Nijakość trzydziestolatków
"Parapetówa" w reż. Rafała Matusza na Scenie Margines Teatru im. Jaracza w Olsztynie. Pisze Tomasz Kurs w Gazecie Wyborczej - Olsztyn.
Dwulecie istnienia scena Margines uczciła spektaklem o generacji, z której wywodzą się jego twórcy. Ale autor przedstawienia po tym spektaklu wieszczem pokolenia jeszcze nie zostanie.
"Parapetówa" opowiada o problemach współczesnych trzydziestolatków i powstała z myślą o offowej scenie przy Teatrze im. Jaracza i o konkretnych aktorach. Rafał Matusz jest tu reżyserem, autorem tekstu i scenografem w jednej osobie.
Miał niemal nieograniczoną władzę. Ale mimo to rozmachu mu zabrakło. Po opowieści o współczesnych trzydziestolatkach oczekiwać można szaleństwa, wykrzyczanego buntu albo niebanalnej obserwacji. Reżyser przed premierą zastrzegał, że nie będzie to manifest pokoleniowy, lecz rodzaj zgrywy z podwójnym dnem. Ale "Parapetówa" jest po prostu letnia.
Już sama treść jest trochę banalna. Miłka (Katarzyna Kropidłowska) zaprasza do nowego mieszkania kumpli z liceum. Na imprezie dochodzi do konfrontacji dawnych marzeń z rzeczywistością. Przyjaciele wprowadzają się w dobry nastrój alkoholem i narkotykami, żartują, ale nie udaje im się uciec od myśli, że przegrali. Uświadamia im to wciąż zgrywający się Matt (Marcin Kiszluk).
Autor twierdzi, że bohaterowie są odbiciem pewnych stereotypów. Mamy zadowolone z życia małżeństwo (Marcin Tyrlik i Milena Gauer), ultrakatoliczkę zafascynowaną ruchem oazowym (Sara Szymczak), wariatkę i szefa od marketingu. Najwięcej dał z siebie Tyrlik. Jest dość zabawny, choć nie szalenie śmieszny. Nużą natomiast przydługie przemówienia Matta (Kiszluk).
Tony śmiertelnie poważne (dosłownie) mieszają się z elementami komedii obyczajowej. Autor nie zdecydował się, w którą stronę pójść. Kiedy na scenie pojawia się "zadowolone małżeństwo", to sekrety i wzajemne złośliwości małżonków absorbują widza mocniej niż problemy trzydziestolatków. Czuje się chwilami żal, że gdy już rozkręca się satyryczna obserwacja, gasi ją nagle uderzenie w poważne tony.
Z tego miszmaszu wątków, widz może sobie oczywiście wybrać to, co uważa za stosowne. Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że to samo można powiedzieć dobitniej... Szkoda, że najbardziej zapada w pamięć widza nagrany głos nieżyjącego Jima Morrisona z The Doors.