Tak się nie robi, panie B.!
Gdyby Dario Fo obejrzał inscenizację swoich jednoaktówek dokonaną przez Piotra Bikonta, z pewnością podzieliłby się z nim Nagrodą Nobla.
Duża Scena Teatru Nowego, za sprawą pomysłowej scenografii Aleksandra Janickiego zamieniła się w obskurne podwórko, jakich wokół wiele. Widzów posadzono na drewnianych podestach, nos w nos z aktorami. W zasadzie każda rola w tym spektaklu to kreacja. Wojciech Walasik, czyli Pierwszy Śmieciarz i Drugi Złodziej, jest mędrcem. "Inteligentnie" wydyma usta i głosi prawdy w rodzaju: "nic jest wszystkim, wszystko jest Bogiem, zatem ten kto jest nikim, także jest Bogiem". Oprócz Boga wierzy w złodziejskie związki zawodowe. Z kolei w jego filozofię wierzy Drugi Śmieciarz i Pierwszy Złodziej, czyli Marek Cichucki, który udatnie zagrał przy-głupa, co to swój rozum ma. Obaj prowadzili swój dyskurs w przerwach pomiędzy sprzątaniem i nie dość, że świetnie grali (gorzej sprzątali), to jeszcze świetnie się bawili. Ten duet niejako wprowadził na scenę Mirosławę Olbińską, czyli Kobietę i Żonę Złodzieja, oraz Dariusza Wiktorowicza, czyli Człowieka Nagiego i Mężczyznę. Mirosława Olbińska, choć grała kobietę, powinna dostać specjalną nagrodę za męstwo. Zagrała całą sobą, pozwalając zrobić z siebie urzekające szkaradzieństwo. Ach, ten jej zaśpiew "Wal dupa wal" (w wolnym przekładzie z "rumuńskiego" znaczy to "Fala za falą"), a ten "erotyczny" taniec!
Dariusz Wiktorowicz nie pozwolił zostawić się w tyle (ani w tle). Zagrał brawurowo, żonglując słowem i ciałem, momentami pożerając swoich scenicznych partnerów. Grał na akordeonie, tańczył, śpiewał, śmiał się, płakał, cała scena było jego. Podobały się także Barbara Dembińska, jako Anna, biznesmenka żywcem wyjęta z podłódzkich bazarów i Katarzyna Godlewska, beznadziejna słodka idiotka. A do tego Przemysław Dąbrowski w roli srogiego i nie najmądrzejszego Strażnika Miejskiego, szalejący na cyrkowym rowerze Piotr Kaźmierczak, wyjęty z Harlequina Antonio - Artur Hauke paradujący na scenie w butach na obcasie i pozostali, których z braku miejsca tylko wymienię: Rafał Kronenberger, Paweł Pabisiak i Wojciech Oleksiewicz.
Spektakl Bikonta jest w pewnym sensie przedstawieniem "interaktywnym". Jeszcze nie aż tak, by widzowie mogli zmieniać bieg wydarzeń, ale już na tyle, by aktorzy "na bieżąco" mogli "reagować na reakcje" widzów, doprowadzając ich do paroksyzmów śmiechu.
Świetnie wykorzystane zostały rekwizyty. Kubły na śmieci są prawie metaforą bytu ludzkiego, w zależności od tego, czy bohaterowie podróżują w nich na wysypisko, czy do domu poselskiego. A ten bukiet róż służący Wiktorowiczowi za wystawiany z kubła peryskop!
Tego przedstawienia nie byłoby bez muzyki napisanej przez Wojciecha Walasika i odegranej przez wszystkich aktorów. "Big Band" pod dyrekcją kompozytora grającego na trąbce z Mirosławą Olbińską dmącą w klarnet (z miną Benny Goodmana). W muzyczce tej ze smakiem mieszały się style i konwencje, od bluesa przez rodzaj ragtime'u, aż do melodii, które pisze się do tzw. piosenek z tekstem. Sukces tego spektaklu zasadza się na tym, że reżyser miał pomysł na to, co zrobić z tekstem i z aktorami.
Jedno mam Bikontowi za złe - nie zostawił recenzentom nic, do czego można by się przyczepić. Tak się nie robi!