Artykuły

Halina Łabonarska: Chcę być świętą

- Poczułam się osamotniona w swoim środowisku na skutek moich wyborów światopoglądowych. Koledzy potrafią jeszcze znieść, że głośno przyznaję się do wiary. Ale fakt, że jestem "moherem" jest już dla nich nie do zaakceptowania - mówi Halina Łabonarska, aktorka Teatru Dramatycznego w Warszawie.

BARBARA GRUSZKA-ZYCH: Jak to możliwe: mieć trzech synów i być aktorką? Planowała Pani trójkę dzieci?

HALINA ŁABONARSKĄ: Nie, ale jestem pewna, że to było coś najwspanialszego, co mnie spotkało w życiu. Z perspektywy czasu widzę, jakie to ważne, że mam trzech synów. Są moją troską i dumą. Kiedy przychodzili na świat, nie miałam ani przez moment wątpliwości, że poświęcę im ten czas, który wynika z potrzeby karmienia piersią, z konieczności oddania się niemowlęciu na wyłączność.

Brała Pani wtedy urlop?

- Miałam dosyć sprzyjającą sytuację w teatrze, że po ich urodzeniu nie musiałam grać przez ileś tam miesięcy. Kiedy już trochę podrośli, dzięki życzliwości wielu ludzi udawało mi się godzić obie aktywności. Teraz, kiedy już minęło tyle czasu, bo najmłodszy syn Tomek niedługo skończy 21 lat, jest studentem III roku polonistyki, patrzę na nich zupełnie inaczej. To już dorośli mężczyźni. Każdy z nich ma po metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Mają swoje życie i pasje, które są też związane z teatrem.

Mama ich nie odstraszyła?

- Najstarszy syn Wawrzyniec jest reżyserem. Muszę się pochwalić, że został laureatem Grand Prix ostatniego Festiwalu Teatralnego "Dwa Teatry" odbywającego się w Sopocie. Średni, Piotr, kończy psychologię na Uniwersytecie Warszawskim i komponuje muzykę do spektakli teatralnych.

Nie chcieli zostać aktorami?

- Pewnie zauważyli, że kocham to, co robię, a z drugiej strony chciałabym uciec od swojego środowiska.

Nie pasuje Pani do niego?

- Poczułam się w nim osamotniona na skutek moich wyborów światopoglądowych. Koledzy potrafią jeszcze znieść, że głośno przyznaję się do wiary. Ale fakt, że jestem "moherem" jest już dla nich nie do zaakceptowania. Od 20 lat współpracuję z Radiem Maryja, ale też innymi katolickimi rozgłośniami. Od kilku lat nagrywam w ramach Wielkiej Nowenny Fatimskiej dla sanktuarium na Krzeptówkach rozważania pierwszosobotnie. Nasza współpraca wynika z mojej potrzeby mówienia o tym, co jest dla mnie najważniejsze. Jednocześnie cały czas pracuję w teatrze i byłam przekonana, że moje wybory nie powinny ze sobą wchodzić w kolizję.

A jednak wchodzą.

- Niestety tak. Na przykład pod koniec lat 90. z tego powodu nie dostawałam żadnych ról.

Pracodawcy mówili to Pani wprost?

- Dowiadywałam się o tym w rozmowach prywatnych. Czasem komunikowano mi to żartem, innym razem bardzo ostro. Nazywano mnie "obrzydliwą konserwą", z którą nie da się pracować. Na dodatek uważano, że jestem sama sobie winna, bo się na to dobrowolnie decyduję. Był nawet taki moment, że chciano mnie zwolnić, motywując to redukcją etatów. Zakomunikował mi ten fakt dyrektor jednego z warszawskich teatrów, w którym bardzo długo pracowałam. Przekonałam go, że zwalnianie osoby, która - czy on tego chce, czy nie chce - jest filarem zespołu, to błąd.

Cofnął decyzję?

- Tak, i musiał być z tego chyba zadowolony, bo moja następna rola była nominowana do warszawskich Feliksów, a każda kolejna też uzyskiwała jakąś nominację. Wtedy stało się coś dziwnego -z tygodnia na tydzień przestano mnie dręczyć. Koledzy mogli sobie mówić na boku, że jestem nawiedzona, ale to się zmieniało, kiedy widzieli, jak wchodzę na scenę i co mam na niej do powiedzenia. W końcu talenty to nie jest coś, co rozdaje człowiek. Pani pisze, ja gram na scenie. Słowa, które pani pisze, ja ożywiam, wypowiadając je. Dopiero wtedy brzmią w pełni.

To dowodzi, że pracuje Pani w wyjątkowym zawodzie.

- Wielu dziś twierdzi, że aktorstwo straciło swoją wyjątkowość. Poprzez banalne seriale czy filmy, które mówią o rzeczach prymitywnych, wpuszczono do mojego środowiska amatorów, którzy są kreowani na gwiazdy. W ten sposób całkowicie straciła się misyjność tego zawodu.

Dziś aktor nie musi mieć charyzmy.

- Na pewno mieli ją moi mistrzowie, tacy jak Łomnicki, Holoubek, Zapasiewicz. Miałam to szczęście, że mogłam im partnerować na scenie. Po latach pracy w tym zawodzie wiem, że nie jestem tylko odtwórczynią roli, ale głęboko w niej uczestniczę. Dlatego nie godzę się z obraźliwymi słowami, które czasem słyszę: "Przecież to tylko aktorka. Mówi całe życie cudzym tekstem. Prywatnie nie ma nic do powiedzenia". Często oczywiście tak bywa, ale przecież o każdym można tak powiedzieć, niezależnie od tego, czy jest aktorem, czy pracuje w sklepie. Mimo że moje środowisko przez obraźliwe konteksty istnienia w sztuce doprowadziło do degradacji aktorstwa, to ja w jakimś zakamarku serca ciągle zachowuję pierwsze zachwyty teatrem. Te wspomnienia są tak mocne, że wystarczy spotkanie z reżyserem, który zachował kawałek miłości do tego zawodu, a natychmiast zaczyna się u mnie eksplozja możliwości.

Niestety, współczesny teatr epatuje skandalem, dewiacjami.

- Jeśli sztuka mówi o homoseksualistach, dewiacjach, agresywnej rodzinie, to jest w porządku. Kiedy ma harmonijny przebieg zdarzeń, a na dodatek ktoś z jej bohaterów powie coś dobrego o kapłanach i Kościele, to trzeba ją wyśmiać. Nieraz musiałam odrzucać role ze względu na mój stosunek do Kościoła.

W proponowanych Pani sztukach szargano świętości?

- "Świętości nie szargać, bo trza, żeby święte były" - to, co pisał Wyspiański, jest wciąż aktualne. Brzydzę się takim zachowaniem i odmawiam, mając poczucie, że to najlepsze, co mogę zrobić. Rezygnuję z roli, kiedy w sztuce pojawia się gorące, można rzec, zaangażowane plucie na Kościół, odbywające się pod płaszczykiem troski o niego. Ta troska jest potrzebna, żeby mocniej dowalić.

Jest Pani odważna.

- Nawet moi synowie czasem mówią, że przesadzam, że powinnam złagodzić swoje zachowania. Odpowiadam im, że nie ma kompromisów w prawdzie.

Zagrała Pani Nerona w spektaklu "Quo vadis" według Sienkiewicza, Eliota, Audena i innych w reżyserii Janusza Wiśniewskiego.

- Wcieliłam się wtedy w kwintesencję zła, zostałam tam zupełnie pobrzydzona. Janusz Wiśniewski przekonał mnie jednak, że ktoś dobry powinien zagrać wcielone zło, bo tylko wtedy ono stanie się wiarygodne.

Dlaczego?

- Jeśli ktoś żyje w świecie, w którym dobro jest na pierwszym miejscu, ostro widzi zło. Poznawałam dobro poprzez kontakty z wielkimi postaciami Kościoła, np. kiedy uczestniczyłam w wielkich koncertach w Poznaniu w cyklu "Verba sacra" - "Modlitwy katedr". Prezentowałam wtedy m.in. św. Urszulę Ledóchowską, św. Jana Pawła II, św. Edytę Stein, a w październiku tego roku teksty św. Teresy z Avila (scenariusz przygotował Przemysław Basiński).

Znała Pani bł. ks. Jerzego Popiełuszkę.

- Był tak zwyczajny, że nawet ci, którzy przebywali blisko niego, nie zauważali, że to ktoś wyjątkowy.

W czym był wyjątkowy?

- W oddaniu, które przekraczając granice przeciętności, stawało się znamieniem świętości. Spotykając się z kimś, nie możemy przewidzieć, że stanie się świętym. Nie wiem, kim pani będzie za 10 lat, a kim ja będę.

Niedawno bohater mojego reportażu powiedział, że będzie świętym.

- Całkowicie się pod tym podpisuję. Też chcę być świętą.

Rozmawia Pani ze świętymi?

- Stale za ich wstawiennictwem zwracam się do Boga. Staram się to robić z żarliwością dziecka. Przecież wierzę w świętych obcowanie.

O co Pani prosi?

- Prosiłam w sprawie mojego najmłodszego syna Tomka, kiedy miał dwa latka i umierał.

Zabrali go do Centrum Zdrowia Dziecka po wirusowym zapaleniu mięśnia sercowego. Miał serce jak szmata, lekarze mówili, że obumiera. Jego jedna komora była powiększona o 205 proc. w stosunku do drugiej. Powiedziano nam, że to ostatnie dni naszego dziecka. Wtedy moja przyjaciółka - rzeźbiarka Tereska Pastuszka-Kowalska, która wtedy wykonywała rzeźbę ks. Popiełuszki do kościoła na Żoliborzu, zaczęła się modlić w intencji Tomka za wstawiennictwem księdza. W pewnym momencie usłyszała od niego, że wszystko dobrze się skończy, choć nie od razu, ale stopniowo. Kiedy dała nam o tym znać, zdrowie Tomka zaczęło się poprawiać. Dziś jest zdrowym, wysportowanym, pełnym życia chłopakiem. Kiedy przygotowywano proces beatyfikacyjny ks. Jerzego, powstał film dokumentalny, w którym wystąpiłam, dając świadectwo. Ksiądz Jerzy jest moim przyjacielem. Nieraz, patrząc w domu na jego fotografię, proszę go: "Pilnuj mojego Tomka". I wiem, że pilnuje.

Jak widać, cuda się zdarzają.

- A za ich sprawą przybliża się do nas rzeczywistość duchowa. Na co dzień zapominamy, że jesteśmy i z ducha, i z ciała. "To, co z ciała, jest śmiercią, to, co z ducha, żyć będzie" - mówi poeta. I tego trzeba się trzymać.

Wielu świętych miało dramatyczne życiorysy.

- Czasem żyli z dala od Pana Boga, dopóki ich nie przewrócił, żeby mogli się podnieść, ale już jako zupełnie inni ludzie. Każdy z nas musiał doświadczyć czegoś podobnego.

Zdarzyło się Pani coś takiego?

- Musiałam zdecydować się, że sama będę wychowywać swoich synów. To była moja cicha tragedia. W takich sytuacjach macierzyństwo staje się też drogą ojcostwa. Dzieciom brak tego, co powinien im dawać ojciec, więc w matce kumulują się siły, o które by się nawet nie podejrzewała, żeby tylko im to zrekompensować. Oczywiście zdarzają się noce, kiedy płacze i mówi, że nie da rady. Ale rano wstaje i podejmuje codzienny wysiłek. Teraz, kiedy przeżyłam troszkę lat i spotkałam wiele osób z ich dramatami, mam już do tego dystans.

Jaki był Pani dom rodzinny?

- Przez całe lata ja i moi dwaj bracia nie wiedzieliśmy, dlaczego ojciec Stanisław Żelesław umarł tak wcześnie. Kiedy go straciliśmy miał zaledwie 25 lat. W ogóle go nie pamiętam, bo byłam taka malutka. Moja mama ujawniła nam prawdę, dopiero kiedy byliśmy dorośli. Okazało się, że został pobity podczas strajku w Porcie Gdańskim, który był odgruzowywany głównie przez repatriantów ze Wschodu. A mój tata i moi wujkowie byli akowcami z wileńskich oddziałów, dlatego byli obserwowani przez UB. Ojciec jako kilkunastolatek spędził kilka lat w lesie, a potem uciekł do Polski. Jego pobicie skończyło się dwiema trepanacjami czaszki, nastąpił paraliż, częściowa utrata mowy. Moja mama Janina do końca była wdową i wychowywała naszą trójkę sama.

To z niej ma Pani tę siłę?

- Matka jest we mnie bardzo mocno obecna. Miała niezwykłe przywiązanie do ziemi rodzinnej, wiary, tradycji. W młodości musiała w jednej chwili zostawić na Brasławszczyźnie dom, gospodarstwo, ziemię i cały dobytek. W Gdańsku wiodła skromne, ale dzielne życie. Była surowa i wcale nas nie rozpieszczała. Pamiętam, jak o świcie, nieważne czy śnieg, czy deszcz, brała nas za ręce i prowadziła na Roraty. Podobnie było w święta - od maleńkości wspólnie chodziliśmy na Rezurekcję czy Pasterkę. I tak chodzę na nie do dziś, choć czasem moi synowie się śmieją, mówiąc: "Mama tak wcześnie szykuje się na tę Pasterkę". Ale dla mnie to jest ważne. Znam na pamięć wszystkie stare pieśni kościelne, które kiedyś trzeba było umieć. Bo przecież jestem wierząca, kocham "mój święty Kościół", jak mówi Św. s. Faustyna Kowalska.

Pani świetnie przybliża ludziom jej "Dzienniczek" czytając go na antenie.

- To druga obok "Jezusa z Nazaretu" Romana Brandstaettera bardzo ważna dla mnie książka. Kiedy w 1983 roku ukazało się pierwsze wydanie "Dzienniczka" nie mogłam się od niego oderwać. Czytałam go bez ustanku, aż doszłam do ostatniego "Zeszytu" i pomyślałam sobie, że to lektura, która wpłynie na moje życie. Siostra Faustyna Kowalska do dziś mi towarzyszy jako duchowa siostra.

Słyszałam, że ma Pani szczęście do Kowalskich.

- Oni mają zwykłe nazwisko, ale dla mnie są niezwykli. Andrzej - informatyk, Wiesia - psycholog, Tereska i Darek - para rzeźbiarzy, Alusia - filolog i jej mąż Jan po Akademii Rolniczej w Poznaniu. To ludzie z różnych kręgów społecznych, ale pozostający w Bożym kręgu. Spotykamy się nie tylko przy okazji świąt, ale na Komuniach św. i imieninach, urodzinach, pomagamy sobie w trudnych chwilach.

Co jest dla Pani najważniejsze?

- To, co jest zawarte w przesłaniu, które Polacy od lat noszą w swoim sercu: "Bóg, Honor, Ojczyzna". Dołączyłabym do tego rodzinę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji