Artykuły

W sprawie edukacji teatralnej

Redakcję odwiedzili goście z Brazylii. Przemierzyli Atlantyk zwabieni sławą sztuki polskiej. Chcieli zobaczyć z bliska polski teatr, polski plakat, poznać polskie doświadczenia z upowszechnianiem kultury. Sporo się o tym na świecie mówi - usłyszeliśmy. - Jeżeli więc prawdą jest to, o czym piszą sprawozdawcy i dziennikarze, kraj wasz stanowi zjawisko fenomenalne. Macie bowiem nie tylko sukcesy twórców, nie tylko troskliwy mecenat, ale i wykształconych odbiorców, wrażliwych na to wszystko, co gdzie indziej budzi zainteresowanie nielicznej elity. Wasze widownie teatralne, czytelnicy waszych książek, tłumy odwiedzające wystawy - wszystko to budzi nie tylko szacunek, ale i zazdrość. Co zrobiliście - pytali - żeby odbiorcę tego wszystkiego nauczyć?

Pochwały znosiliśmy cierpliwie. Dopiero pytanie końcowe wzbudziło niepokój. Opowiedziano nam bowiem przy okazji, jakie zadania w dziedzinie kształcenia artystycznego bierze na siebie dzisiaj szkoła brazylijska. O nowych programach szkolnych, o potrzebie kształcenia kadr, które te programy będą realizować w szkole, o ważności, jaką dla ogólnej edukacji społecznej mają przedmioty zapoznające młodzież ze sztuką, z jej historią i jej obliczem dzisiejszym.

Nic to dla nas nowego, dobrze te sprawy znamy z własnego podwórka, postulaty takie od lat są zgłaszane. Właśnie: postulaty. Mówiliśmy wiec trochę o akcjach upowszechniających teatr w różnych środowiskach społecznych, o przedstawieniach dla młodzieży, o prelekcjach organizowanych przez nauczycieli-polonistów. Ale mówiliśmy o tym w sposób ogólny, pobieżny, byle szybciej zmienić temat. Nim okazałoby się, że to, co z perspektywy dalekiej wydaje się tak frapujące, tu, na miejscu jest często dziełem przypadku. Że to, co sprawić może wrażenie planowej edukacji teatralnej, jest wielką, bezplanową improwizacją. Że w szkole na sprawy teatru i na naukę wiedzy o teatrze brak po prostu miejsca. Chyba, że znajdzie się nauczyciel, dla którego dziedzina ta jest jego prywatnym, osobistym hobby. I który - przez nikogo do tego nie zachęcany, znikąd nie otrzymując pomocy - sam się czegoś nauczył.

Zamilkliśmy wstydliwie, ponieważ rozmówcy nasi trafili mimo woli w nasze najsłabsze miejsce. Szkoła? Ani programy, ani podręczniki, ani przygotowanie nauczycieli-polonistów nie przewidują możliwości przekazywania młodzieży podstaw wiedzy o teatrze. Owszem, mówi się o dramacie romantycznym. Ale jaki był jego związek z teatrem, czym się staje ta literatura dramatyczna na scenie współczesnej, na czym polega i na czym polegać musi jej dzisiejsza interpretacja teatralna - o tym szkoła milczy. Musi milczeć. Owszem, mówi się o Wyspiańskim. Ale czym był teatr Wyspiańskiego, jaki ma z tym związek Craig, co oznacza pojęcie Wielkiej Reformy - tym na lekcjach nikt się nie zajmuje. Nie może się zajmować.

Nawet gdyby był na to czas i nawet gdyby tego wymagały programy. Po prostu polonista niewiele o tym wszystkim wie. Nie ma podręczników, z których mógłby korzystać uczeń, i nie ma podręczników, z których mógłby korzystać student polonistyki nim zostanie nauczycielem. To wszystko, bez czego niezrozumiała musi się wydać historia teatru w Polsce i tego teatru dzień dzisiejszy, jest poza obrębem zainteresowania szkoły i poza możliwością nauczania w szkole. Nie może być inaczej, skoro takich przedmiotów jak historia teatru, jak podstawy wiedzy o teatrze nie ma na żadnej wyższej uczelni (jeżeli nie liczyć szkół teatralnych, przygotowujących wszakże do zupełnie innego zawodu). Nie może być inaczej, skoro nie ma w Polsce na dobrą sprawę kadry wykładowców wyższych uczelni, którzy mogliby się podjąć nauczania takich przedmiotów. I skoro nie ma ani jednego wydziału, katedry czy zakładu uniwersyteckiego, które w sposób pełny i samodzielny mogłyby się zająć kształceniem kadry teatrologów.

Chałupniczym sposobem uruchamia się takie placówki przy niektórych wydziałach polonistycznych, prowadzące zajęcia dodatkowe dla nielicznej garstki studentów filologii, przygotowujące przyszłych absolwentów do napisania prac magisterskich z tej dziedziny. Bez wszakże systematycznych wykładów, bez możliwości zapewnienia pełnej wiedzy w zakresie interesującego nas przedmiotu, bez możliwości studiowania dyscyplin pomocniczych. I - co najważniejsze - bez perspektywy wychowania w szybkim czasie wykwalifikowanych specjalistów z tej dziedziny. Owszem, mogłaby się tym zająć jedna osoba w Polsce. Ale ona właśnie nie ma żadnego kontaktu z uniwersytetem. Znając uczniów Zbigniewa Raszewskiego wychowanych przez niego w warunkach bez mała konspiracyjnych, można mieć pewność, że potrafiłby zorganizować polską teatrologię uniwersytecką.

Ma zacząć działać przy Wydziale Reżyserskim PWST sekcja literacka, która - bez ambicji konkurowania z nieistniejącą teatrologią - zamierza kształcić fachowców dla prasy, dla pionów literackich w teatrach i może również dla administracji. Nie jest to żadne rozwiązanie dla sprawy nas interesującej. Do szkoły nikt stąd nie trafi.

Pisaliśmy parokrotnie o konieczności powołania wreszcie w Polsce teatrologii uniwersyteckiej z prawdziwego zdarzenia. W tej chwili widać, że nie wolno z tą sprawą dłużej zwlekać. Spory kompetencyjne i ambicjonalne odłożyć wypada wreszcie na bok. Potrzeba społeczna czyni z tego problemu sprawę pierwszorzędnej wagi naszego życia teatralnego. Jeżeli zaczniemy działać dzisiaj, osiągniemy pierwsze widoczne efekty za lat dziesięć. Odwlekając rozwiązanie odkładamy możliwość naprawy naszych zaniedbań w dziedzinie edukacji teatralnej ad calendas Graecas. Chyba nie stać nas na to.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji