Artykuły

Asesor K.

Bohdan Korzeniewski zaproponował na scenie Teatru Studio nowoczesną i oryginalną wersję opowiadania Mikołaja Gogola pt. Nos. W adaptacji wyeksponował kafkowski model bohatera - małego człowieka, wyobcowanego, zagubionego w obojętnym lub wrogim mu świecie. Utrata nosa staje się tu utratą osobowości, może "utratą twarzy"? W każdym razie człowiekowi, pozbawionemu tego organu, otaczający świat jawi się innym niż dotychczas: obojętny, nieczuły, niechętny, obcy i wrogi. Przy tym u Korzeniewskiego (odwrotnie niż u Gogola) człowiek bez nosa wcale nie dziwi świata, to sam asesor kolegialny Kowalew wpada w kompleks niższości wobec otoczenia. Świat przyjmuje jego stratę obojętnie, on sam natomiast czuje się gorszy, opuszczony, poza nawiasem życia... Podobnie jak Józef K. pozostaje sam ze swoją sprawą, z narastającym przerażeniem wobec obojętności i wrogości otaczającego świata, choć nasz asesor - odwrotnie niż bohater Procesu - sam usiłuje wprawić w ruch machinę sprawiedliwości, która - miast go bronić - odmawia mu wszelkiej pomocy...

Patrząc na zmagania bohatera z losem, nieodparcie nasuwa się pytanie, czy właśnie tekst gogolowski jest stosownym materiałem do prezentacji filozofii autora Zamku? Jest to co prawda Gogol zupełnie inny niż w Martwych duszach czy Rewizorze, nawet nie ten z Płaszcza czy Graczy - może przypomina tylko Pamiętnik szaleńca w zderzeniach absurdalnych sytuacji i niedorzeczności. "Gdzież nie zdarzają się niedorzeczności? - powie sam Gogol - Mimo wszystko jednak, kiedy się człowiek zastanowi, to w tym wszystkim, doprawdy, coś jest. Cokolwiek by się mówiło, to podobne wydarzenia zachodzą na świecie. Rzadko, ale zachodzą..." Inscenizator i adaptator te "niedorzeczności" zagęścił, wyprowadzając je z małej obyczajowości na szeroką arenę uogólnienia. I jak się zdaje - miał do tego prawo. Problem samotności człowieka, wyobcowania z otaczającego, niechętnego mu świata wrogich ludzi i przedmiotów znalazł raz jeszcze oryginalny i współczesny wyraz.

Inscenizacja bowiem rozegrana jest jak gdyby w dwóch planach, w dwóch warstwach logicznych: logiki snu i logiki świata rzeczywistego. Cała pogoń Kowalewa za własnym nosem rozegrana jest na zasadzie swobodnych skojarzeń. Tam jednak, gdzie wkracza aparat władzy - wkracza wraz z nim rzeczywistość. Władza może być tępa i obojętna, jak strażnik, lub dręcząca jak policjanci, przesłuchujący cyrulika - zawsze jednak jest groźna. Mamy zatem pogoń asesora kolegialnego za nosem, który okazuje się wysokim czynownikiem, pogoń na granicy snu i jawy, w rytmie otwierających się i zamykających długich szeregów drzwi, poprzez ulice i cerkwie, salony i urzędy, redakcje i domy publiczne, by odnaleźć czy raczej przebudzić się wreszcie z nosem... na swoim miejscu. Kontrapunktem natomiast dla tej absurdalnej gonitwy staje się szlaban, ze strażnikiem broniącym wejścia do pana oberpolicmajstra, oraz sprawa cyrulika, Iwana Jakowlewicza, zatrzymanego przez policję, gdy usiłował wrzucić go do rzeki... nos pana Kowalewa, znaleziony w chlebie... W opowiadaniu Gogola sprawa nosa rzeczywistego i sprawa nosa - wysokiego urzędnika - są równie realne i równie absurdalne; odkryciem w pewnym sensie Korzeniewskiego jest zastosowanie w jego inscenizacji dwóch poetyk wobec dwóch motywów opowiadania.

Nierealność świata, otaczającego asesora K. podkreśla Korzeniewski m.in. poprzez eksponowanie wciąż tych samych twarzy. Te same aktorki grają damy i dziewczyny lekkich obyczajów, żebraczki i konfidentki, tych samych aktorów dostrzegamy wśród policjantów i sędziów, urzędników i liczonych kawalerów i konfidentów... A równocześnie sceny te są zróżnicowane i pomysłowo rozwiązywane, w czym niemała zasługa znakomitej scenografii Józefa Szajny, scenografii, w której wreszcie zagrał nie tylko kształt czy deformacja postaci, lecz także kolor. Kolorowe, świetnie stylizowane kostiumy wobec prostego, współczesnego garnituru asesora K. podkreślają założenia inscenizacji. Scena w cerkwi przy migotliwych ognikach świec, czy na ulicy w szeregu snujących się par wśród szeleszczących sukien i kolorowych parasolek - to wizje plastyczne o wyjątkowej harmonii kształtu, barwy, ruchu i dźwięku (dobry podkład muzyczny Edwarda Pałłasza). By nagle przejść w ostre czerwienie domu publicznego z ogromnymi lustrami i pufami, ze stertą (czystych!) poduszek - sceny zresztą odważnie i dowcipnie rozegranej przez panie: Niemyską, Hanisz, Bielską, Norowicz, Wawrzoń i Kozłowską...

I znowu trafiamy do urzędu, choć tym razem nie jest to rewir ani gabinet policmajstra, lecz urząd ze snu majora Kowalewa, urząd, w którym jego nos reprezentuje Władzę... Korzeniewski tyle razy brał na warsztat urzędy i carskich czynowników w Śmierci Tariełkina czy w Sprawie, iż trudno się dziwić, że tym razem wykorzystał własne pomysły i doświadczenia, dając raz jeszcze ekstrakt biurokracji, zabiegania, służalczości i donosów przy nieustannym wtórze całej symfonii papierowych szelestów... I znowu zapada biało-czarny szlaban, przypominający, że władza czuwa, policjanci przeprowadzają aresztowanego cyrulika, oberpolicmajster ucieka przed zbyt natrętnym interesantem...

Na wykonawcach znać twardą rękę reżysera. Po raz pierwszy od wielu lat w tym teatrze można mówić o "zespołowym stylu gry", choć cały ensemble miał niełatwe zadania, wymagające umiejętności nie tylko zewnętrznego przebierania się, lecz przeobrażania w kolejno grane postaci. Doskonale z tego zadania wywiązały się panie, kapitalnie przeistaczali się w tak różne role - panowie. Reżyser celowo nie podkreślił ich rosyjskości. Nic w tym spektaklu z rodzajowości nawet w takich rolach jak cyrulik (Czesław Roszkowski) czy jego małżonka (Olga Bielska), nie mówiąc już o protagonistach: Eugeniuszu Kamińskim, którego asesor Kowalew, zagrany zresztą wbrew warunkom fizycznym aktora - jest świetnym stopem gogolowskich i kafkowskich cech tej postaci, oraz Stanisławie Michaliku w roli Nosa.

Można zarzucić spektaklowi Korzeniewskiego i Szajny, że wygłuszył sporo gogolowskiego śmiechu, śmiechu, do jakiego przyzwyczailiśmy się w najostrzejszych nawet sztukach z teatru Gogola. Wydaje się jednak, iż idea przedstawienia jest zbyt poważna, by można ją było przez sam śmiech załatwić. Zresztą spektakl ten jest też w pewnym sensie wierny Gogolowi, który tak pisał aktorom ku przestrodze: "...im mniej aktor będzie myślał o tym, aby śmieszyć i być śmiesznym, tym bardziej odsłoni się śmieszność jego roli. Śmieszność odsłoni się właśnie w tej powadze, z jaką zajęta będzie swoimi sprawami każda z postaci komedii..."

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji