Polskie Trojanki
NAJWAŻNIEJSZA z nich to przybyła z Zachodu na okazję swej polskiej premiery operowej kompozytorka, Joanna Bruzdowicz. Prawda, że kobiety-kompozytorki dawno już przestały budzić sensację. Szczególnie polskich nie brakuje. O pani Joannie słyszało się jednak nieraz, że nie tylko warto jej posłuchać, ale i zobaczyć. Rzeczywiście, gdy wśród hucznych oklasków po jej polskiej premierze "Trojanek" w Sali im. Emila Młynarskiego w Teatrze Wielkim w Warszawie kompozytorka ubrana w spodnium zwinnym ruchem wskoczyła na scenę, można było podziwiać jej wdzięk i urodę. Wszystkich pojawiających się na scenie całowała. (Niestety, znajdowałem się zbyt daleko...). To już drugi na przestrzeni niewielu tygodni przypadek, że kierownictwo artystyczne Teatru Wielkiego podchodzi do polskich premier z najdalej idącą starannością. Już sama obsada tej ponurej tragedii - eksterminacja fizyczna i moralna kobiet po zagładzie Troi - o tym świadczyła: Krystyna Jamroz, niezawodna w rolach nasyconych dramatyczną ekspresją, znakomita Polał Lipińska, występująca gościnnie, oby częściej, Viola Waniek, sugestywny, i bardzo ludzki Jerzy Artysz, chór kilkunastu młodych kobiet trojańskich, z których każda musiała być na przemian recytującą i śpiewającą solistką, i wreszcie para zaproszonych aktorów dramatycznych: Hanna Stankówna i Krzysztof Wieczorek.
JEŻELI przechodzenie z recytacji do śpiewu i odwrotnie wypadało zupełnie naturalnie i tłumaczyło się dramaturgicznie, z pewnością niemało w tym zasługi reżyserii Bogdana Hussakowskiego. Zespół kameralny o dość specyficznymi składzie: altówka, wiolonczela, flet, kontrafagot i perkusja, pod wprawną ręką Mieczysława Nowakowskiego, zwycięsko konkurował z efektami odtwarzanymi z taśmy. Nie mogło ich zabraknąć: pani Joanna podczas swych rozległych studiów jako stypendystka rządu francuskiego, nie na próżno praktykowała i u apostoła muzyki konkretnej, Pierre Schaeffera. Wydaje się, że jej "Trojanki" nie przyczyniły się do złagodzenia bólu tego eksperymentatora-wizjonera, bo to, czemu pragnął nadać sens autonomiczny, ląduje tylko jako ilustracja. Na szczęście w partyturze "Trojanek" nie brak muzyki, na pewno ciekawej. Do kompozytorki można mieć pretensję chyba o to, że ku końcowi, gdy dramatyzm narasta, rola muzyki w sposób rażący maleje i wszystko, co powinno słuchaczem wstrząsnąć, jest już tylko wyrecytowane. Szkoda, bo w pierwszej części widowiska jest kilka świetnych - jakby powiedzieli nasi przodkowie - "numerów" muzycznych. Styl całości może pozostać, ale w dalszych pracach prosimy o więcej muzyki! A wtedy, nie czekając, sami rzucimy się do całowania naszej tak utalentowanej kompozytorki...