Artykuły

Szekspir - z przymrużeniem oka

"Wieczór trzech króli" należy do złotej serii szekspirowskiej. Jest w tej komedii farsowa komika młodzieńczych komedii omyłek i zapoczątkowany figurą Falstaffa wątek buffonady. Ale to rubaszne i płaskie błazeństwo jest kontrastowym tłem dla pogodnej liryki i poezji miłości. I ta wiecznie młoda komedia miłosna kusiła, zawsze wielkich aktorów i aktorki, jako próba sił. Frapującą rolę dziewczyny w męskim przebraniu grała u nas Modrzejewska, Solska i nawet Hanka Ordonówna. We Francji - pod ręką wielkiego Copeau - stało się przedstawienie "Wieczoru" niebywałym, triumfem teatru Vieux Colombier w przededniu poprzedniej wojny. Przedstawienie stało się legendarne, także i dlatego, że współdziałał w nim i Dullin i Jouvet, ba! w budce suflerskiej zasiadł nie kto inny, jak młody Duhamel a w szatni - sam Martin du Gard we własnej osobie. Obecnie teatr ten wznowił "Wieczór trzech króli" z Zuzanną Flon w roli Violi. Aktorka ta znana nas z gościnnych występów gra równocześnie bliźniaczą rolę Sebastiana. Pomysł iście figlarny.

Oczywiście Teatr Ludowy*) zrywa z utartą konwencją przedstawień, dążących, do zrealizowania słonecznego wdzięku tej miłosnej bajki, opartej na farsowej przebierance i na zabawnym trójkącie miłosnym, w którym Orsino kocha Oliwię, ta - przebraną Violę, a ta znów - Orsina. Dopiero ujawnienie płci porządkuje pary.

W czymże leży nowość ujęcia Teatru Ludowego? W zlekceważeniu i wydrwieniu nieprawdopodobnego wątku komedii, w poszerzeniu nastroju farsowego kompanii Tobiasza Czkawki na całość "Wieczoru". Tak więc mityczny książę Orsino jest jakby lekko trącony, a swe wynurzenia miłosne wygłasza z wyraźnym przymrużeniem oka. Jego dworzanie noszą na barkach potężne trąby, w które dmą od czasu do czasu, przerywając szokująco liryczne sytuacje. Oliwia jest wstydliwą erotomanką, a parę bliźniaków Viola - Sebastian potraktowano jakby z umysłu szaro i bezbarwnie. Więzieniem Malwolia jest wisząca klatka, w której ten nieszczęśnik siedzi nastroszony jak papuga, a z Księdza zrobiono równie pijanego jak egzotycznego lamę. Nad wszystkim panuje ton cyrkowej klownerii, jak np. wyciąganie i wpychanie kilometrowej pończochy do gardła trąby czy supłanie niekończącej się tasiemki zza pazuchy. Podobne gagi budzą beztroski śmiech i rozładowują nastrój serio.

Podobnie zerwano z konwencją w optyce przedstawienia.. Dawniej próbowano unaocznić na scenie pogodne i miłe otoczenie tej niefrasobliwej sielanki. Ale współczesność nie znosi ani estetyzmu ani wdzięku. Więc otoczono pole gry posępnym murem, spoza którego zerkają ciekawie gipsowe maski. Z podłogi, pociętej w geometryczne figury, wyrastają przenośne i obracalne "elementy", przypominające modele wiatraków czy krzesła opakowane do transportu. Inna rzecz, że niezależnie od przedstawianej akcji, faktura powierzchni gra interesująco w świetle barwami i cieniami. Kostiumy nie były aż tak nowoczesne, tylko lekko i dowcipnie sparodiowane a kolorystycznie ciekawe i frapujące. Szczególnie - wyzywający kostium Oliwii, czy wspaniały w napuszonej przesadzie strój Malwolia, czy ciekawa maska i ubiór błazna. Jeszcze mniej "nowoczesna" (o dziwo!) była muzyka, wykonana ślicznie na tak niemodnym instrumencie, jak klawesyn ("szczypany" dziadek fortepianu).

Cóż zostało z szekspirowskiej komedii? Poza miłą muzyką - farsa, farsa bez reszty, bez miłosnych fanaberii, w które nikt nie wierzy. W tym stanie rzeczy jeszcze aktorstwo mogło stać się wartością pierwszoplanową przedstawienia. Ale nie stało się, mimo najlepszej woli. Tekst mówiono wprawdzie szybko i sprawnie, ale często przepadała farsa znaczeniowa, przepadał sens i dowcip. Śpiewki, tak typowe dla stylu, nie miały koniecznej werwy i nośności. Prawda, że starożytny tekst tłumaczenia Ulricha nie grzeszy ani jasnością ani zbytnim wdziękiem, ale panuje w nim przynajmniej rygor rytmiczny. W adaptacji tłumaczenia przepadła i ta zaleta.

Jedyną właściwie wybitną rolę stworzył F. Pieczka. Jego Malwolio stał się główną postacią przedstawienia i dominował nad otoczeniem. Pieczce udało się osiągnąć tak niezwykłe skupienie cech grobowo poważnego pyszałka i nadętego głupca, że postać ta wahała się na pograniczu śmieszności i tragizmu. Aż groźny stał się ten purytański tępak w swej obsesji "chorego na miłość własną", a drapieżnością rysunku przypominał wycedzone po molierowsku typy w rodzaju Świętoszka czy Skąpca.

Rolę Tobiasza Czkawki i jego kompanów zagrano z cyrkową dezynwolturą, ale jakoś bez przekonania (T. Szaniecki, W. Pyrkosz, Z. Klucznik, M. Gdowska). Zgrabny był błazen Feste w wykonaniu R. Jarosza, choć więcej zdradzał w swym rezonerstwie melancholii, niż ruchliwej wesołości. Może dlatego, że on jeden miał być w przedstawieniu postacią serio? A. Hrydzewicz zagrał Orsina przyjemnie i swobodnie na wskazanym tonie, z pretensjonalną nonszalancją i przesadną afektacją. Interesującym szkicem roli - choć nie rolą - nazwać można postać Oliwii (A. Lutosławska). Łatwo pojąć ustawienie Oliwii, jako kobiety zmysłowej i natrętnej, ratującej śmieszność sytuacji jedynie aparycją i sztafażem. Stąd wszystkie sztuczne minoderie i przejrzysta kokieteria. Ale nie było to zrośnięte w żywą całość i nie stało się przekonywające. Wreszcie para Viola - Sebastian. Cóż? Pokazywano ją dotąd na scenie - piękną i uroczą w swej naiwności. W Teatrze Ludowym zerwano także i z tą tradycją. Ani dziewczęca połowa pary (W. Uziembło), ani "młodzieżowa" (T. Kwinta) nie miały potrzebnej urody scenicznej w grze, kostiumie i postawie. Tyle, że obie role zagrano starannie i z nakładem ekspresji.

Można by zreasumować wrażenie ogólne z przedstawienia przypuszczeniem, że próbowano zastąpić humor szekspirowski czy brytyjski - z natury nieokiełznany i dziwaczny, płynący z prostego pragnienia śmiechu - humorem francuskim; intelektualnym i zgryźliwym, wynikającym z oglądu śmieszności. Mogłoby być ciekawe i to "przymrużenie oka", gdyby przy tym zabiegu nie brakło lekkości i gdyby nie przepadła, właściwa uroda tej komedii.

*) Teatr Ludowy w Nowej Hucie. Szekspira - Wieczór trzech króli. Przekład L. Ulricha w opracowaniu K. Skuszanki. Reżyseria K. Skuszanki, scenografia J. Szajny, muzyka J. Boka. Na klawesynie grała D. Chmielewska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji