Artykuły

Zawsze z szablami na czołgi?

Tak się składa, że każdą relację z teatru w Nowej Hucie trzeba uzupełniać, poprzedzać i czy zamykać ogólnymi uwagami o jego zadaniach i o konkretnej roli, jaką spełnia w obecnym czasie w Nowej Hucie. Teatr Ludowy pod kierownictwem artystycznym Krystyny Skuszanki i literackim Józefa Grudy od dawna nęka kulturalne sfery Krakowa. Niedawno odbyła się w Klubie Dziennikarzy krakowskich jeszcze jedna z niekończących się dyskusji na jego temat. Przedstawiciele teatru bronili zażarcie obranej przez siebie linii (co im się chwali), literaci krakowscy unosili się nad artystycznym dorobkiem Skuszanki, ale zarazem biadolili nad uporczywą "izolacją" Teatru Ludowego na swoim terenie i gorzko wyrzekali (Tadeusz Kudliński), że "w tej chwili teatr w Nowej Hucie jest straconą pozycją". Przy okazji młody, zadzierżysty reżyser nowohucki i skarżył się na Jaszcza, że mu "proponował repertuar typu "Imieniny pana dyrektora": że nietrudne i pośmiać się można". A frekwencji jak nie ma tak nie ma.

Śledziłem losy Teatru Ludowego w Nowej Hucie od samego początku i niejednokrotnie zabierałem w jego sprawie głos na piśmie. Nie przypominam sobie, by ktokolwiek - ze mną włącznie - doradzał Skuszance ograniczanie się do repertuaru widowiskowo-farsowego, do "Królowej przedmieścia", "Imienin pana dyrektora". "Krowoderskich zuchów". Byłaby to rada tyle nieuczciwa co nieskuteczna. Przypominam sobie natomiast, że pierwszy wróżyłem załamanie się od strony odbiorcy takiego teatru, jaki stworzyła Skuszanka. W mieście, gdzie jest teatr tylko jeden, jego funkcje muszą być przede wszystkim upowszechniające: "Zemsta" obok "Balladyny", "Moralność pani Dulskiej" obok "Rozbitków". Molier obok Szekspira. Gogol obok Shawa - czyż to jest repertuar szmiry i pustactwa? Gdy jednak teatr w Nowej Hucie czy w Kielcach tego niezbędnego zadania nie spełnia, zaczynają się kłopoty z zapełnianiem widowni. Ale taki postulat nie ma nic wspólnego ani z nawoływaniem do szmiry ani choćby z kompromisem ze szmirą. W ramach tego postulatu można prowadzić teatr twórczy, ambitny, zasługujący na jak największe poparcie (choć można oczywiście prowadzić i teatr nudny, banalny).

Skuszanka tworzy inny teatr, teatr artystycznego poszukiwania i eksperymentu. Ona sama mówi, że "każde nasze przedstawienie było głosem w dyskusji na temat naszego życia, tego, co w tej chwili czuje społeczeństwo, nasz naród". Przypuśćmy, że ma rację. Ale w takim razie głos ów jest tak aluzyjny, zawoalowany i wysublimowany, że widz nowohucki nie przyswaja go sobie i głuchnie na jego dźwięk. A Kraków traktuje Nowa Hutę uparcie jako odległe, oddalone miasto. Widzów z Krakowa można na przedstawieniu Teatru Ludowego policzyć na palcach.

Jakaż więc rada? Wysuwano ją już parokrotnie w Krakowie: przenieść Teatr Ludowy do Krakowa. Nie wiem, czy to jest w pełni słuszna rada. ale znamienne, że coraz kto inny ją podsuwa. Młody teatr Skuszanki jest jednym z najbardziej ambitnych teatrów w Polsce, żarliwością przypomina łódzki Teatr Nowy, jest jak on przepojony szukaniem nowoczesności. Nawet nieudany eksperyment w Teatrze Ludowym zastanawia, pobudza do dyskusji. A cóż dopiero udany! Kraków miał zawsze wielkie artystyczne ambicje. Dla jednych widzów odgrzewa deformacje Cricot II, dla innych staroświecczyznę Teatr Rapsodyczny. Teatr Ludowy byłby w Krakowie oazą awangardy. Oczywiście, jeśliby nie uległ pokusom formalizmu dla formalizmu.

Uwagi te wydają mi się tym bardziej na czasie, że ostatnia premiera Teatru Ludowego to przedstawienie nadzwyczaj udane. Bohaterami sztuki Werfla są jak wiemy, polski pułkownik i polsko-niemiecki Żyd, związani ze sobą wspólną ucieczką z Francji, zalanej hitlerowcami, do walczącej nadal Anglii w 1940 roku. Sztuka jest dla polskiego widza cennym krzywym zwierciadłem. Pułkownik Tadeusz Umieralski ma w sobie sporo cech Polaka, takiego jakim nas widzą jeszcze ciągle w Paryżu czy Londynie: jest w nim coś z zabawnie schematycznych Polaków z krainy białych niedźwiedzi, coś z atmosfery przesławnej Lodoiski. Umieralski jest pobożny jak Podbipięta, kochliwy i zabijaka jak Kmicic, wierny w miłości jak Skrzetuski i ma u boku ślepo przywiązanego pańszczyźnianego sługę jak Zbyszko z Bogdańca. Umieralski jest parodią i karykatura Polaka z czytanek na Zachodzie, a ileż jednak polskiej prawdy tkwi w jego brawurze, niepowściąganej rozwagą, w jego natrętnym stawianiu honoru nad życie, w jego kawaleryjskiej szarży z szablami na czołgi! Sztuką pragnęła Skuszanka przemówić bezpośrednio do współczesnych, co nie musiało być tym razem połączone z takimi sztuczkami jak w "Miarce za miarkę", ani z takimi łamańcami jak w przedstawieniu tragikomedii Synge'a. Osmańczyk pisze w 1957 roku: "Wygraliśmy dlatego, że odcięliśmy się przez ciężkie powojenne lata od tradycji pułkowników Umieralskich".

W reżyserskim ujęciu "Jacobowskiego i pułkownika" nie zabrakło i tym razem zbędnych udziwniań, masek na niektórych obliczach i momentów celebracji. Ale dominuje stanowczo mądry realizm, chwilami świadomie prymitywny (sprawa samochodu, którym wieją z Paryża Jacobowsky oraz Umieralski z kochanką i ordynansem), przeważnie uogólniający, ani na moment nie przechylający się ku naturalizmowi. Sztuka Werfla, poniekąd zbliżona do epickiego teatru Brechta, a zarazem pełna wisielczego humoru i dramatycznych napięć - czuje się w tej szacie doskonale (świetnie zrobiony finał). Krasowski jest "obiecującym" reżyserem, po którym teatr polski sporo może się spodziewać. Pogłębia wartość przedstawienia celna gra Jerzego Koreckiego jako S. L. Jacobowsky'ego. Ów wytrwały uciekinier spod długich noży rasizmu jest uosobieniem rozumu, zdrowego rozsądku, zręczności życiowej i wielu innych zalet charakteru współczesnego człowieka. Werfel wyraźnie mu sprzyja i życzy mu jak najlepiej, stawia go o niebo wyżej niż zwariowanego, anachronistycznego szlachcica Umieralskiego. A jednak szalony Umieralski jest walczącym Anglikom bardziej potrzebny niż trzeźwy Jacobowsky i przy Umieralskim pozostanie piękna kobieta, Marianna, symbol romantycznych uniesień. Mariannę gra bardzo ładnie Danuta Korolewicz, tym razem wolna od częstego w jej grze chłodu i posągowości. Przekonywającym Umieralskim jest Jerzy Przybylski, Franciszek Pieczka robi co może w niewdzięcznej i cokolwiek żenującej roli Szabuniewicza, uważającego się za "własność" Umieralskiego. Gestapowcy są tym razem - wyjątkowo w teatrze polskim - prawdziwie groźni i odrażający.

Przedstawienie warto by pokazać w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji