Artykuły

Rzekomy Stanisław pierwszy raz w Polsce

Polonica w światowej literaturze operowej, to temat, jakiemu moż­na by - i zapewne warto by było - poświęcić specjalną dy­sertację, która musiałaby zape­wne przybrać dość obszerne roz­miary. Przypomnijmy tu bowiem tylko - obok "Borysa Godunowa" z całym "polskim aktem", czy "Iwana Susanina" - takie choćby pozycje, jak "Król mimo woli" Chabriera (rzecz o Henryku Wa-lezym), "Litwini" Ponchiellego (z librettem na tle "Konrada Wal­lenroda"), "Pan wojewoda" Rimskiego-Korsakowa, czy nieukończona "Kasia" Delibes'a; oczywiście można by tę listę jeszcze znacz­nie wydłużyć.

Poczesne miejsce zajmuje na niej z pewnością skomponowany w 1840 roku "Dzień królowania" ("Un giorno di regno") Giuseppe Verdiego. Przylgnęła do tego dzieła - drugiego w scenicznym dorobku wielkiego twórcy - ety­kietka nieudanej młodzieńczej próby operowej: dlatego zapewne jeszcze w ubiegłym stuleciu ule­gło ono zupełnie niemal zapo­mnieniu.

Czy słusznie? Oto pytanie. Praw­da, że libretto "Dnia królowania", choć zmajstrowane przez takiego specjalistę jak Felice Romani, librecista m.in. "Lunatyczki", jest raczej słabiutkie. Prawda, że Verdi, na którego spadła właśnie cała seria osobistych nieszczęść, tworzył tę jedyną swoją - przed genialnym "Falstaffem" - komiczną operę bez wewnętrz­nego przekonania, a raczej pod przymusem (zamówienie, które trzeba było zrealizować). Praw­da, że na premierze w La Scali 5 września 1840 poniosła ta ope­ra sromotną klęskę. Wypada jednak stwierdzić także, iż obok miejsc płytkich nieco, banalnych i wtórnych (m.in. dość wyraźne reminiscencje z "Wilhelma Tella") zawiera partytura "Dnia królowa­nia" sporo momentów tyleż efek­townych co ciekawych i zapo­wiadających już po trosze doj­rzały styl twórcy "Rigoletta" i "Ba­lu maskowego". Faktem jest również, że już w pięć lat po owej niefortunnej prapremierze odniosła ta opera w Wenecji bardzo ładny sukces - ktoś więc musiał się na niej poznać. No i ten polski wątek - trochę po prawdzie problematyczny, ile że Stanisław prawdziwy (wspo­mnijmy tu, że drugi tytuł ope­ry Verdiego brzmi "Rzekomy Stanisław"), czyli król Leszczyń­ski, podążający w 1733 roku w kupieckim przebraniu z Paryża do Warszawy na powtórną ko­ronację, nie występuje w operze tej w ogóle; może co najwyżej, jeśli tak sobie będzie życzył re­żyser, pojawić się na początku w krótkiej scenie mimicznej. Głów­nym natomiast bohaterem jest grający dla niepoznaki jego ro­lę na francuskim dworze, łudzą­co doń podobny, kawaler Belfiore; we Francji też rozgrywa się cała akcja opery. Jednakże - w tle owej akcji znajduje się przecież Polska i jej pogmatwa­ne już w pierwszej połowie XVIII wieku losy...

Miał tedy z pewnością szczęśliwy pomysł Antoni Wicherek, który tę właśnie operę postanowił wydobyć z zapomnienia. Swoistym jednak zrządzeniem losu najpierw udało mu się wprowadzić ją na scenę w zachodnioniemieckim mieście Oberhausen - jako że od lat kilku tam właśnie pia­stuje stanowisko kierownika muzycznego; dopiero później przyszła kolej na polską premierę - we Wrocławiu, gdzie właśnie przed laty Antoni Wicherek roz­poczynał swą karierę operowe­go kapelmistrza. Do reżyserii za­proszony został Frietzdieter Gerhards z RFN, skądinąd dyrek­tor teatru w Oberhausen, który i tam przed rokiem podjął się był reżyserowania opery Verdie­go; znał więc już jej materię do­skonale.

Od strony muzycznej "Dzień kró­lowania" przygotowany został, bez żadnej przesady, znakomicie. Or­kiestra Opery Wrocławskiej pod batutą Antoniego Wicherka gra­ła jak za najlepszych swoich czasów - czysto i precyzyjnie, a zarazem z żarem i temperamen­tem; budziło też uznanie świet­ne wypracowanie efektownych scen zespołowych. Pośród solistów na premierowym przedsta­wieniu prym wiódł odtwarzają­cy tytułową rolę rzekomego kró­la Stanisława, a właściwie ka­walera Belfiore Janusz Monar­cha, obdarzony zarówno pięknym bas-barytonowym głosem, jak i nerwem scenicznym. Dobrze wy­padła Izabela Łabuda jako ba­ronówna Julietta, jak też Urszula Napiórkowska śpiewająca trudną partię markizy del Poggio. Krzysztof Jakubowski w ro­li młodego Edwarda de Sanval nie mógł zapewne podbijać słuchaczy urodą głosu, ale dzielnie walczył z trudnościami swej partii, skutecznie pokonując w popisowej arii z II aktu kolo­raturowe pasaże dochodzące aż do wysokiego "c". Trzeba jednak zaznaczyć z żalem, iż wszyscy śpiewacy - poza Januszem Monarchą - grzeszyli nie dość wyrazistym podawaniem słowne­go tekstu.

Uroku dodawały przedstawienia ładne dekoracje projektu Graży­ny Fołtyn-Kasprzak. Frietzdieter Gerhards w rozwiązywaniu ko­lejnych splotów dość zawiłej ak­cji miał kilka dobrych i zabaw­nych pomysłów, szwankowało natomiast trochę prowadzenie artystów na scenie - stąd chwi­lami zbytnia statyczność. Jako całość jednak przedstawie­nie jest niewątpliwie udane i stanowi cenną a oryginalną po­zycję w świeżym dorobku Ope­ry Wrocławskiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji