Artykuły

Festiwal daje nam kontekst

- Teatry narodowe powstają i umacniają się. Powstają teatry narodów pozbawionych własnej państwowości: teatry Szkocji czy Katalonii. Mamy dziś dwa teatry narodowe Walii, odpowiednio anglo- i celtyckojęzyczny. Mamy nawet teatr w Kosowie - mówi Tomasz Kubikowski, dyrektor Spotkania Teatrów Narodowych, przed rozpoczęciem tegorocznej, czwartej edycji festiwalu, w rozmowie z Dorotą Wyżyńską w Gazecie Wyborczej.

Dorota Wyżyńska: To specjalna edycja festiwalu z okazji 25-lecia Teatru Narodowego, poświęcona polskiej literaturze. Po jakich polskich autorów sięgają najczęściej narodowe sceny w Europie?

Tomasz Kubikowski: To najprostsze pytanie z jedną oczywistą odpowiedzią: Gombrowicz. On jeden bez żadnych wątpliwości wszedł do kanonu europejskiej klasyki. Pozostaje w stałym obiegu. Gra się go często i regularnie: dramaty, adaptacje prozy, a nawet - jak widać na przykładzie naszego "Końca historii" - teksty niewykończone, obrzeża jego twórczości. Nikt się temu nie dziwi i nie trzeba tu żadnej propagandy. Gdyby festiwal przybrał pierwotnie planowany kształt - a w roku jubileuszowym chcieliśmy pokazać polski dramat na obcych scenach narodowych - byłby w zasadzie przeglądem gombrowiczowskim. Niestety, świetna mediolańska "Pornografia" Luki Ronconiego w Piccolo Teatro dotrwała tylko do lata 2014 roku i nie dało się jej później wznowić. Teraz już się zupełnie nie da, po śmierci reżysera. Bardzo mi żal, bo było to wybitne przedstawienie. Sztokholmski Dramaten zapowiadał zaś "Operetkę". Byłoby to symboliczne, ponieważ raz już za życia Gombrowicza wycofali się z tego tytułu - reżyser przestraszył się wymowy sztuki. Gombrowicz bardzo rzecz przeżył; pokazywaliśmy to zresztą kiedyś w "Błądzeniu" Jerzego Jarockiego... I znowu nie wyszło. Przełożono produkcję na rok 2016; mam nadzieję, że wtedy do niej nareszcie dojdzie. Tak więc Gombrowicz. I jeszcze jeden tytuł - "Nasza klasa" Słobodzianka. Coraz to nowe premiery, teraz niedawno w Oslo.

Jakie tendencje widoczne są na narodowych scenach Europy? Co się zmieniło w ciągu ostatnich lat?

- Zmieniło się wielu dyrektorów (śmiech). Zresztą czołowych scen: właśnie Burgtheater, Dramaten, Royal National w Londynie. Ci, którzy objęli stanowiska, dopiero objawiają swoje tendencje. Mnie natomiast wciąż fascynuje szersza tendencja ostatnich dwóch dekad - teatry narodowe powstają i umacniają się. Powstają teatry narodów pozbawionych własnej państwowości, często świadczące o narastającej irredencie: teatry Szkocji czy Katalonii. Sprawy niepodległości tych krajów stoją dziś przecież na ostrzu noża. Mamy dziś i dwa teatry narodowe Walii, odpowiednio anglo- i celtyckojęzyczny. Mamy nawet teatr w Kosowie. Tym bardziej to uderza, że przecież w krajach, gdzie sceny narodowe są ugruntowane z dawna, często się je kontestuje czy dezawuuje jako muzea minionych epok. Prąd, który każe je powoływać, jest jednak teraz bardzo mocny.

To już czwarta edycja Spotkania Teatrów Narodowych. Co znaczy ten festiwal dla narodowej sceny w Warszawie?

- Powtarzam to za każdym razem: daje nam kontekst. Nam i naszej publiczności. Pozwala zobaczyć się na szerszym tle.

Jak doświadczenia z poprzednich lat procentują przy przygotowaniach do tegorocznego festiwalu?

- Są korzyści oczywiste: lepiej się znamy z naszymi partnerami, mamy ustalone ścieżki porozumienia, przyzwyczailiśmy się do współpracy na poziomie organizacyjnym i technicznym - całej tej kuchni, której nie widać, a która nas w 90 proc. pochłania. Druga rzecz: doświadczenie pozwala planować przezorniej. Teatry narodowe są z natury... trochę nieruchawe; objazd festiwali nie należy do ich głównych zadań. To inny obieg niż festiwalowy. Potrzeba czasem wysiłku, żeby skłonić je do przyjazdu, zwłaszcza z wybranym przedstawieniem. Trzeba rozmawiać bardzo wcześnie, trzeba myśleć wariantowo, mieć plan B i C. Przy drugim Spotkaniu, w 2011 roku, miałem z tym sporo kłopotu; w rezultacie była to na pół improwizowana edycja, bo i kryzys szalał, i przedstawienia schodziły z afisza, czego zobowiązania festiwalowe nie mogły powstrzymać. Trochę się już chyba teraz nauczyliśmy starań i rozmów, po raz pierwszy program festiwalu udało się zamknąć na długo przed nim i choć też nie obyło się potem bez przygód, udało się ten plan utrzymać.

Pierwszy raz w programie znalazło się przedstawienie, które jeszcze nie miało premiery. To ryzyko?

- Oczywiście. I duży niepokój. Jeśli będzie klapa, przeżyjemy ją razem z twórcami. Tyle że w dzisiejszym świecie to już coraz częstsza praktyka. Przedstawienia mają z góry określone życie, potem zaś nieodwołalnie schodzą z afisza. Trzeba je więc kupować na pniu, zanim powstaną. Tak pracują dzisiejsze festiwale; często są nawet współproducentami. To zresztą fragment szerszego zjawiska - zaniku teatrów repertuarowych o stałym zespole na rzecz teatrów produkcji, których obsadę angażuje się na czas zamknięty. Aktorzy mają później inne zobowiązania, nie zbierze się ich razem nigdy, a na pewno nie od razu. Dzisiaj więc zamówienie przedstawienia po premierze to przeważnie zbyt późno. Trzeba zaufać renomie teatru i reżysera. La Colline to świetna firma, Christophe Honore to uznany twórca - zobaczymy.

Czego nie możemy przegapić?

- Festiwalu! To tylko cztery wieczory, każdy inny: można i warto łyknąć je w całości. A jeśli mam wybrać jedno przedstawienie? "Płatonowa". Warto mu poświęcić pięć godzin, bo to właśnie rodzaj wspaniałej, bogatej, wysokiej i zespołowej kultury teatralnej, o którą dziś coraz trudniej i o którą Alvis Hermanis wytrwale walczy. Można się w tym przedstawieniu rozsmakować i dać mu się porwać.

Na których aktorów szczególnie powinniśmy zwrócić uwagę?

- Johanna Wokalek i Martin Wuttke w "Platonowie", Livia Millhagen w "Rosmersholmie". To świetne role i to aktorskie znakomitości w swoich krajach. Wuttke to wręcz legenda. Naszej publiczności mogą oni być po części znani z kina: Wuttke chociażby jako Hitler w "Bękartach wojny", Wokalek jako papieżyca Joanna czy bohaterka "Północnej ściany". No i świetna gra zespołowa aktorów teatru litewskiego. Mogliśmy ją podziwiać już dwa lata temu, w "Wygnaniu" Ivaskeviciusa. Teraz, w przedstawieniu opowiadającym o zbiorowości, jest tym bardziej widoczna.

Spotkaniu Teatrów Narodowych towarzyszy sesja naukowa. Kogo będziemy gościć w Warszawie? Jakie tematy zostaną podjęte?

- Powiedzmy - sesja o lekko naukowym odcienia. Od pierwszego festiwalu organizowaliśmy przy nim spotkania dyrektorów scen narodowych, gdzie w zamkniętym gronie rozmawialiśmy o problemach i wyzwaniach specyficznych dla tego typu scen. W tym roku otwieramy te rozmowy dla publiczności. Przybędą dyrektorzy scen narodowych ze wszystkich kontynentów i rozmawiać będą o światowej perspektywie swoich instytucji pod dwoma ramowymi hasłami dwóch dni: "aktualność" i "narodowość" teatru narodowego. Ich głosy - teraz element naukowy! - poprzedzą wykłady znakomitości światowej humanistyki. Pierwszego dnia przemówi Ngugi wa Thiong'o, od kilku lat jeden z najpoważniejszych kandydatów do literackiego Nobla, w młodości związany z teatrem narodowym Kenii; drugiego dnia Homi Bhabha, bodaj największy żyjący autorytet w dziedzinie kultur postkolonialnych.

Będzie też osobny wykład Elżbiety Matyni o teatralnych aspektach życia publicznego, wkład Instytutu Teatralnego w nasze sympozjum, oraz dar urodzinowy od Burgtheater - występ Philipa Haussa poświęcony Tadeuszowi Kantorowi. To na pewno impreza dla węższej publiczności niż festiwalowe przedstawienia, ale chyba nie mniej ciekawa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji