Artykuły

Jakiś talent rozśmieszania ludzi posiadam

- Nie należę do aktorów, którzy uwielbiają przepoczwarzać się, przekształcać, przeobrażać w kogoś innego, zwłaszcza fizycznie. Nie znoszę więc wszelkiego rodzaju transformacji - mówi WIKTOR ZBOROWSKI, aktor Teatru Ateneum w Warszawie.

Janusz Świąder: Wspinać się pan chyba nigdy nie musiał, gdyż jest najwyższym aktorem w Polsce. Ile ma pan wzrostu?

Wiktor Zborowski: Metr dziewięćdziesiąt siedem.

Zastanawiam się, co mógł robić kilkunastoletni drągal, który jeszcze nie myślał o roli Longinusa Podbipięty?

Grał wyczynowo w koszykówkę. W 1968 roku, jako siedemnastolatek, najmłodszy w polskiej reprezentacji juniorów, wziąłem udział w Mistrzostwach Europy. Tak więc wzrost mi nie tylko nie przeszkadzał, lecz wręcz odwrotnie pomagał. Chociaż wtedy, jako młodzik, plasowałem się w reprezentacji pod względem wzrostu na szóstym czy siódmym miejscu. Byłem wtedy nawet... trochę mały.

Wiązał pan zapewne swoje plany zawodowe ze sportem?

Tak, ale na jednym z meczów wyskoczyłem bardzo wysoko do piłki, a kiedy spadłem, było już po kolanie. Wówczas zrozumiałem, że ze sportem to już właściwie koniec. Gwałtownie zacząłem zastanawiać się, co mam ze sobą zrobić. Żadne studia w zasadzie nie wchodziły w grę, gdyż - mówiąc oględnie - nie bardzo byłem przygotowany do egzaminów i na pewno bym się nie dostał.

Jednym słowem kontuzja kolana pokrzyżowała panu marzenia o sporcie wyczynowym?

Ale przesądziła o tym, że zostałem aktorem. Wybór dla rodziców był zaskoczeniem. Ojciec prawnik wolał, żeby jego syn nie bawił się w artystę. Tak się jednak złożyło, że bardziej niż moi rówieśnicy związany byłem z teatrem. Już jako dziecko statystowałem w teatrze i teatr ciągle był obecny w moim domu. Wystarczy jeśli powiem, że bratem mojej mamy jest Jan Kobuszewski.

Tylko że wuj Janek nie zachęcał, a wręcz odradzał panu, żeby nie szedł w jego ślady.

Odradzał tak samo, jak ja odradzam każdemu. To znaczy nie zabraniam, natomiast pokazuję wszystkie możliwe cienie zawodu aktorskiego...

... poczynając od szkoły teatralnej, w której studiowanie wyglądało zgoła inaczej, aniżeli w każdej innej uczelni?

No tak, bo gdy koledzy z uniwersytetu opowiadali o ekscytującym życiu studenckim, myśmy przychodzili do PWST przed ósmą rano i wychodzili koło północy. A co gorsza, kiedy ukończyłem szkołę, zorientowałem się, że prawie nic nie umiem.

"Mówić nauczył mnie dopiero Adam Hanuszkiewicz w Teatrze Narodowym"- powiedział pan w jednym z wywiadów. To czego u licha uczono pana w szkole?

Mieliśmy wspaniałego pedagoga, Stanisława Ursteina, który uczył nas impostacji głosu. Gdyby nie jego przedwczesna śmierć podejrzewam, że byłbym przygotowany w stu procentach warsztatowo do grania na dużych scenach. Miałem szczęście, że zaangażował mnie do swego teatru właśnie Hanuszkiewicz, który zwykł mawiać: "To ważne, żeby aktora było słychać, a jeśli go jeszcze widać, to już całkiem przyzwoicie". Na scenie narodowej, od razu po dyplomie, grałem m.in. w "Weselu", "Kartotece", "Balladynie", "Troilusie i Kressydzie"...

A więc w repertuarze klasycznym, gdy tymczasem zapisał się pan w pamięci widzów raczej jako aktor komediowy.

Nie stronie od komedii, ale od czasu do czasu potrzebuję innych ról dla własnego rozwoju. Jeśli gra się do śmiechu, trzeba czasami spoważnieć, spróbować odnaleźć się również w innym repertuarze, uprawiać tzw. płodozmian. Przez moment jestem wtedy dumny i blady, po chwili spokojnie wracam, żeby się znowu powygłupiać. Nie wracam z niechęcią, zwłaszcza iż wiem, że ludzie wolą oglądać mnie w komediach, niż w kreacjach z "lirników" i "wernyhorów".

A dlaczego pan twierdzi, że do roli podchodzi jak pies do jeża?

Bo zawsze targa mną niepewność, czy uda mi się ją ugryźć czy nie. Jakich ról zdecydowanie pan nie lubi?

Takich, które wymagają ode mnie czegoś, co nie jest w ogóle moje. Nie należę do aktorów, którzy uwielbiają przepoczwarzać się, przekształcać, przeobrażać w kogoś innego, zwłaszcza fizycznie. Nie znoszę więc wszelkiego rodzaju transformacji. Sprawia mi to trudność, a poza tym nie jestem przekonany, czy akurat muszę grać niskiego grubasa, skoro jest tylu wspaniałych aktorów o tych warunkach.

Słynie pan z tego, że opowiada "ciężkie dowcipy". "Bywało, że mdlałam, kiedy Wiktor opowiadał, ale miał przy tym tyle wdzięku, że nie trzeba mnie było cucić" - powiedziała Adrianna Biedrzyńska. Aż taki z pana kawalarz?

Może moje dowcipy są rzeczywiście "ciężkie", jednak opowiedziane lekko uchodzą nawet w najbardziej nobliwym towarzystwie.

Słynie pan też z odwagi cywilnej. Tak przynajmniej twierdzą pańscy koledzy.

Uważam, że to na swój sposób przyzwoita postawa.

Mówi pan przekornie, że jest pozbawiony talentu kabaretowego, a przecież ta sztuka nie jest panu obca?

To może niezupełnie tak, bo jakiś talent rozśmieszania ludzi posiadam, inaczej nie byłbym obsadzany w komediach. Tylko ja nie mam duszy estradowca. Nie mam dość odwagi, żeby wystąpić ze swoim recitalem, bo nie wiem, czy wypada nudzić publicznie własną osobą przez półtorej godziny, więc każdy estradowy występ kosztuje mnie dużo zdrowia. Na scenie natomiast mogę schować się za graną postać, za kostium, na estradę zaś wychodzę jako Wiktor Zborowski i chociaż mam na sobie smoking, czuję się jakbym stał goły.

Efekt śmieszności można osiągnąć już samym pojawieniem się na scenie, w filmie, co w pana przypadku wielokrotnie się sprawdziło. Wszyscy pamiętamy chociażby "CK. Dezerterów", okraszonych dosadnym, rubasznym humorem.

Myślę, że akurat posiłkując się tym przykładem, to kwestia wejścia w rolę. Jeśli gra się w koszarach, stosuje się żart koszarowy, który przeniesiony na salony, wywołałby lekki skandal. Ale ja nie mam szczęścia do filmu. Poza "CK. Dezerterami" J. Majewskiego, "Siekierezadą" W. Leszczyńskiego, "Kuchnią polską" J. Bromskiego i kilkoma epizodami, nic więcej w filmie nie zagrałem.

A rola Podbipięty w "Ogniem i mieczem" Jerzego Hoffmana?

Byłbym zapomniał. Tę rolę jakby sobie wyprosiłem. Kiedy 10 lat temu Jerzy Hoffman rozpoczął pierwsze przygotowania do "Ogniem i mieczem", podszedłem do niego i powiedziałem: "Panie Jerzy, proszę o mnie nie zapominać, przyjadę na wszystkie zdjęcia próbne do roli Longinusa Podbipięty". Pan Jerzy spojrzał na mnie, a później powiedział: "Aleś ty wysoki bracie, oj, wysoki!" Po latach obsadził mnie w tej roli bez zdjęć próbnych.

Dlaczego tak się dzieje, że najwięksi komedianci to prywatnie faceci śmiertelnie poważni?

Reguły nie ma, gdyż niektórzy spośród moich kolegów są równie śmieszni i zabawni w życiu, jak i na scenie. Natomiast inni jawią się takimi tylko na estradzie, wykonując pewne zadania aktorskie. O sobie powiem, że prywatnie mam poczucie humoru całkiem przyzwoite.

Prasa bulwarowa wypisuje różne historie o popularnych aktorach. Czy czytał pan jakieś niedorzeczności na swój temat?

Rok temu, po występie we wrocławskiej gali Festiwalu Piosenki Aktorskiej dowiedziałem się, że pijany kąpałem się w basenie i piłem szampana z butelki, co było wierutnym kłamstwem. Zresztą gazeta, która to napisała, później prostowała. Nigdy bym sobie nie pozwolił na takie zachowanie. Mogę zrozumieć pojawiające się tu i ówdzie plotki, natomiast nie toleruję kłamstwa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji