Artykuły

Szymon Szurmiej - polski Żyd. Wspomnienie

Urodził się Szymon Szurmiej 18 czerwca 1923 roku w Łucku, zmarł 16 lipca 2014 roku w Warszawie. Matką jego była religijna Żydówka Rywka Biterman, ojciec Jan był Polakiem i według relacji Szymona Szurmieja, wychowywał go w duchu katolickim. Rokrocznie szedł z synem na pasterkę.

Szurmiej na pasterce bywał i później, gdy dorósł i zamieszkał na Dolnym Śląsku, a następnie w Warszawie. Stwierdzał niejednokrotnie, że religię docenił na sowieckim zesłaniu na Kołymie, gdzie spędził w trudnych warunkach, pod władzą sowiecką trzy lata i następne trzy lata w Kazachstanie na "specpieresieleniu". Miejsca zesłania nie mógł opuszczać.

Znał głębiej i praktykował tylko tę religię, w której wychowywał go ojciec, kultywujący obyczaje i ceremonie katolickie. Uczestniczył zatem Szymon Szurmiej, w młodości, w świątecznych i niedzielnych mszach świętych w katolickich kościołach w Polsce. Mógł więc powiedzieć, że drogie mu są obie kultury - polska katolicka i żydowska. W wywiadzie prasowym stwierdził Szurmiej wprost: "Mój jest Mickiewicz, mój jest Słowacki, ale także mój jest Perec i mój Szolem Alejchem i Szalom Asz". Wszyscy oni byli bliscy Szurmiejowi, tak samo jak Heine i Szekspir. Nazwisko tego ostatniego podawał w wersji polskiej: Szekspir - nie Shakespeare. Uważał się Szurmiej za Żyda i Polaka. Na pytanie, czy bardziej za Żyda, czy bardziej za Polaka, odpowiadał krótko: jednakowo.

Szymon Szurmiej po powrocie z zesłania w ZSRS trafił do Wrocławia i Opola. W 1951 roku został we Wrocławiu asystentem uznanych reżyserów: Edmunda Wiercińskiego i Wilama Horzycy. Na Dolnym Śląsku wystawił on wówczas "Romea i Julię" oraz "Balladynę". Wtedy to towarzyszka Ludwińska z Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Opolu zarzuciła mu, że nie wystawia sztuk sowieckich. To sprawiło, że udał się do Wrocławia.

Szymon Szurmiej grywał też w filmach, m.in. w "Austerii" Jerzego Kawalerowicza, w "Janosiku" Jerzego Passendorfera i w "Pensji Pani Latter" Stanisława Różewicza. Zarówno w teatrze, jak i w filmie odtwarzał on najczęściej role żydowskich rabinów, karczmarzy, lichwiarzy. Zauważa to Jacek Szczerba w swych wspomnieniach, z których korzystałem ("Gazeta Wyborcza", 17 lipca 2014). Teatr prowadził wraz z żoną, Gołdą Tencer. Grano z rzadka w języku hebrajskim, z reguły przedstawienia były w jidysz, używanym przez większość polskich Żydów przed niemieckim Holokaustem. Grywano również w języku polskim. Kilka lat po naszym poznaniu spotkałem oboje państwa Szurmiejów w warszawskim Teatrze Wielkim, gdzie byłem z żoną. Podszedłem do nich i powiedziałem do Szymona Szurmieja: "Jest Pan chyba ostatnim, który tak w Teatrze Żydowskim jidysz eksponuje". Jego żona, która nieprzychylnie patrzyła na bliską znajomość męża ze mną, odrzekła słowami, które mnie zaskoczyły: "Ta dziwna persona zapomniała o mnie". Przeprosiłem, że użyłem liczby pojedynczej.

Szymon Szurmiej był w Sejmie w latach 1985-1989 PZPR-owskim posłem i wiceprzewodniczącym komisji kultury. W wyborach 1989 roku nie uzyskał mandatu, a w następnych wyborach, kandydując z ramienia SLD-Unii Pracy, nie zdobył mandatu senatora. Od lat był już m.in. dyrektorem Państwowego Teatru Żydowskiego w Warszawie - jedynego takiego teatru w Europie. Przewodniczył on również Zarządowi Głównemu Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce. Poznałem go w Sejmie PRL w 1985 roku. Podjął on wówczas inicjatywę powołania ogólnokrajowego Towarzystwa Polska-Izrael. Tysiąc lat wspólnych dziejów Polaków i Żydów z jednej strony, z drugiej zaś zerwanie przez PRL stosunków dyplomatycznych z Państwem Izrael, żeby przypodobać się Moskwie - to dwa niebagatelne argumenty, które sprawiły, że wraz z Szurmiejem stałem się współzałożycielem tej organizacji.

W ubiegłym roku prosiłem go o kopię deklaracji założycielskiej z naszymi podpisami. Odpowiedział, że i on poszukuje dokumentów założycielskich Towarzystwa Polska-Izrael; nie wie, co z nimi uczyniły późniejsze zarządy. Pamiętał jednak, że układaliśmy obaj ten dokument i zbieraliśmy podpisy w Sejmie, zwołanym 23 grudnia 1985 roku, w wigilię Wigilii Bożego Narodzenia. Był pewny, że zbieraliśmy podpisy 22 grudnia, w przeddzień obrad plenarnych.

Natomiast 23 grudnia Sejm przerwał posiedzenie i - jak wynika ze stenogramu sejmowego - zakończył obrady o godz. 14:25. Istniała bowiem obawa, iż lada chwila większość posłów, w większości przecież członków PZPR, umknie z Sejmu, by zdążyć na Wigilię Bożego Narodzenia, aby spędzić ją z rodzinami, często w odległych rejonach Polski. Religijność, katolicyzm, ze względów politycznych nie ujawniany wcześniej, wziął w tym szczególnym okresie górę, wystraszył komunistycznych władców PRL.

Po zakończeniu przyspieszonego posiedzenia Sejmu, 23 grudnia 1985 roku, wstąpiłem w Warszawie na modlitwę do kościoła Świętego Krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Dostrzegłem wówczas w kościele medytującego Szymona Szurmieja. Wyszliśmy ze świątyni razem. W drodze rozmawialiśmy o przedpołudniowych obradach Sejmu. Zapamiętałem jego słowa, gdy powiedział: "Cóż, najważniejsze, że posłowie zdążą do rodzin na Wigilię i na pasterkę". Rozstaliśmy się niebawem; Szymon Szurmiej poszedł do swojego teatru, ja udałem się na Dworzec Centralny, do pociągu odjeżdżającego do Lublina. Zanim się rozstaliśmy, Szymon Szurmiej sformułował pytanie, które mnie zaskoczyło, mówiąc do mnie: "Ciekawe, kto z członków Politbiura KC PZPR pozwolił wicemarszałkowi sejmu Jerzemu Ozdowskiemu zamknąć posiedzenie?". Czy może była to samodzielna inicjatywa Jerzego Ozdowskiego - jakby nie było, spoza PZPR - tego zapewne się nie dowiemy.

Pamiętam Szymona Szurmieja także z procesu, jaki wytoczył mi w 1993 roku Jerzy Urban, wydawca rynsztokowego tygodnika "Nie", w stanie wojennym rzecznik gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Krytykowałem Urbana niejednokrotnie z trybuny sejmowej, proces jednak wytoczył mi za nazwanie go w programie telewizyjnym "Goebbelsem stanu wojennego". W lubelskim sądzie na świadka oskarżenia powołany został między innymi Szymon Szurmiej. W czasie rozprawy sprawiał wrażenie wyraźnie zakłopotanego. Oświadczył, ku uciesze zebranej publiczności, że "lubi Jurka, ale Bendera również". Proces ciągnął się lat trzynaście w sądach lubelskich i w Sądzie Najwyższym w Warszawie, zanim ten ostatni wydał ostateczny wyrok mnie uniewinniający.

Rok czy dwa po procesie Szurmiej, stojący w Warszawie na przystanku, dostrzegł mnie jadącego tramwajem. Wsiadł żeby się przywitać. W czasie rozmowy publicznie krytykował Jerzego Urbana. Uzyskał brawa od współpasażerów.

Dora Kacnelson, "Żydówka Wielkiej Polski", jak sama się określała, 20 listopada 2002 roku w Klubie Inteligencji Katolickiej w Lublinie została zapytana o Bruno Schulza z Drohobycza, gdzie w czasach ZSRS zamieszkiwała. Odpowiedziała, że Bruno Schulz był religijnym Żydem, ale jako nauczyciel w szkole państwowej przed pierwszą lekcją w danym dniu wzywał uczniów do modlitwy, oczywiście katolickiej. Co do Szurmieja stwierdziła: "Jest on Żydem i Polakiem, tak jak ja jestem polską Żydówką. Stwórca jemu dał możliwość dotrzeć do Nowego Testamentu, ja pozostałam przy starotestamentowej Torze". Oboje, Dora Kacnelson i Szymon Szurmiej, mieli pogrzeby zgodne z tradycją religii mojżeszowej. Szymon Szurmiej 24 lipca 2014 roku został pochowany w Alei Zasłużonych na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach. Sziwa żydowska poświęcona jego pamięci rozpoczęła się tegoż dnia o godzinie 15.00 w Teatrze Żydowskim, który istnieje do dziś dzięki niemu i jego żonie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji