Artykuły

Różewicz bez cudzysłowu

Teatr im. Jaracza w Łodzi: AKT PRZERYWANY Tadeusza Różewicza. Adaptacja i reżyseria: Piotr Piaskowski, scenografia: Daniel Mróz, muzyka: Edward Pałłasz, kompozycja pantomimiczna: Leon Górecki. Premiera 30 kwietnia 1971 r.

"To jest scenariusz sztuki. Z tego trzeba zrobić sztukę." Zdanie to, wypowiedziane przez Różewicza, powtarzał Piotr Piaskowski przy różnych okazjach, widząc w nim zapewne coś więcej niż tylko upełnomocnienie reżysera do manipulacji teatralnych z tekstem. Dodał przecież: "Czas, już, aby dramaturg stał się jednym z równorzędnych współtwórców przedstawienia." Powiada: Różewicz jest jednym z pierwszych, którzy to zrozumieli. Jednym z pierwszych dramatopisarzy. Chciałbym bowiem, aby idąc w trop za myślą pisarza zrobić ze słów umieszczonych na kartce papieru teatr, który będzie żył na scenie. I który nie będzie tylko ilustracją literatury, ornamentem, "wierną" lub "niewierną" kopią tekstu. Sam autor tego zrobić już dziś nie jest w stanie.

Zdanie to można by uznać za jeszcze jedno pobożne życzenie, albo za jeszcze jedną figurę retoryczną w trwającej od śmiesznie długiego czasu rozmowie na temat miejsca literatury w teatrze, gdyby nie argument w końcu najbardziej przekonywający i uczciwy: przedstawienie "Aktu przerywanego" Różewicza, podpisane przez Piaskowskiego, który ze scenariuszo-eseju zrobił teatr. Nie jako jedyny reżyser. Próbowało już kilku, którzy jednak po prostu ozdabiali tekst mniej lub bardziej efektownymi ornamentami teatralnymi, służącymi ilustracji, albo dystansowali się od autora przy pomocy ironicznego grymasu, albo robili z tego kabaret, z mruganiem do widowni i z figlami dekoracyjno-inscenizacyjnymi. Robiono to nie bez racji: jest to przecież w końcu traktat żartobliwy, który z biegiem lat ma coraz mniej cech manifestu pisanego z goryczą i poczuciem bezradności, choć wiemy, że dowcipy kabaretowe na temat teatru Różewicza i kłopotów dramaturgii współczesnej już nawet w Radomsku nie będą nikogo bawiły. Ani będzie z nich cokolwiek wynikało.

Piaskowski i Kajzar to ostatni nasi reżyserzy, którzy "Akt przerywany" traktują poważnie. I potrafią się tym tekstem nie tylko bawić. Kajzar przedstawieniem w STSie widza dręczy i drażni, odsłaniając codzienność i prymitywność zarówno kulis teatralnych jak kłopotów autora. Piaskowski z ufnością zbudował ponad tekstem Różewicza "pełny" teatr widowiskowy, w którym skonsternowanej publiczności pokazuje z miną poważną, jakie kłopoty ma w przerażająco elastycznym teatrze dzisiejszym autor, który chce powiedzieć najprostsze rzeczy.

Niby w obu wypadkach chodzi o to samo. Ale zderzenie eleganckiej, wyrafinowanej formy teatralnej, jaką kusi widza Piaskowski wspólnie z Danielem Mrozem - z prostymi pytaniami pisarza, który wie, że scena będzie posłuszna każdemu jego skinieniu, i który właśnie dlatego nic nie ma do powiedzenia i nic powiedzieć nie może, znaczy o wiele więcej niż kontestacyjne prowokacje Kajzara. Oto dramat współczesnego teatru, dla którego nie ma rozwiązania: im więcej nam będzie wolno w sferze rozwiązań technicznych, tym ubożsi staniemy się na piętrze prostych myśli. Piaskowski nie drwi już z Różewicza. Przyznaje mu rację - i drwi z teatru, który tak jest sam sobą zajęty, że nawet nie zauważa nieobecności pisarza.

Świetne technicznie i mądre przedstawienie. Szkoda doprawdy, że nie zdążyło na festiwal wrocławski, gdzie byłoby jednym z bardziej znaczących głosów na temat stanu teatru w Polsce. I na temat sztuki aktorskiej - do czego prowokuje kreacja Ewy Mirowskiej jako Czerstwej Kobiety, jedna z kilku udanych ról w tym spektaklu, pokazującym Różewicza bez cudzysłowu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji