Artykuły

Instalacja dźwiękowa

"Czarodziejska góra" Pawła Mykietyna w reż. Andrzeja Chyry na Festiwalu Sacrum Profanum w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

"Czarodziejska góra" Pawła Mykietyna jest niewątpliwie dziełem intrygującym - jej sceniczna realizacja natomiast nie do końca i nie zawsze.

Przede wszystkim nie ma tu orkiestry; muzyka jest nagrana czy wygenerowana komputerowo - co daje kompozytorowi wolność w projektowaniu przestrzeni dźwiękowej. Muzyka nie dobiega bowiem z jednego miejsca, czyli kanału orkiestrowego, ale może dobiegać zewsząd, otaczać widownię, pochłaniać ją, wypełniać, anektować też dźwięki i odgłosy wzięte z rzeczywistości - stukot pociągu, trzaskanie drzwiami, wojenną kanonadę.

Niepokojąco wybija się sopran

Ale nie znaczy to, że w "Czarodziejskiej górze" nie ma tego, po co chodzimy do opery, czyli żywego głosu i żywej obecności ludzi na scenie. Śpiewacy jak najbardziej są i słyszymy ich na żywo. Tu z kolei intryguje nieoczywiste zestawienie i wykorzystanie głosów: Agata Zubel (Amerykanka) na przykład, sopranistka, operuje głównie dolnymi rejestrami głosu (i robi to wspaniale). Wśród niskich głosów (męskich i kobiecych) niepokojąco wybija się sopran, który siłą przyzwyczajenia przypisujemy postaci kobiecej - dopiero po chwili orientujemy się, że sopranem śpiewa Naphta, czyli Urszula Krygier, odmieniona peruką, brodą i kostiumem.

Wszyscy śpiewacy są zresztą znakomici: Jadwiga Rappé (Pani Stöhr), Barbara Kinga Majewska (Kławdia), Szymon Komasa (Hans), Szymon Maliszewski (Joachim), Juan Noval-Moro (Krokowski), Łukasz Konieczny (Behrens), Marcin Habela (Peeperkorn), Karol Kozłowski (Settembrini), a także sześcioosobowy chór. Mykietyn gra z operową konwencją każącą oczekiwać od kompozytora popisowych arii (zwłaszcza kobiecych) i pisze takie dla Kławdii, Pani Stöhr i Amerykanki.

W eklektycznej przestrzeni dźwiękowej, czerpiącej z wielu źródeł, choć poddanej dyscyplinie, słychać zresztą echa muzyki dawnej. Kolejnym zabiegiem jest różnorodność języków: obok niemieckiego słyszymy angielski, rosyjski, włoski, hiszpański, polski, co nie tylko odzwierciedla różnorodność językową sanatorium Berghof, ale też wzbogaca przestrzeń dźwiękową i wytrąca widzów z jednej ścieżki odbioru.

Kompozytor, librecistka i reżyser

Libretto Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk nie jest skrótem fabuły powieści Manna, raczej swobodną fantazją na tematy z niej wydobyte: dojrzewanie Hansa Castorpa poprzez zetknięcie się ze śmiercią i miłością, doznanie inaczej niż w zwykłym życiu płynącego czasu. Autorka libretta traktuje pierwowzór z dezynwolturą, dopisuje postaci (Amerykankę, wspomnianą tylko przez Manna, tu niemal główną postać), innym daje ważniejszą rolę (Pani Stöhr), innym z kolei mniejszą (Naphta i Settembrini) niż w oryginale. Ale im dalej, tym bardziej libretto staje się niesamodzielne, np. Peeperkorn pojawia się znienacka, chyba tylko dlatego, że jest u Manna.

W przedpremierowych wywiadach twórcy podkreślali, że "Czarodziejska góra" jest dziełem wspólnym, wynikiem spotkania twórczych osobowości. Kompozytor, librecistka i reżyser Andrzej Chyra ściśle ze sobą współpracowali; o reżyserii można powiedzieć, że jest dyskretna, nie ma tu zaskakujących efektów, co odpowiada jednemu z tematów, czyli trwającemu i zapętlającemu się w bezczas czasowi. Najbardziej ekscytująca była informacja, że scenografię projektuje Mirosław Bałka, nigdy dotąd niepracujący w teatrze. "To będzie przestrzeń nawet nie umowna, to będzie przestrzeń, która nie przypomina niczego, która gra z liniami wertykalnymi i horyzontalnymi" - mówiła Sikorska-Miszczuk w wywiadzie dla "Dwutygodnika".

Sala na wyrost nazwana teatralną

Bałka zaprojektował przestrzeń, która (w pierwszym akcie) zdecydowanie jednak coś przypominała: scenografie z lat 60. i 70., kiedy w cenie były pordzewiałe i skorodowane metalowe płaszczyzny. Wielka metalowa ściana wyglądała, owszem, szlachetnie, ale gdyby nie zaburzająca ową szlachetność przecinająca ją skośna zygzakowata szczelina, byłaby jedynie martwym tłem dla dźwiękowej instalacji Mykietyna. W drugim akcie na szczęście ścianę położono na podłodze, co odebrało jej rolę tła; stała się podestem, w którego szczelinach grzęzną bohaterowie, fantasmagorycznym cmentarzem i okopami wojennymi.

Pokaz "Czarodziejskiej góry" zakończył tegoroczną edycję festiwalu Sacrum Profanum. Zainteresowanie było ogromne, bilety rozeszły się błyskawicznie, z czego należałoby się cieszyć. Ale radość sporej części widzów nie była pełna: sala w Centrum Kongresowym stanowczo na wyrost nazwana jest teatralną. Z bocznych balkonów nie widać prawie nic, widzom siedzącym na teoretycznie lepszych miejscach na balkonie na wprost sceny świeciły w oczy ekrany komputerów z ustawionego poniżej stanowiska dowodzenia, a ci, którzy widzieli spektakl w Poznaniu, narzekali też na jakość dźwięku. W starych gmachach operowych istnieją jeszcze tanie miejsca "bez widoczności", ale nie widzę powodu, żeby projektować je w nowych i kosztownych budynkach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji