języ­kowy rockman". Jak Stachu­ra nigdy nie rozstawał się ze swoim plecakiem, tak Schwabe zawsze przy sobie miał walizkę. Pożegnał się z życiem mając 35 lat. Ostatni jego dramat nosi tytuł "Nare­szcie martwy! Nareszcie brak tchu!" i tytułową prowokacją przypomina ostatni tomik wrocławskiego nieprzystoso­wanego - na okładce było na­zwisko: Rafał Wojaczek, a pod spodem tytuł: "Którego nie było".

Ci, którzy spodziewali się skandalu z całą pewnością wyszli ze spektaklu mocno rozczarowani. Choć jest wiele momentów, które budzą w nas wewnętrzny opór, gdy oglądamy spektakl wyreży­serowany przez Krystiana Lupę na Scenie na Świebodzkim. Nie ma w tej sztuce akcji. Trzy ze­pchnięte przez życie na margines kobie­ty prowadzą błahe, nic nie znaczące rozmowy. Są płytkie, prostac­kie i głupie. Po­sługują się zasły­szanymi komuna­łami. Napięcie iskrzy między sło­wami. Bohaterki właściwie nie dialogują, cią­gną własne monologi, snują wizje, z których rysuje się obraz bez­nadziejności ich położenia. Ten brak perspektyw i celów w życiu, zaczyna nas powoli męczyć i drążyć jak można tak żyć? Granica biegnie mię­dzy nędzą i bogactwem, sa­motnością i tęsknotą za ułam­kiem zainteresowania swoją osobą przez kogokolwiek. To my możemy się zaintereso­wać ich losem. Ale czy potra­fimy?

Poruszą pewnie wszyst­kich trzy przejmujące portre­ty kobiet, które stworzyły aktorki Teatru Polskiego. Na­wiedzona, żyjąca jakby w in­nej rzeczywistości, z obsesją mistrzyni od przetykania gołymi rękoma muszli klo­zetowych - Mariedl - Ewy Skibińskiej, tylko na po­czątku nas śmieszy. Najbar­dziej zdystansowana do ży­cia, ale sfrustrowana brakiem seksu i mężczyzn - Greta - Haliny Rasiakówny, momentami jest komicz­nie rubaszna. Wreszcie cho­robliwie oszczędna, próbują­ca znaleźć oparcie w religii (aż do dewocji) - Erna - Bo­żeny Baranowskiej najbar­dziej dramatycznie poszuku­je więzi rodzinnych. Trzy postaci, jakby z koszmarne­go, dręczącego snu. Scenogra­fia i muzyka autorstwa reży­sera to wrażenie jeszcze bar­dziej potęguje.

W kiepskim nastroju le­piej się na ten spektakl nie wybierać, ale aktor­skie propozycje są przedniej próby.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji