Artykuły

Kalisz po raz trzeci

1.

Sporo się tego roku w Kaliszu zmieniło. Kto inny jest gospodarzem teatru, odmienne są założenia festiwalu, odmłodziła się widownia. W mieście widać było kibiców, którzy choć nie zaglądali do teatru na przedstawienia festiwalowe, interesowali się przecież przebiegiem konkursu. Lokalny patriotyzm odzywał się w pytaniu: jak nasi?

Miasto wie, że ma teatr, który w ciągu jednego sezonu stał się głośny, modny, odwiedzany. Sukces, jaki odniosła dyrekcja Cywińskiej w opinii ogólnopolskiej, nie pozostał bez echa także tu, na miejscu. Na nowy teatr kaliski, na teatr młodych, nie patrzy się już jak na raroga. Stał się faktem przez większość zaakceptowanym. Na giełdzie ogólnokrajowej (gdzie teatr kaliski zdobył miano największej rewelacji sezonu) i w samym mieście. Zmiany powitane zostały, jak się zdaje, z ulgą. Że wreszcie coś się w naszym ustabilizowanym życiu teatralnym stało. I powitane zostały z nadzieją. Że nie będzie to może jednosezonowa efemeryda, że nie tylko rozsiany stąd zostanie niepokój na cały kraj, ale i że coś trwałego z tego wyrośnie. Nie tylko przedstawienia, ale po prostu teatr, który będzie chciał i potrafi rozmawiać ze swoją widownią o sprawach istotnych, rozumnie, jasnym i zrozumiałym językiem.

Czy tak się stanie - zobaczymy. Nie wyszliśmy na razie poza obręb pierwszych zapowiedzi, pierwszych prób, przez życie jeszcze nie zweryfikowanych. Ale cokolwiek będzie dalej, dziś można już powiedzieć, że tegoroczne Kaliskie Spotkania Teatralne, zorganizowane w mieście, które ma nową ekipę teatralną, zamykają pierwszy etap batalii o teatr młodych. Ma on tu swoją pierwszą scenę, na której sprawdzić będzie można w najbliższych latach, czy pokolenie to stać na coś więcej niż tylko spektakle.

Historia posiada bowiem swoją znaczącą pointę. Przecież właśnie w Kaliszu, w czasie festiwalu sprzed dwóch lat, zauważono istnienie grupy młodych reżyserów, których łączyło wówczas coś więcej niż wspólnie odbyte studia, przynależność do jednej generacji i ambicja znaczącej obecności w życiu teatralnym. Działając w rozproszeniu, na różnych scenach i w różnych środowiskach, nie złączeni żadnymi więzami formalnymi, nie reprezentując żadnej jednorodnej doktryny artystycznej, często nawet skłóceni czy przynajmniej "niedogadani" ideowo - stworzyli przecież przedstawienia, które miały wiele cech wspólnych. Dobrych i złych, obiecujących i budzących niepokój. Prace te zwracały uwagę agresywną próbą teatralnego reinterpretowania literatury współczesnej i klasycznej, którą ci młodzi chcieli czytać i rozumieć po swojemu. Dojrzałością warsztatu inscenizacyjnego. Brakami doświadczenia reżyserskiego, co powodowało odsunięcie na plan dalszy aktora zdominowanego przez "pomysł". Olśnieniem efektem teatralnym, inscenizacyjnym, nie zawsze wspartym spójnym wartościowaniem myślowym. Mówiliśmy, że budują inny teatr (choć były to na razie tylko przedstawienia) niż ten, który tworzą na scenie ich starsi koledzy, o innej biografii pokoleniowej i artystycznej, o innych doświadczeniach. Nazwaliśmy ich "młodymi, zdolnymi".

Wkrótce okazało się, że było to nieprecyzyjne i mylące. Mogłoby bowiem sugerować, że stanowią grupę. Że mają do zaproponowania jakiś własny model teatru, że mają program i znają cel, do jakiego chcą zmierzać. Że idą do tego celu razem, w zwartym szyku. To oczywiście nieprawda. Sami zresztą temu zaprzeczają. Zwłaszcza od czasu kolejnej konfrontacji, jaką były ubiegłoroczne Kaliskie Spotkania Teatralne, w których udział brały nowe, inne przedstawienia tych samych reżyserów: Grzegorzewskiego, Prusa, Kordzińskiego. Więcej tu było rozwarstwień wewnątrz jednego pokolenia niż różnic między nimi a kimkolwiek z poprzedniej czy jeszcze starszej generacji. Ujawniło się ostre rozejście cech indywidualnych, wobec których śmiesznie brzmiałoby użycie jakichkolwiek wspólnych etykietek czy formuł uogólniających. Zwłaszcza, że "młodzi" żwawo i energicznie się rozmnożyli. To już nie tylko trzej wymienieni oraz Kajzar i Piaskowski, którzy przez dwa najbardziej gorące lata do Kalisza ze swoimi przedstawieniami nie przyjeżdżali. Nazwisk byłoby na tej liście kilkanaście, może więcej. Młodzi są wszędzie, prawie w każdym z teatrów. Robią dużo przedstawień: lepszych, gorszych i wręcz żałosnych. Pracują na własny rachunek, nie chcą, by kogokolwiek z nich obciążać sukcesami czy porażkami innych.

Wszystko zakończyło się więc naturalnym finałem: wszedł do teatru i zadomowił się w nim nowy rocznik reżyserów, który przestał już być dzisiaj jakąkolwiek osobliwością. Młody teatr wyszedł z getta. Spowszedniał i ustatkował się. Zatarł się podział na "młodych" i "niemłodych", którego miejsce zająć musiał podział na zdolnych i na miernoty, na twórców i hohsztaplerów, na żywych, obdarzonych rzeczywistym talentem artystów i niezdarnych rzemieślników - niezależnie od wieku, od daty uzyskania dyplomu, od deklaracji formalnych.

2.

Sporo się więc w ciągu tych trzech lat zmieniło w samym teatrze. Młodzi przestali być młodymi. Zatarły się granice pokoleniowe. To, co kiedyś było odkryciem, zaczęło budzić już tylko zniecierpliwienie. Bo z przyzwyczajenia i rozpędu mówiło się ciągle jeszcze - także tego roku! - o osobliwych środkach formalnych używanych przez młodych, o ciekawej artykulacji teatralnej, o używanym przez nich, podobno innym, języku artystycznym. Jakby to byli debiutanci, jakby dziwić i zastanawiać mogła dojrzałość realizacyjna, sprawność warsztatu, jakby ciągle jeszcze ważniejsze było to, że mówią efektownie, kwieciście, ładnie, a nie to, co owym sprawnie opanowanym językiem mają do powiedzenia. Może to i ciekawe, ale dosyć już dziś jałowe. I w swoim minimalizmie wymagań jakby trochę obraźliwe. Jest w tym rodzaj satysfakcji, że ktoś siedzi ciągle jeszcze jak uczeń w wydzielonych ławkach. Ławkach prymusów czy oślich ławkach - to już obojętne. Na pewno z boku.

Właśnie tegoroczne Kaliskie Spotkania Teatralne - wraz z doświadczeniami całego sezonu na scenach krajowych - pokazały, jak bezzasadne, jak nie tylko mylące, ale wręcz szkodliwe jest utrzymywanie tego rodzaju podziałów. Organizatorzy programujący ostatni festiwal kaliski, a więc przede wszystkim młode kierownictwo teatru kaliskiego, podjęło przecież próbę przeprowadzenia ostatecznej konfrontacji.

To, co było przez dwa lata najczęściej dziełem przypadku, stać się miało zasadą. Pokazane miały być w Kaliszu przedstawienia młodych. Zaprasza się nie teatry, ale określone przedstawienia. Uczestniczą nie zespoły tradycyjnie przyjeżdżające do Kalisza, ale spektakle wybrane świadomie i z rozmysłem. Obok młodych - obecni są także reżyserzy reprezentujący starsze roczniki. Obok Króla Mięsopusta Rościszewskiego, tegorocznego absolwenta, grany jest Król Mięsopust Tadeusza Minca. Braun pokazuje swojego lubelskiego Brylla (Kto ty jesteś). W konfrontacjach teatralnych uczestniczą trzy zespoły studenckie: wrocławski "Kalambur" (W rytmie słońca), krakowski Teatr STU (Spadanie), poznański teatrzyk Ósmego dnia (Wprowadzenie do...). A obok tego główni bohaterowie: Prus (Szewcy), Kajzar (Król Edyp), Grzegorzewski (Czajka), Kordziński (Kordian), Cywińska (Noce i dnie).

Jak widać, mieszanka bardzo osobliwa. Wielokierunkowa próba sił. Amatorzy i teatr zawodowy, wielokrotni laureaci spotkań kaliskich i debiutanci, teatry reprezentujące skromne ośrodki powiatowe (Kalisz, Toruń) i silne teatry łódzkie, niedawni "młodzi, zdolni" i reżyserzy starszego pokolenia. A wszystko nazwano - bardzo na kredyt - teatrem poszukującym. Tak, jakby istniała w Polsce wydzielona enklawa "innej" sztuki teatru, ambitniejszej, trawionej niepokojem poszukiwań, skłóconej z całą resztą, banalną i przeżartą rutyną akademicką. Bez Swinarskiego, Jarockiego, Grotowskiego, Tomaszewskiego, Krasowskich, Hanuszkiewicza, Grudy, Okopińskiego (gdy ma u swego boku Hebanowskiego), Maciejowskiego, Szajny, bez Korzeniewskiego i Dejmka...

Jest to oczywiście niezręczność sformułowania, z czego nic jeszcze nie wynika. Poza oczywistym wnioskiem, że w teatrze polskim u progu lat siedemdziesiątych jakiekolwiek podziały oparte na danych z metryki czy przyjmujące za punkt wyjścia czyjekolwiek nabożne życzenia nie mają najmniejszego sensu. Przynajmniej wtedy, gdy mowa jest o dziełach dorosłych; i gdy przyjmie się za oczywiste, że do różnych kategorii sztuki scenicznej należy działalność zespołów zawodowych i amatorskich, żyjących w zupełnie innej rzeczywistości organizacyjnej i modelowej, choć zmierzających często do jednego celu. Tyle, że różnymi drogami.

Teatr poszukujący... Szło zapewne o co innego. O pokazanie, jak hasło wywoławcze "poszukiwania" bywa realizowane, jakie są losy po kilku latach zespołów, a najczęściej po prostu reżyserów, którzy kiedyś złożyli swoimi przedstawieniami zobowiązujące obietnice. I szło pewnie o to, by zbierając w jednym miejscu, podczas jednego festiwalu tak różne przedstawienia stworzyć okazję do postawienia wreszcie pytania: czy jest jakaś osobliwa cecha wyróżniająca teatr młody - czy jej nie ma. Spotkanie kaliskie miało więc w tym roku charakter weryfikacyjny. Miało sprawdzić pewne legendy. A może nawet te legendy zdemistyfikować.

Zdaje się, że zamiar się powiódł. Te dziesięć dni w maju roku 1971 nie tylko pokazały raz jeszcze, jak różne są przedstawienia i jak różne są skale talentów "młodych", ale także, jak zmienia się wartościowanie ich prac artystycznych, gdy zostają wyprowadzone z getta pokoleniowego. Nie trzeba w tym celu robić zbyt odległych zestawień. Choć i to byłoby pouczające. Gdyby zająć się porównywaniem przedstawień robionych wedle podobnego klucza, ale o różnym ciężarze gatunkowym, więc Szewców Prusa i Szewców Jarockiego, więc Kordiana Kordzińskiego i Biesów Wajdy, więc Czajki Grzegorzewskiego i Rzeczy ludzkiej Skuszanki - okazałoby się, że nic osobliwego, zastrzeżonego jedynie dla reżyserów legitymujących się znaczkiem firmowym "młodych" w spektaklach kaliskich nie było, że podobne próby, często uwieńczone bardziej niewątpliwymi sukcesami, precyzyjniej i sprawniej realizowane, podejmują i inni. Kazałoby to zrewidować zasadność kaliskiego podziału na sztukę "poszukującą" i "inną". Ale i drugi wyróżnik - tym razem pokoleniowy - wydać się musi zawodny. Tu wystarczą same przedstawienia spotkań kaliskich. Król Mięsopust Rościszewskiego nie dlatego rozsypał się na festiwalu, że reżyser był debiutantem, ale dlatego, że zespół nie potrafił na obcej scenie i po dłuższej przerwie w graniu przedstawienia utrzymać dawnej świeżości improwizacji amatorskiej. Nie dlatego bez wrażenia przeszło przedstawienie Króla Mięsopusta Minca, że reżyser należy do średniej generacji, ale dlatego, że tragifarsa Rymkiewicza nie jest jednak najprzedniejszym materiałem dla pełnego, z powagą i rozmachem inscenizacyjnym zrealizowanego widowiska teatralnego. Nie dlatego Prus odniósł sukces swoimi Szewcami, że czytał Witkacego podobnie jak przed rokiem Brechta, ale dlatego, że nie uwierzył w nadrealistyczny rodowód tej sztuki. I dlatego po prostu, że ma talent. Porażka Brauna z Kto ty jesteś Brylla - pustym, manierycznym, nic nie mającym do powiedzenia przedstawieniem - także tylko przez samego twórcę była zawiniona; i szukanie jakichkolwiek innych powodów musi się wydać śmieszne. Jak i brak nagród dla Króla Edypa Kajzara czy dla Nocy i dni Cywińskiej.

Zamiar więc organizatorów się powiódł. Podniosła się, dzięki eliminacji przedstawień przypadkowych, ranga i temperatura festiwalu kaliskiego, na którym w tym roku nawet porażka coś znaczyły, nie były po prostu skutkiem budzącej zażenowanie nieporadności. Ale nie to było najważniejsze. Znacznie istotniejsze okazały się wnioski płynące z podjętej tu konfrontacji. Te mają bowiem nie tylko lokalne znaczenie. Okazało się, że teatr dawnych młodych dojrzał i wydoroślał, że nie potrzebuje - wtedy, gdy rodzą się w nim przedstawienia o walorach niewątpliwych - żadnych dodatkowych podpórek, znaczków firmowych czy odrębnych klasyfikacji. Broni się sam.

3.

Byłoby jednak zbyt piękne, gdyby tylko taki wniosek nasuwał się po tegorocznych Kaliskich Spotkaniach Teatralnych. Teatr młodych dorósł, to prawda. Firma została zwinięta. Pozostali wszakże na placu boju jego epigoni (nie w Kaliszu ich dzieła oglądaliśmy), którzy nic wprawdzie nie mają wspólnego ze swoimi uznanymi już kolegami, ale chętnie korzystają z dróg przez nich przetartych i z życzliwej aury, otaczającej wejście tamtych do teatru. Zauważyli, jak przydatny może być ów kostium. Tamci - nie dlatego, że młodzi, ale dlatego że utalentowani - szybko zdobyli uznanie i zrobili karierę. Należała im się. Byli potrzebni, umieli pracować, potrafili wykorzystać daną im szansę, odnosili niefałszowane sukcesy. Następni, epigoni, chcieliby tego samego. Próbują więc uruchamiać podobne mechanizmy. Przypominają na każdym kroku, że i oni są młodzi, że i oni są zdolni, że występują pod tym samym szyldem i że o to samo im chodzi. Tymczasem - poza deklaracjami - nic albo niewiele mają do powiedzenia. Robią w teatrze rzeczy nieudane, niekiedy w swej agresywnie manifestowanej bezczelności wręcz groźne, próbujące kopiować maniery i chwyty swych poprzedników, naprawdę zdolnych, pod przebraniem cudzego imienia kryjąc pustkę i nieporadność własnych prac. Gdy to nie pomaga - wydobywają transparenty, na których wypisane są hasła o pokoleniu zbuntowanym, gardzącym starzyzną teatralną. Pasażerowie na gapę, przed którymi trzeba dziś ostrzegać. Bez wymieniania nazwisk na razie. Może się opamiętają.

Teatr młodych dorósł i opuścił wydzielone ławki. Zakończył się w ten sposób pierwszy etap tej trzyletniej, szybko przebytej historii. Co jednak dalej? Sporo się zmieniło wskutek tego w życiu codziennym teatru polskiego, przybyły nowe nazwiska, trwa wyścig ambicji, rodzą się od czasu do czasu przedstawienia zasługujące na miano sztuki. Ale czy to nie za mało? Czy ów niespokojny ferment, jaki zaczął się trzy lata temu ma dać tylko takie rezultaty? Czy rzecz skończy się na pojawieniu się kilku nowych reżyserów, a z całego ruchu narodzi się jeden tylko teatr młodych, o niezupełnie pewnej na razie przyszłości? Nic więcej?

Jeżeli niedawni bohaterowie myślą nie tylko o osobistej karierze, jeżeli chodzi im nie tylko o to, aby w krótkim czasie zrobić możliwie dużo głośnych przedstawień, które staną się legitymacją solidnej firmy, jeżeli chcą mieć naprawdę swój odpowiedzialny udział w życiu teatralnym kraju - to będą musieli wziąć na swoje barki także i inne jeszcze obowiązki. Przygotować sobie - wraz z aktorami, z którymi muszą znaleźć wspólny język - własne warsztaty pracy. Muszą współkształtować organizację życia teatralnego. Zaproponować i realizować własny model teatru, w którym będą się liczyły nie tylko przedstawienia. Ich przedstawienia, choćby najbardziej udane. Jak na razie nie widać, żeby mieli do tego serce. A na to nie ma rady: krzyż ów trzeba i samemu ponosić. Inaczej bowiem może okazać się po latach, iż góra z krzykiem urodziła mysz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji