Artykuły

Wojna i po wojnie

Oczywiście czysty przypadek, że tak to się zbiegło i ułożyło. Zjechała akurat do Warszawy, po swych sukcesach na estradowym festiwalu olsztyńskim, estrada krakowska z inscenizacją listów amerykańskiego lotnika znad Hiroszimy - "No more Hiroshima", a jednocześnie stołeczny teatr Dramatyczny wystawia na swej małej scenie sztukę wziętego na Broadwayu scenarzysty, a od niedawna bardziej ambitnego dramaturga Franka D. Gilroya "Kto uratuje "wieśniaka"!, w której wojna stanowi wprawdzie jedynie, echo czy koszmarne wspomnienie dwóch frontowych przyjaciół, ale niemniej jest nadal piętnem, przekleństwem i nieszczęściem ludzkim. Wojna, po wojnie... Bardzo znamienne w tym przypadkowym i nie przypadkowym zestawieniu są oba te spektakle dla pewnych społecznych losów ludzkich, dla klimatu i warunków, w których te losy się zrodziły.

Były już sztuki o amerykańskich lotnikach znad Hiroszimy. Krzysztof Gruszczyński napisał swego czasu sztukę "Klucz od przepaści", która obeszła kilka scen. Więcej jednak było w tych sztukach legendy niż prawdy, choć tropiony przez autorów kompleks winy i kary nie był bynajmniej urojony. Znacznie ciekawsze są jednak autentyki na ten temat. Istnieje m. in. bardzo bogata i bardzo znamienna korespondencja między majorem Claude Eatherly - dowódca samolotu rozpoznawczego, który dał sygnał ataku atomowego - z wiedeńskim filozofem i moralista Güntherem Andersem. Inscenizować listy? Adaptacji podjął się autor krakowski Tadeusz Malak, a Lidia Zamkow wzięła w swe ręce reżyserię. W teatrze były już zresztą takie eksperymenty. Na scenie stanął długi, pokryty zielonym suknem stół, symbolizujący niejako odległość geograficzna między autorami listów. Po jednej stronią stołu zasiadł z kartkami Leszek Herdegen jako Günther Anders. a po drugiej - Tadeusz Malak jako lotnik. W miarę jak zacznie się bardziej ożywiona korespondencja i jak zaczną nawiązywać się przyjacielskie stosunki między lotnikiem a jego moralistą - obaj aktorzy siada obok siebie. W pewnym momencie zejdą nawet ze sceny, wejdą między publiczność i prowadzić będą dialog z sobą z różnych stron sali. W pewnym też momencie, jakby ilustrując kompleks winy lotnika, wyświetli reżyser na tylnym planie sceny najbardziej wstrząsające w swym obrazie atomowego zniszczenia fragmenty znanego filmu "Hiroszima moja miłość". Dwie blisko godziny trwa ten, wydawałoby się, mało teatralny dialog Oparty na czytaniu listów lotnika i filozofa. Przez dwie godziny w sali teatralnej klubu oficerskiego, gdzie odbywały się przedstawienia, panowała jednak największa cisza. Żaden szmer, hałas czy skrzypienie. Cisza, skupienie zdradzające napięcie myśli i uczuć. Nie, to nie jest bynajmniej efektowne wizualnie czy nawet łatwe w odbiorze przedstawienie. Wymaga pewnego wysiłku myślowego. Wysiłek się jednak opłaca. Ten dialog stopniowo wciąga, angażuje i wreszcie nawet atakuje wyobraźnie. Jest to dialog, który dzięki świetnemu aktorstwu, głównie Leszka Herdegena, pozwala uczestniczyć jakby w głębokiej i zarazem bardzo interesującej rozmowie na temat najważniejszych problemów naszego czasu, na temat moralności społeczeństwa i człowieka, odpowiedzialności tego społeczeństwa i człowieka za losy świata. Jest to zarazem dialog będący obrachunkiem moralnym lotnika z własnym jego społeczeństwem. Zawarty będzie przede wszystkim w jego tragicznych dziejach. Opisze w listach, jak łamany jest przez amerykańską machinę propagandową, piętnowany jako szaleniec, trzymany w szpitalu i łamany w swojej wrażliwości etycznej, a jednocześnie otoczony ogromne znieczulica moralne własnego społeczeństwa. Jak trudno te przekonać - pisze lotnik - Jestem winien... Jest coś znamiennego i wstrząsającego w owych wyznaniach lotnika o samotności i otaczającej go pustce moralnej zwykłych ludzi, dziwiących się jakby, że można czuć się winnym. Jest to bodaj najistotniejsza warstwa tego dialogu. Podobny dialog obrachunkowy ze swym społeczeństwem prowadzili przecież i prowadzę najlepsi, najbardziej ambitni pisarze amerykańscy, przerażeni ogromem filisterstwa i moralnego konformizmu.

Blisko już teraz do sztuki "Kto uratuje "wieśniaka"? W zasadzie jest to melodramat w typowym amerykańskim stylu, z kobietę ukształtowaną według klasycznych schematów freudowskiej psychoanalizy, z klasycznym, erotycznym odchyleniem od normy. Pozornie jest to rzecz o bardzo kameralnym wymiarze problemowym. Pozornie też obrazek z powojennego, tragicznie ułożonego życia dwóch frontowych przyjaciół. Bardzo zręcznie zresztą, zbudowany, bardzo efektownie napisany. Jest tu niemal wszystko, co może utrzymać widza w napięciu i co z kolei Jan Świderski jako reżyser wybornie wykorzystał w spektaklu. A w dodatku dwie świetnie napisane i świetnie zagrane role: jedna przez Edmunda Fettinga, a druga, z całą imponującą wyrazistością, przez Wiesława Gołasa. W pewnym jednak momencie ta pozornie obrazkowa sztuka, umiejscowiona w jednym tylko pokoju i rozgrywana między trzema właściwie osobami, przełamuje jakby swą naturalistyczną obrazkowość. Otwierają się w niej szersze perspektywy problemowe. Wyprowadza ona widza poza ów pokój, wyprowadza na tzw. świat, zaznaczony tu przez scenografa Zenobiusza Strzeleckiego dziesiątkami umownych, kolorowych neonów.

DWAJ przyjaciele z wojny spotykają się z sobą po raz pierwszy po osiemnastu latach... Nie wstydźmy się streszczenia. Pewne streszczenie jest tu niemal niezbędne... Są zresztą dla siebie czymś więcej niż przyjaciółmi z wojny. Były żołnierz John Doyle wyrwał właściwie Alberta Cobba z rąk śmierci. Wyniósł go rannego spod ognia, spod kul. Kto uratuje "wieśniaka"? - zawołał porucznik. Tak popularnie nazywano Alberta. Urodził się na wsi, był wieśniakiem w sposobie bycia i marzył o powrocie na wieś. Poszedł wówczas ratować John. Uratował, ale sam został raniony. Po latach rana odnowiła się, John wędrował od szpitala do szpitala i jest właściwie, gdy odwiedza przyjaciela śmiertelnie już chory. Nie przyjeżdża na zwykłe koleżeńskie spotkanie. Chce przede wszystkim sprawdzić, gdy sam jest już blisko śmierci, czy przynajmniej jego czyn z frontu miał jakiś sens, czy był potrzebny uratowanemu. Chce szukać rekompensaty własnego zmarnowanego życia w życiu uratowanego. Niestety, tragicznie się rozczaruje. Albert wcale nie jest szczęśliwy, a to szczęście, które stara się grać w czasie wizyty Johna jest tylko komedia pozorów. Nie jest wieśniakiem. Nie miał pojęcie o prowadzeniu farmy. Wojna wyrwała go ze wsi, gdy był jeszcze dzieckiem. Jest skromnym inkasentem elektrowni, którego jedyna radością są zdarzające się niekiedy przygody w domach z samotnymi, nudzącymi się damami. Nie ma właściwie również własnego domu. Żona go nienawidzi i zdradza. Jest samotnym, nikomu niepotrzebnym człowiekiem, który pomocy potrzebował nie tylko na wojnie, gdy był ranny, ale częściej, znacznie częściej, po wojnie. Po co pan tego durnia ratował - pyta cynicznie żona. Rzeczywiście - odpowiada gorzko John - nie zastanawiałem się nad tym...

Bardzo to smutny świat i bardzo smutni w nim ludzie. Ten melodramat odbija jednak mimo wszystko pewien klimat moralno-społeczny. Jest to ten sam klimat, który wydał między innymi znana amerykańska sztukę "Dwoje na huśtawce" z jej samotnością ludzką wśród wielkich drapaczy i wydaje literaturę "młodego, gniewnego" pokolenia wojennego, dla którego przyjaźń z wojny jest najwyższą ludzką wartością zachowywana w jego zmaterializowanym świecie. Jest to bardzo znamienne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji