Artykuły

Incydent

W chwili, gdy numer Teatru dotrze do czytelników, będzie już zapewne po burzy. Wszystko zostanie już chyba wyjaśnione: i to, dlaczego Jacek Stwora napisał pełen ślepego wzburzenia artykuł szkalujący działalność Starego Teatru i jego dyrektora, i to, co tak bardzo poruszyło część zespołu aktorskiego tego teatru w Krakowie, i to, dlaczego właśnie na łamach Polityki, drukującej do niedawna eseje Konstantego Puzyny znalazł się tekst tak nieodpowiedzialny i nieprzemyślany, i to nawet, kim są zaszyfrowani pod literkami aktorzy, których dyrektor ośmielił się zwolnić - i w obronie których stanął publicznie publicysta krakowski. Niemiło będzie wtedy wspominać ów zawstydzający incydent krakowski, za który zapewne sama redakcja Polityki jest najmniej odpowiedzialna. Prawdopodobnie zabrakło po prostu w zespole osoby, która zdawałaby sobie sprawę, w co pismo zostało wplątane. Dlatego też nie opisujemy całej sprawy, chyba już zamkniętej, ani nie wyjaśniamy ukrytych (ale łatwych do ujawnienia) mechanizmów, jakie zrodziły te nieprzyjemną aferę, kilkupiętrową, która mogła mieć najfatalniejsze z możliwych do przewidzenia skutków: obalenie dyrektora broniącego praw kierowanej przez siebie instytucji do bycia sprawną i żywą placówką artystyczną.

Nie wchodźmy w szczegóły, nie szukajmy winnych ani sprawiedliwych, nie rozgrzebujmy racji każdej ze stron. Poprzestańmy na sprawie, którą wolno nazwać problemem ogólnym. Oto Jacek Stwora miesza z błotem Jana Pawła Gawlika za to, że ten dał kilka wymówień aktorom, że załatwił emerytury, że zapewnił teatrowi współpracę z kilkoma wybitnymi reżyserami polskimi spoza Krakowa. Czytelnik prasy niedzielnej mógłby w tym miejscu ze zdumieniem przetrzeć oczy. Bo oto w tym samym tygodniu Ignacy Gogolewski zapytywał w Życiu Warszawy: "Ustalmy, czy teatr ma być instytucją charytatywną czy ośrodkiem polskiej myśli teatralnej ?" Błaga o wiązkę "dynamitu, który zburzyłby te mdłą stabilizację, a na jej miejsce powołał do życia parę ambitnych scen". Każe zastanowić się: "Czy mamy być cisi i spokojni, jak woda w misce, czy też niech się coś tam gdzieś gotuje, u diabła, bo przecież jest po temu pora wiosenna!"

Publicysta krakowski napisał rzecz nieprzemyślaną, po wydrukowaniu której większość dyrektorów teatru w Polsce mogłaby zwątpić we własną uczciwość i w sens prowadzonej przez siebie pracy. Prawie każdy z nich przeprowadził bowiem jakieś zmiany w zespole. Prawie każdy z nich kogoś zwalniał, komuś załatwiał emeryturę, kogoś nowego (może nawet młodego) angażował, komuś spoza zespołu powierzał reżyserię. Czy taka działalność może być uznana za szkodliwą, a teatr, który podobne operacje przechodzi - czy jest organizmem chorym? Prawie każdy wie, że jest to rzecz nieuchronna - jeżeli chce się w sposób odpowiedzialny pełnić powierzone mu obowiązki. I jeżeli chce się zapewnić swojej scenie możliwość twórczego rozwoju. Dzięki Bogu, nie wszystkie możliwości po temu zostały jeszcze zlikwidowane.

Są to sprawy oczywiste, których w tym miejscu powtarzać nie ma sensu. Niewiele jest - mamy nadzieję - wśród czytelników Teatru osób, które nie dostrzegają absurdalności oskarżeń Jacka Stwory. Zwłaszcza, jeżeli uznać za potrzebną reformę życia teatralnego w Polsce, jeżeli zgodzić się, że zmiana modelu teatralnego jest nieuchronna i konieczna. "Instytucja charytatywna'' - jak pisze Gogolewski - "czy ośrodek polskiej myśli teatralnej?" "Zasiłek bądź emerytura" - czy praca twórcza prawidłowo dobranego zespołu, kształtowanego w trudzie i walce? Sytuacja jest opłakana - pisał kilka miesięcy wcześniej w tej samej Polityce Konstanty Puzyna - nie jest wszakże beznadziejna. "Wymaga jednak rozwagi. I wysiłku. Bo nie odnowimy teatru bez odbudowy aktorstwa. Jest ono w stanie opłakanym. A to grozi tym, że publiczność zacznie z teatru odpływać". Wtedy jakikolwiek teatr, i teatr-biuro, i teatr-instytucja artystyczna straci sens. Sale teatralne będzie można przerobić na magazyny handlowe z wodotryskiem, a aktorów oddać w ręce ludzi z estrady, radia, telewizji i filmu. Tam nie ma zwolnień. I nawet nie ma zespołów.

Tak, ale działanie w założeniu słuszne, sprawiedliwe obierające sobie cele - nie może być nieludzkie wobec tych, których trzeba będzie w efekcie eliminować. Wobec aktorów, którzy będą wędrować z teatru do teatru, dla których może zabraknie miejsca, wobec ludzi, którzy nagle - gdy podniesiona zostanie bariera wymagań - okażą się nieprzydatni, zagrozi im bezrobocie, staną wobec konieczności pracy w innym zawodzie. W jakim zawodzie?

Istotnie: co może zrobić aktor, który odchodzi z teatru? Do jakiej pracy jest przygotowany? Gdzie będzie mógł znaleźć miejsce dla siebie? Dziś przecież nawet małżeństwo nie oznacza dla kobiety pożegnania się ze sceną - choć przecież co roku ktoś młody, po szkole, musi wejść do zespołu, a literatura dramatyczna całego świata ma znikomą ilość ról kobiecych, które - jak w Domu kobiet Nałkowskiej - byłyby szansą dla aktorek mało wykorzystywanych na scenie macierzystej.

Profesja aktora jest czymś, czym dzisiaj każdy zajmuje się do końca. W tym właśnie tkwi zapowiedź wielu późniejszych tragedii. Zawód ten - piękny i pełen blasku, gdy jest się młodym, obiecującym, ładnym - staje się okrutny, gdy młodość przemija, a talent i umiejętności zawodowe nie rekompensują utraconej biologicznie świeżości. Nie ma na to rady, niestety. Nikt na to lekarstwa nie wymyśli, nie zaproponuje środków zastępczych, żadna organizacja społeczna czy twórcza prawa tego - bezwzględnego prawa - nie odmieni. Jedno tylko jest możliwe: nie stwarzać złudzeń tym, którzy tę ciernistą drogę przez teatr dopiero zaczynają. Uczyć już w szkole, że koniec może być smutny i przedwczesny. Nikomu to dramatów nie zaoszczędzi, to prawda, Ale może pozwoli uniknąć nadmiaru rozczarowań.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji