Artykuły

Za kulisami

Moja wiedza o życiu teatru nie przekraczała dotąd granic widowni. Zdumiałem się więc, gdy w biały dzień stanąłem przed zapleczem Teatru Nowego. Mimo wczesnej pory teatr pracował już pełną parą. Nareszcie zdarzyła się okazja zobaczyć wszystko od podszewki.

* * *

Kierownik literacki Teatru Nowego, arcycierpliwy Jan Koprowski. wąskim korytarzykiem wprowadza mnie na widownię. Widownia jest pusta. Tylko na brzegu oświetlonej sceny stoi reżyser, prof. Korzeniewski. Za chwilę ma się rozpocząć próba "Nieboskiej Komedii".

- Poeta na plan! - ktoś wykrzykuje za kulisami. Na scenie zjawia się Mieczysław Voit, on właśnie gra rolę poety.

- Dajcie lokaja! - woła reżyser.

- Pan Bolkowski! Pan Bolkowski! - wywołuje przez głośnik inspicjent, pani Jadwiga Zrobek.

- Nie ma.

- To nic. A więc uwaga, nie ma postaci. Zaczynamy: Jak się Bolkowski znajdzie uwolnimy go od noszenia krzeseł i wejdzie z tego planu, a ty - zwraca się do jednego z aktorów, wskazując na lewą część sceny - z tego.

Po chwili aktorzy wchodzą na scenę "niosąc" przed sobą świeczniki (w cudzysłowie, bo pozorują). Uwiadomiwszy poetę, o przybyciu gościa, stoją pełni dostojnego oczekiwania.

- Niech gość wejdzie za chwilę - pada odpowiedź.

Reżyser rozstawia taborety, wraca, patrzy. Wszystko musi być przemyślane.

- Daj muzykę - dobiega zza kulis głos inspicjenta.

- Zwiesić twarze w kierunku skąd wejdzie - poucza profesor poetę i czterech siedzących teraz mężczyzn - trzeba udramatyzować tę scenę.

Wszedł gość.

- Nie spuszczaj go z oczu, nie rozluźniaj napięcia i - woła profesor. - Tak, dobrze...

- Jadwiga, będziemy musieli skończyć melodią; no, daj to oratorium - dodaje nucąc pod nosem.

Aktorzy przemierzają scenę, powtarzają swoje partie. Na dany znak zbierają się wokół reżysera. Następuje omówienie przerobionego fragmentu.

- To będzie poprzedzone muzyką... - inspicjent odnotowuje w tekście uwagi.

* * *

- Jak pan rozpoczął karierę aktorska? - zwracam się do Dobrosława Matera.

- Dziwnie. Dano mi rozkaz i zostałem.

- ...?

- Służyłem w wojsku i skierowano mnie do zespołu teatralnego. Byłem aktorem na rozkaz. Potem Szkoła Aktorska i jak pan widzi...

Obok nas siada solidnie, zbudowany mężczyzna w niemieckim mundurze.

Zauważywszy moje zdziwienie Mater wyjaśnia z uśmiechem:

- To kolega Malawski. Dzisiaj gra w filmie, przywieźli go tylko na próby.

Po chwili rozpoczyna się próba sceny zbiorowej "Nieboskiej Komedii". Pojawia się tłum, statystuje nawet woźny teatru prowadzący na powieszenie niedobrego pana, którego gra Seweryn Butrym. Pan, z grzbietem zgiętym od strachu, żebrze o litość. Lud jest nieugięty, ciska panu w twarz swoje krzywdy i tańcząc wymierza mu sprawiedliwość.

Słucham wstrząśnięty, poruszony, porwany biegiem akcji, ale reżyser kręci przecząco głową - nie tak. Zmniejsza tempo, każe się mocniej przygarbić, schyla się, pokazuje. Po którejś z rzędu powtórce znowu wszyscy siadają i omawiają scenę.

Próby, spektakle, próby i jeszcze raz próby - jakże inaczej przeciętny śmiertelnik wyobraża sobie pracę teatru!

* * *

Na pustej scenie zjawia się starszy pan w niebieskim fartuchu. Pochylony zagląda we wszystkie kąty. Czy to jeszcze próba? Już nie, to pan Andrzej Kołodziejczyk, rekwizytor zwany panem Jędrusiem. Pan Jędruś szuka pędzla, ot, zwykłego pędzla malarskiego, który porzucono gdzieś po próbie "Kramu z piosenkami", a "Kram" dzisiaj idzie i pędzel musi być...

- Przecież aktor nie będzie się martwił rekwizytami, od tego jestem ja. Na przykład w "Cudotwórcy" ma nastąpić eksplozja, to czy pan Butrym - "Cudotwórca" ma się tym troszczyć?

- Opowiedz no pan, panie Jędruś, jaką hecę zza kulis - namawia jeden z obecnych.

- Eee, co tu opowiadać. No oczywiście, bywają zdarzenia zabawne. W jednej ze sztuk aktor na scenie strzela z pistoletu, a ja za kulisami ciągnę za sznurek. Raz aktor łapie pistolet, strzela, ja za sznurek i... nic cisza. Albo kiedyś, na gościnnych występach. Bohater, niby żołnierz, szmyrga hełmem przez okno. U nas zawsze było dobrze. Ale tam kto mógł wiedzieć, ściana była za dekoracją. Hełm o ścianę i... ryms, z powrotem na scenę. Tak, bywało, bywało.

Za kulisami ruch staje się coraz większy. Czterech "sfrancuziałych facetów" w trójkątnych, ozdobnych czapkach drepcze nerwowo wywijając laseczkami. Przez głośnik inspicjent zapowiada początek spektaklu. Przed kurtyną konferansjer wprowadza publiczność w "Kram". Jeszcze tylko inspicjent poda sygnał świetlny maszyniście i... kurtyna. Od tej chwili teatr i jego ludzie żyją normalnym tętnem. Dzwonek inspicjenta wzywa na plan. Sytuacje i ludzie na scenie zmieniają się jak w kalejdoskopie. Wszystkich ogarnia coraz większa gorączka, raz po raz ktoś wybiega za kulisy, przebiera się w pośpiechu, albo łapczywie wypija szklankę wody z sokiem. Jeszcze trwa scena z "Małgorzatką", a już robotnicy z brygady pana Janowskiego stoją w pogotowiu, każdy trzyma swój fragment dekoracji. Obok szykują się następni aktorzy do "Kłopotu z żołnierzami". Wokół nich drepcze pan Jędruś - przygląda się ludziom, scenie. Jedynie widzowie siedzą zasłuchani w głos konferansjera, nieświadomi nawet tego, że ta pani, która niedługo z uroczym uśmiechem będzie wywijała kankana, stoi teraz za kulisami i z grymasem bólu na twarzy masuje chorą nogę.

Jeszcze większy ruch panuje za drzwiami garderoby. Tutaj rzeczywiście dzieją się dziwne rzeczy. Wchodzi kilku przystojnych żołnierzyków w niebieskich mundurach; za chwilę wyskoczą jako amanci z przedmieścia. Ta znów pani w wytwornej sukni za chwilę ukaże się w podkasanej sukienczynie, krojem dostrojonej do Bielan. Poza zdawkowym, rzuconym w pośpiechu pytaniem: "Co dzisiaj dają w telewizji?" na szersze rozmowy, tak zwane prywatne, brak czasu.

Plącząc się wśród rozbieganych aktorów zapytuję Gustawa Lutkiewicza ocierającego spoconą twarz:

- Co pan może powiedzieć o sobie?

- Przepraszam, ale już biegnę na scenę... najpierw szkoła, później teatr, czasem odrobina zabawy, nie mam jeszcze siedemdziesięciu lat - rzuca w pośpiechu.

Z widowni dochodzą teraz huczne brawa. Pani Jadwiga Zrobek podaje sygnał maszyniście, raz, drugi, trzeci. Cały zespół aktorski na scenę. Wywołani oklaskami kłaniają się, spod uśmiechów nie widać zmęczenia.

Widownia pustoszeje.

* * *

Teraz dopiero, kiedy w portierni teatru przyglądam się aktorom ubranym "po cywilnemu" i pozbawionym makijażu, zmęczenie staje się bardziej widoczne w ruchach, na twarzy. Zbliża się godzina 23. Jeszcze tylko spojrzenie na gablotkę z wywieszonymi listami prób i wreszcie dom, własny dom z codziennymi troskami, smutkami, radościami, bo jutro od rana znów próby, próby, spektakle i jeszcze raz próby.

* * *

Jako jeden z ostatnich opuszcza teatr Bogdan Baer, którego uroczą kreację tytułowej postaci w "Żywocie Józefa" oglądaliśmy.

- Co pan powie o sobie i o waszym teatrze?

- O sobie? Szkołę Aktorską Schillera skończyłem w roku 49. A potem od początku, w Teatrze Nowym.

- Jakie role były panu najbliższe?

- W "Don Juanie" Pieterka, Biernackiego w "Maturzystach" i rola w "Manfredzie"... Co o teatrze? No cóż, dla mnie dobre są wszystkie metody, które dają dobre rezultaty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji